ItalJANA #15 - Spada kurs Dolara
Ten temat będzie do mnie wracał za każdym razem. Za każdą drobną aferą, za każdym głupim błędem. Miałem zrobić dosyć długi wywód o derbach, rozłożyć je na czynniki pierwsze, ale negatywna energia jaka kipi ode mnie od niedzielnej nocy dalej mnie nie opuściła i cały czas mam przed oczami widok gola na 1:0 i ponownie ten sam krzyk trybun. Gdybym miał zająć się tematem tego meczu, to co drugim słowem byłyby najlepiej znane i oddające emocje „kurwa”, „chuj” i „pierdolić”, a to ostatnie odmieniałbym przez wszystkie formy osobowe. Sposobem na wyżycie się, będzie przegląd postawy najbardziej negatywnego bohatera derbów, na którego przynajmniej raz do roku poświęcam kilka tysięcy znaków. Robię to po raz kolejny z bólem, bo trzy lata temu kompletnie bym nie wpadł na to, że tak będę musiał mówić na temat Gianluigiego Donnarummy.
Wówczas Donnarumma otrzymał miano „wonderkida”. Kiedy miał 16 lat i 242 dni i debiutował w pamiętnym spotkaniu z Sassuolo, było widać w jego oczach niesamowitą pewność siebie, można nawet powiedzieć nieprzyzwoitą. Młody szturmem wjechał wtedy do bramki Milanu, zajmując miejsce człowieka, który stosunkowo niedawno pozbawił Ikera Casillasa w Realu Madryt roli pierwszego bramkarza. Kiedy inni kibice zastanawiali się kim on dokładnie jest, on zaczynał zbierać minuty w Serie A, robił to regularnie i co najważniejsze prezentował się wyśmienicie. Co się zatem stało, że z roku na rok Gigio zamiast być jak wino, jest jak każdy inny produkt, który można zakupić w sklepie? Dlaczego stał się przeterminowany?
Może zacznijmy od początku. Był ten rok 2015. Milan dopiero co osiągnął najbardziej haniebny rezultat w XXI wieku. 10. miejsce w lidze było poprawieniem żałosnego wyniku z roku wcześniej, kiedy to Rossoneri znaleźli się na pozycji ósmej. Przez wiele lat słuchałem opinii na temat swojej pasji i tego, że bez względu na wyniki jestem z nimi do końca i jeden dzień dłużej. Dalej tak jest, ale przełom roku 2014 i 2015 utwierdził mnie w przekonaniu, że tu trzeba używać ostrzejszych argumentów. Pasja była dalej, ale do tej nocy należy dać przymiotnik „szewska”. Tyle, ile ja wyklinałem od tamtego momentu do dziś na własną drużynę, to podejrzewam nie zrobił nikt przez cały swój kibicowski staż. Rossoneri regularnie doprowadzali mnie do furii, w sumie robią to do dziś, z krótkimi przerwami, które można nazwać lekcją, żeby żyć chwilą. Cieszyć się ze zwyczajnego zwycięstwa w meczu ligowym, a w przeciwnym razie ewentualnie dostać szału. I tak udało mi się wejść w sezon 2015/2016, utrapiony wieloma problemami, ale ten czerwono-czarny się za mną ciągnął najbardziej, bo stawianie mu czoła w każdy weekend, przypominało mi jakąś karę, którą muszę odpracować. Jedyne co miałem przed oczami to wkłady do koszulek, które jak tylko się wypromują, to od razu odejdą, żeby łatać Rów Mariański w budżecie tego klubu. Zero przywiązania, zero jakiegokolwiek poczucia wartości gdzie się gra, czyli to z czym ten klub utożsamiałem przez te wszystkie lata, patrząc na poprzedników tamtej zgrai kopaczy.
