To są właśnie te detale #39 Topór, drwal i ścięte drzewo
Odwieczne pytanie piłki nożnej brzmi: włosy zaczesać na lewą czy na prawą stronę? Nikt nigdy nie był w stanie odpowiedzieć na tę ponadczasową zagadkę i do teraz wielu zawodników ma wielkie dylematy moralne przed każdym spotkaniem. Wiadomo, że odpowiednia fryzura jest kluczem do tego, aby dobrze wyglądać po wygranym meczu. Do tego potrzebne są także oczojebne buty, jakiś kozacki numerek (czyli od 7 do 11) i po zebraniu tych trzech elementów mamy prawdziwą gwiazdę, którą można rozpoznać zarówno w Serie A, jak i w klasie A. Gorzej jeśli drużyna takiego kopacza nie odniesie zwycięstwa, stąd też trener musi zastanowić się, czy postawić na ładną dla oka niepewność, czy brzydką i zachowawczą toporność.
W futbolu najważniejszy jest oczywiście wynik i z punktu widzenia krótkofalowego jego osiągnięcie jest najistotniejsze. Liczy się dany mecz, dany przeciwnik i dana taktyka, która ma zminimalizować straty tak, aby z tyłu było jak najbezpieczniej. Gramy brzydko, ale pewnie z tyłu. Topornie, ale bez zagrożenia bramki. Bojaźliwie, ale z odpowiednią asekuracją. Rozgrywanie po ziemi, granie ataku pozycyjnego, wychodzenie na pozycję, zmiany ustawienia i przesuwanie większej liczby piłkarzy do ofensywy są "be", ponieważ zwiększają ryzyko nadziania się na kontrę i utratę bramki. Nie, nie, nie, do czegoś takiego nie można dopuścić. Przede wszystkim obrona. Z tyłu na zero, z przodu może coś wpadnie.
No i tak też się nieraz dzieje. Schalke zdobyło w ten sposób wicemistrzostwo w zeszłym sezonie. Stuttgart, również w minionych rozgrywkach Bundesligi, wyszedł w taki sposób spod strefy spadkowej i prawie załapał się na puchary, których nie osiągnął tylko przez to, że Bayern przegrał w finale Pucharu Niemiec - musieli być zaskoczeni. A Leicester i ich mistrzostwo Anglii? I ten mem z Riyadem Mahrezem, który krzyczy do Vardy'ego: "Jamie! Zapierdalaj!", po czym odwraca się do Schmeichela: "Kasper, graj długą na Jamiego! Chuj, kurwa, wypierdol to!" - tak grali niedawni zdobywcy Premier League, którzy nie bawili się w jakąś finezję rodem z Barcelony czy Manchesteru City. No, oczywiście pomogła im także niemoc gigantów, ale podobnie było w przypadku Schalke, ponieważ rok temu w Niemczech nikt nie chciał zdobyć wicemistrzostwa.
Z krajowego podwórka też można podać przykład, chociaż wszyscy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że laga na pałę i kontratak są tutaj niczym religia i wszystkie zespoły powtarzają je jak buddyjską mantrę. Lecz z mojej perspektywy, jako Ślązaka, jedna drużyna wyróżniała się wybitnie spośród całego grona tutejszych zawodowców. Pierwszoligowy GKS Tychy. Drużyna określana przez wielu jako jeden z faworytów do awansu, zarówno rok temu, jak i teraz. Hajs się zgadza, dobrze płacą, jest stadion, są kibice, jest kilka gwiazd, jakaś tam Akademia też... no nic, tylko walczyć o pierwsze dwa miejsca! Jednak drużyna prowadzona przez Ryszarda Tarasiewicza nie preferuje stylu typowego dla faworyta. Wiecie, jakaś przewaga, obleganie, granie piłą. Nie, nie, nie! Ultradefensywnie i laga na Dawidka - mimo że w ich ataku nie gra żaden Dawidek.
