To przepraszam państwa #38 - Ile trwa mecz?
Mieliście to szczęście, że przez dwa tygodnie nie męczyłem was swoimi tekstami, ale ten krótki, acz piękny urlop od moich wypocin się już zakończył. Ja zdążyłem się opalić, zresetować, nabrać nowych natchnień i oczywiście przytyć dzięki opcji all inclusive, a teraz wracam z dawką tego samego, co wcześniej. Piłka nożna według mnie, a nie nikogo innego. Po tej dwutygodniowej przerwie nie należy szarżować z tematem, więc odstawimy na bok wpływ strzału z rzutu wolnego Roberto Carlosa meczu z Francją na ruch obrotowy Ziemi i zajmiemy się czymś dużo prostszym. Odpowiemy na banalne z pozoru pytanie. Ile trwa mecz?
Znaczna część z was powie pewnie, że 90 minut. Nie ma się co dziwić. Taka liczba jest powszechnie znana, a jeśli ktoś jest kompletnym laikiem i będzie chciał się dowiedzieć o podstawowych zasadach gry w piłkę, te dwie cyfry będą pierwszymi, które przewiną mu się przed oczami. Ci bardziej sprytni powiedzą, że do tych wyżej wymienionych 90 minut należy dodać czas doliczony i dlatego zwykle czas rzeczywisty meczu będzie nieco dłuższy. Co jeśli powiem wam, że nikt z was nie ma racji, a wy przez lata byliście karmieni ohydnym oszczerstwem?
W rzeczywistości oglądacie jedynie ponad połowę tego, na co jesteście przygotowani. Siadacie sobie wygodnie w fotelu, odpalacie mecz, chipsy i piwo oczywiście macie już gotowe, bo to najważniejsze. Jesteście mentalnie gotowi na 90 minut futbolu, może nieco więcej, przedzielone nieznośną przerwą, podczas której trzeba oglądać Kamila Glika ze zdrowym barkiem reklamującego pewną firmę z figurą geometryczną w nazwie lub Roberta Lewandowskiego strzelającego co najmniej niepokojące miny przy goleniu. Co dostajecie tak naprawdę? 50 albo nawet mniej minut faktycznej gry w piłkę. Pozostały czas zajmuje podrzucanie piłki przez młodych chłopaków zza band reklamowych lub zawodnicy niechlujnie zbierający się do wykonania stałych fragmentów gry. Nie przeszkadza wam to i powiem szczerze, że mi w sumie też, bo na takiej piłce się wychowaliśmy i tylko taką znamy. W zasadzie nikt na to nie psioczył, dopóki miarka nie zaczęła się lansować, aż w końcu się przebrała. Szalę goryczy przelał ostatni hit Premier League pomiędzy Cardiff City a Burnley.
To miał być mecz jak każdy inny. Wszystko, co ciekawe w Anglii wydarzyło się tego weekendu w sobotę, więc nikt nie przywiązywał za dużej wagi do niedzielnej piłki nożnej, tym bardziej, że jedyną rywalizacją w Premier League tego dnia było właśnie starcie Burnley z Cardiff. Jak się okazało, specjalnych chęci w samo spotkanie nie włożyli w nie nawet sami piłkarze, którym przecież na punktach powinno bardzo zależeć, tym bardziej, że w oczy zagląda im widmo walki o utrzymanie. Tymczasem wszyscy zawodnicy byli niezwykle ślamazarni i pozbawieni jakiegokolwiek zaangażowania, co w efekcie przełożyło się na bardzo niechlubny rekord. Piłka była w grze przez jedyne 42 minut i 2 sekundy, co jest najgorszym wynikiem od pięciu lat.
Z czego to wynika? Główną przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, że Cardiff stosuje w swojej taktyce dalekie wyrzuty z autu. Zawsze trwają one dłużej, ponieważ piłkarz musi odpowiednio wytrzeć piłkę i zrobić rozbieg. Gdyby jednak tylko o to chodziło, to pół biedy. Problem polega na tym, że w walijskim zespole wykonuje je Sean Morrison, który jest środkowym obrońcą. Zanim więc dobiegnie on na wysokość pola karnego do linii bocznej, trochę czasu upływa. Obliczono, że tylko przez oczekiwanie na Morrisona stracono około 8 minut gry. Reszta uciekła standardowo przy wznowieniach bramkarzy, szczególnie golkipera Burnley, który lubił ociągać się, gdy jego zespół już prowadził oraz rzutach wolnych i rożnych.
Nagłośnienie tej sprawy doprowadziło do tego, że International Football Assosiation Board, czyli organizacja, która jest odpowiedzialna za ustalanie międzynarodowych przepisów gry w piłkę nożną, postanowiła wziąć kwestię gry na czas na tapet. Nie ma wątpliwości, że zwalczenie tego problemu uatrakcyjniłoby same spotkania, więc warto coś wymyślić. Tylko co?
The Times podaje, że wyżej wymieniona organizacja ma dwie podobne do siebie propozycje różniące się jednym istotnym aspektem. Pierwsza z nich jest oczywista. Arbiter miałby zatrzymywać zegar w momencie, w którym piłka opuszcza boisko, tak jak ma to miejsce w wielu innych sportach. Gra na czas musiałaby wtedy ograniczyć się tylko i wyłącznie do klepania piłki na swojej połowie, a to łatwo zwalczyć odpowiednim pressingiem. Zespoły musiałyby wtedy siłą rzeczy grać bardziej ofensywnie. Druga propozycja jest podobna, z tym że zakłada jeszcze skrócenie spotkania do 60 minut. Skąd ta drastyczna zmiana? Czas rzeczywisty spotkania i tak rzadko kiedy przekracza godzinę, a 90 minut samego biegania może kondycyjnie przerosnąć wielu zawodników. Wtedy i tak zwlekaliby oni przy stałych fragmentach, ale po to, by trochę odsapnąć, a nie zyskać cenne sekundy w celu ratowania korzystnego wyniku. The Times podaje jednak, że druga opcja wydaje się być dużo mniej prawdopodobna, ponieważ wywróciłaby futbol, jaki znamy od urodzenia kompletnie do góry nogami.
Co ja o tym wszystkim sądzę? Druga opcja jest z pewnością zbyt drastyczną zmianą, ale pierwsza mogłaby zarżnąć piłkarzy, dlatego należy znaleźć złoty środek. Jeśli zależałoby to ode mnie, a w sumie cieszę się, że nie jestem osobą decyzyjną w tej kwestii, tylko gościem, który się na ten temat mądruje, to wprowadziłbym zatrzymywanie zegara, zostawiłbym 90 minutowy mecz, ale dał możliwość menedżerom wzięcia czasu, by zawodnicy mogli odsapnąć. Byłoby to też na rękę dla samych szkoleniowców, którzy mogliby łatwiej zaimplementować zmiany w taktyce, w zależności od tego, jak ułożyłby się mecz. Z linii bocznej jest to niejednokrotnie niewykonalne. Tym przepisem można byłoby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Poza tym, możliwość brania czasu sprawdza się w innych dyscyplinach, więc czemu nie zaimplementować jej w piłce nożnej? Jeśli IFAB wprowadzi tę zmianę, to już wiecie kto wpadł na to pierwszy. Będę upominał się o swoją należność za ten pomysł, jak Sapkowski o 60 milionów. Obaj pewnie zobaczymy je najprędzej na koncie w GTA.