Na horyzoncie pojawił się on. W meczu z Sassuolo może i popełnił błąd przy rzucie wolnym Berardiego, ale zaprezentował się na tyle dobrze, że już więcej Diego Lopez nie stanął w bramce Milanu. 16-latek prosto z Castellammare di Stabia, dał w tym meczu całkiem niezły popis bramkarskich umiejętności. Zrobił to samo co w styczniu 1999 roku Christian Abbiati. Ten wtedy wykorzystał szansę, którą dał mu Sebastiano Rossi, dostając czerwoną kartkę pod koniec meczu z Perugią. Następnie jak dostał szansę w meczu z Bologną, to miejsca między słupkami już nie oddał. Historia zatoczyła koło, a wokół Gigio ustawiła się kolejka dziennikarzy, która chciała poznać jego historię i jak to się stało, że tak szybko potrafił wejść do bramki Rossonerich. Przecież wielu jego rówieśników nie śmiała nawet marzyć o tym, żeby być w kadrze meczowej, a on miał to już za sobą nawet w poprzednim sezonie, gdyż Filippo Inzaghi zabrał go na mecz, żeby poczuł atmosferę stadionu na żywo prosto z ławki. Nie minęło wiele czasu. Gigio do końca tamtego sezonu pojawiał się w bramce, mając jak to bramkarz lepsze i gorsze momenty, ale nie schodził poniżej pewnego poziomu. Biło od niego pewnością siebie, a w jego oczach było wypisane, że można mu zaufać, bo wie co robi.
To on w pewnym sensie przywrócił mi i wielu kibicom wiarę w piłkarzy, którzy będą chcieli umierać za tą koszulkę. Jego postawa, jego wypowiedzi momentalnie kupiły każdego kibica. Rok później dzieciaki kupowały sobie koszulki z jego nadrukiem, kibice układali pieśni o nim, a on sam miał perspektywy, żeby stać się kimś w rodzaju mediolańskiego Marchisio, z tą różnicą, że nie był on rdzennym mieszkańcem Lombardii. W sumie to tylko dla niego ludzie czekali na rozpoczęcie nowego sezonu, który miał otworzyć mu drogę do wielkości.
Sezon 2016/2017 również był w jego wykonaniu czymś wielkim. Jego interwencje oprócz tego, że były skuteczne, to jeszcze można było przyznawać za nie noty. Wynik dwunastu czystych kont jak na jego pierwszy pełny sezon, gdy wiedział że będzie stałą jedynką, mając zaledwie 18 lat był wynikiem, którym należało się zachwycać. Jak chociażby jego interwencja w ostatniej minucie meczu z Juventusem na San Siro. Przy okazji jego obroniony karny w ostatniej minucie w meczu z Torino. Nawet przyjeżdżający na San Siro Sinisa Mihajlović, czyli ten który dał mu pierwszą prawdziwą szansę, pomimo przegranego meczu uśmiechnął się pod nosem, a wewnątrz pewnie pękł z dumy. Następnie w Superpucharze Włoch w Doha, wyjął karnego Dybali, co pozwoliło Milanowi zdobyć ostatnie trofeum w erze Berlusconiego i ostatecznie domknąć klamrą ten bogaty rozdział w klubie. To był ten moment, dzięki któremu Gigio stał się postacią numer jeden dla każdego kibica, który regularnie wybaczał mu wpadki, mniejsze i te większe. Wszystko było tłumaczone wiekiem i regularną możliwością poprawy. Takich jak gra nogami, co było (i dalej jest) jego problemem. Do kompletu w Milanie wystartował, jak się okazało krótki chiński epizod, a na jego początku rozpoczęła się euforia, bo każdy kibic w końcu zrobił sobie nadzieję na coś większego.