Najśmieszniejsze jest to, że w poprzednim sezonie na jesień GKS kręcił się w okolicach strefy spadkowej, no bo kto bogatemu zabroni, nie? Ale na wiosnę coś się zmieniło. Coś zaskoczyło, strzykło jak dobrze nastawiony bark i tyszanie zaczęli punktować jak szaleni! A wiecie, co w ich drużynie zadziałało? Szczelna defensywa i dobrze wykonany stały fragment. Do tego lewy obrońca rzucający auty na jakieś 12 kilometrów i stoperzy stwarzający większa zagrożenie niż napastnicy. I to działało! GKS-u nie dało się oglądać, ich mecze w większości przypadków były nudne, a z gry to sytuacji oni raczej nie tworzyli. A jeśli tworzyli, to było to święto godne śląskiej Barbórki. Jednak nikt specjalnie na to nie narzekał, bo wyniki były zajebiste i w 13 ostatnich spotkaniach I ligi Tychy przegrały tylko raz, wygrywając aż 10-krotnie. Jedno potknięcie sprawiło, że odpadli z walki o Ekstraklasę, ale w mieście byli zachwyceni. Czy słusznie?
Ludzie myśleli, że GKS nadal będzie grał topornie i brzydko, i że nadal będzie robił taki dobry wynik. No cóż. Nie. Tak to nie działa. Jeśli tego typu antyfutbol nastawiony na obronę i świetnie bity stały fragment Łukasza Grzeszczyka wypala przez pół roku, to nie spodziewaj się, że będzie też działał w nowym sezonie. Bo nie będzie. Wszyscy już doskonale zdali sobie sprawę z tego, że tyszanie za bardzo grać piłką nie potrafią, więc zaczęli wykorzystywać ich spore braki, przez co w obecnym sezonie GKS znowu gra mizernie i stacza się w stronę miejsc spadkowych. Przypadek? Nie, po prostu nie zrobili progresu, nie postawili kroku w przód, a zostali na tym samym miejscu, które może zagwarantować im co najwyżej byt w I lidze. A to też w znacznej mierze przez to, że pakę jak na te rozgrywki mają naprawdę bardzo dobrą. Naprawdę trzeba się postarać, żeby podczas wygranej 5:0 z jednym z najsłabszych przeciwników, nie wyglądać jak futbolowa Monica Bellucci za młodu. Spójrzcie też na to, co się dzieje ze Schalke, co się dzieje ze Stuttgartem, które zostały przez swoich rywali rozszyfrowane i notują fatalny początek sezonu. Ich trenerzy jednak dostrzegli błędy i bardziej lub mniej radykalnie próbują coś zmieniać. W Tychach takiej chęci zmian nie ma i nadal jest to samo - laga, stały fragment, toporność, chociaż czasem już pojawiają się jakieś "momenty". O Leicester nawet nie gadam, bo wiadomo.
Drużyny nie można budować w takim stylu. Jeśli granie długiej piły na pałę i liczenie na stały fragment gry mają być głównym mottem zespołu, to nie wypali. Fajnie, jeśli rzuty rożne czy wolne są dodatkiem, ale nie jest dobrze, jeśli są trzonem i zespołu nie stać na nic innego. Na krótką chwilę to działa - jeśli działa - i wtedy to jest spoko. Ale trener powinien być świadomy tego, że nie będzie tak przez cały czas i trzeba wprowadzić pewne zmiany w rozgrywaniu akcji ofensywnych. Chociaż paradoksalnie i w Schalke, i w Stuttgarcie, i w GKS-ie defensywa nagle jakby zapomniała, jak się gra w piłkę, choć żadna z nich nie została osłabiona - wręcz przeciwnie. Bycie boiskowym, nieskomplikowanym drwalem jest spoko na dany moment, ale w perspektywie długoterminowej nigdy nie wypali! Nawet Atletico Diego Simeone potrafi pograć piłką tak, że o ja cię proszę, no ale oni są Hiszpanami, więc mają to we krwi. Obstawiałem przed sezonem, że te moje toporki będą radzić sobie tak, jak sobie radzą, ponieważ nie można grać w piłkę w taki sposób. Stagnacja nigdy nie jest dobra, szczególnie w takim nijakim stadium, a progres jest czymś, do czego zawsze powinniśmy dążyć. Niby lepsze jest wrogiem dobrego, ale futbol jasno pokazuje, że tutaj rzeczywistość jest inna, a to przysłowie jest po prostu nietrafione.