Gaúcho da Copa - kibic zawsze i wszędzie. Lany Poniedziałek #2
Czy zastanawialiście się kiedyś, co definiuje prawdziwego kibica? Wierność, oddanie, szacunek do fanów drużyn przeciwnych – nad tym akurat nie ma co dyskutować. To aksjomatyczne cechy, które powinien w sobie nosić każdy miłośnik futbolu (a także innych sportów). Ale co jeszcze? Czy kibicem można nazwać tego, który nigdy nie był na meczu swojego klubu bądź reprezentacji, a spotkania ogląda „jedynie” w telewizji lub na pirackich streamach w Internecie? Czy kibicem można nazwać kogoś, kto będąc na stadionie nie zdziera gardła za swój zespół? Otóż powiadam Wam, że można – nawet trzeba. Kibicem można nazwać każdego, kto stara się być przy swoich pupilach z murawy jak najczęściej, w każdy możliwy sposób. Nie trzeba wydawać kupy hajsu na bilety na stadion. Nie trzeba z uporem maniaka śledzić nawet każdego spotkania, bo w sezonie jest ich od zatrzęsienia i tylko najwięksi fanatycy są w stanie obejrzeć wszystkie.
Dziś opowiem Wam jednak o człowieku, z którym większość „przeciętnych” fanów piłki nożnej równać się nie może. O człowieku, który jest odmianą słowa „kibic” przez wszystkie przypadki. Mianownik (Kto? Co?): kibic. Dopełniacz (Kogo? Czego?): kibica. Celownik (Komu? Czemu?): kibicowi. Biernik (Kogo? Co?): kibica. Narzędnik ((Z) kim? (Z) czym?): kibicem. Miejscownik (O kim? O czym?): kibicu. Wołacz (o!): kibicu. Mógłbym tę całą deklinację wyrzucić w cholerę i napisać tylko trzy słowa: Clovis Acosta Fernandes. Zaraz, zaraz, o kim on bredzi?
Kojarzycie? Może nie wszyscy, ale większość z Was na pewno już kiedyś widziała tę twarz. Ten sympatyczny starszy Pan urodzony 4 października 1955 (niektóre źródła podają rok 1954) w stanie Rio Grande de Sul jest najsłynniejszym kibicem reprezentacji Brazylii. A w zasadzie był, do dnia 16 września 2015. A w zasadzie to nadal jest, bo by wspomnienie przetrwało, należy je przekazać.
Gaucho da Copa, jak również go określano, obejrzał na żywo ponad 150 meczów reprezentacji swojego kraju – Brazylii, zwiedzając przy tym ponad sześćdziesiąt państw. Kadrze Canarinhos poświęcił się bezgranicznie w roku 1990, rzucając posadę właściciela pizzerii. W trakcie swojego życia oglądał z trybun poczynania piłkarzy z kraju kawy na siedmiu kolejnych mundialach: Włochy 1990, USA 1994, Francja 1998, Korea i Japonia 2002, Niemcy 2006, RPA 2010, Brazylia 2014.
Najbardziej szczęśliwy mógł być, co oczywiste, w latach 1994 oraz 2002, kiedy Brazylia na turniejach najwyższej rangi nie znalazła pogromcy i wznosiła do góry Puchar Świata. My, nowożytni kibice, zapamiętamy go jednak z jego ostatnich mistrzostw – tych w Brazylii, w jego ojczyźnie. To właśnie wtedy usłyszało o nim najwięcej osób. Mistrzostw, które niestety dla niego okazały się być najsmutniejsze.
Dlaczego? Każdy wie – wyobraźcie sobie, co by się działo w narodzie polskim, gdybyśmy dostali 1:7 od Niemców w półfinale mundialu. Porażka zawsze boli, ale tak dotkliwa zostaje w głowie do końca życia. Po końcowym gwizdku tamtego spotkania telewizję i Internet obiegły zdjęcia smutnego Acosty Fernandesa, przytulającego replikę Pucharu Świata, z którym nie rozstawał się od 2002 roku. Ten sam puchar oddał po meczu jednemu z niemieckich kibiców. Teraz po fakcie (zdobyciu mistrzostwa przez Niemców) można powiedzieć, że Gaucho da Copa przewidział niedaleką przyszłośc.
Tym gestem dopełnił w moich oczach obraz siebie samego jako, hmm…flagowego przykładu kibica. Wierność? Oddanie? Zaliczone. Szacunek do innych drużyn i ich kibiców? Przekazaniem jednego ze swoich najcenniejszych fanowskich rekwizytów pokazał, że i ta wartość, jakże dziś zanikająca, nie jest mu obca.
Zmarł po ponad dziewięcioletniej walce z rakiem, nie opuszczając szpitala przez ostatnie dwa miesiące swojego życia. Był jednym z nas, kibiców, ale był również jedyny w swoim rodzaju, unikalny. Wczoraj była trzecia rocznica jego śmierci – chciałem jakoś móc uczcić jego pamięć, na co bezsprzecznie zasłużył. Jego fantastyczna postawa nie poszła na marne. Tradycję kontynuują jego synowie, którzy przyjechali dopingować Canarinhos na mistrzostwa świata w Rosji, oddając jednocześnie hołd swemu zmarłemu ojcu.
Niezwykle ciężko jest zasłynąć w piłkarskim świecie. Pierwszym sposobem, który przychodzi na myśl jest zostanie futbolistą i pięcie się w górę po szczeblach kariery. Gaucho da Copa pokazał nam jednak, że można zdobyć wzbudzić podziw, szacunek, podążając inną drogą. Prowadzącą przez pół świata, pełną momentów radości, ale też tych smutnych chwil, które potrafią wzbudzić wątpliwość i skłonić do rozmyślań, czy wszystko ma jakikolwiek sens. Gaucho da Copa – kibic zawsze i wszędzie, tak będę Cię pamiętał.