Niestety dla Gigio zaczęło się pasmo problemów. Przez decyzję jego agenta Mino Raioli, z ulubieńca nr 1 trybun, stał się wrogiem publicznym, a kibice gotowi byli powybijać mu szyby w oknach. Raiola bowiem ogłosił, że Gigio nie przedłuży kontraktu z Milanem. Syn wyrabiaczy pizzy z Harlem wykorzystywał młodego do gry na emocjach kibiców, którzy chcieli mieć go za wszelką cenę i do kompletu był jego narzędziem do walki z ówczesnym dyrektorem Massimiliano Mirabellim. Panowie nie darzyli się sympatią, a rykoszetem obrywał Gigio. Tak jak na młodzieżowym Euro miejsce w szeregu pokazali mu członkowie Milan Club Polonia, którzy postanowili go obrzucić dolarami podczas meczu z Danią w Krakowie. Do kompletu pokazali mu jak bardzo go nie szanują. I mieli rację. Milczenie w tej sytuacji było najgorszym co mógł zrobić, a jego agent jedyne co robił to szukał najlepszego rozwiązania. Ostatecznie Gigio dostał na czysto 6 milionów rocznie jako pensję, a do klubu został sprowadzony jego mniej uzdolniony brat, który też swoje zarobił. Saga została zakończona, niesmak pozostał i tym samym zablokował sobie szansę na ustawienie się w tym samym szeregu co Maldini czy Baresi. Kibice mieli go jako najgorszego najemnika, który zarabia najwięcej spośród bramkarzy w Serie A, a w klubie więcej będzie dostawał jedynie Bonucci.
Wtedy coś się zacięło i ciężko było wskazać jeden konkretny powód, z jakiego powodu tak się dzieje. To co on zaczął odstawiać w bramce, było czymś absolutnie niewytłumaczalnym. Z bramkarza, którym zachwycała się cała Italia, zamieniał się w swoją karykaturę. Popełniał elementarne błędy, gubił się we wszystkim i na dodatek widać było, że nie radzi sobie z presją. Każdemu wydawało się, że ktoś go podmienił, bo jeszcze dwa lata wcześniej zarażał pewnością, a teraz nie radził sobie z prostymi zagraniami. Jego gra nogami powoduje u każdego kibica zawał z myślą, że zaraz coś może odwalić. W meczu pucharowym z Hellasem Verona (3:0 dla Milanu), kibice na Curva Sud wywiesili transparent, w którym wypędzali jego i brata z klubu, nazywając go pasożytem, który za dużo zarabia. Sporo roboty miał wtedy Bonucci, ponieważ zapłakany Gigio nie chciał wyjść z szatni na drugą połowę. To był punkt zwrotny, ponieważ z jednej strony miał on swoje momenty, kiedy bronił „na notę” ale brakowało mu koncentracji na cały mecz i zdarzało się, że popełniał żenujące błędy. Ostatnie czyste konto w klubie zaliczył 15 kwietnia w meczu z Napoli, a ostatnie ogólnie 14 października, ale gdyby Grosicki i Milik umieli trafiać to tak wygadany by nie był. Po drodze ośmieszył się w finale Pucharu Włoch, gdzie dobry występ w pierwszej połowie zmazał kardynalnymi błędami w drugiej połowie. Po kilku dniach wypuścił zwycięstwo z Atalantą w ostatniej minucie. W tym sezonie większość tego co leci w bramkę, kończy się golem. Nawet gdyby wydawało się, że ta paskudna passa zostanie zatrzymana, to on zawsze zadba, żeby ten wynik śrubować jak należy. Jak na przykład z Chievo, gdy pokonał go wiekowy już Sergio Pellissier. A jego wyczyn z niedzieli powinien dać do myślenia wszystkim dookoła. Przecież na ławce siedzi doświadczony Reina, który ma szansę jeszcze pograć i wnieść więcej spokoju do defensywy. Młody powinien usiąść na kilka spotkań na ławce i przede wszystkim wziąć się za trenowanie. Bo to, że dalej nie zrobił kroku w przód to jedno. ON SIĘ UWSTECZNIA. Można się śmiać, że szczyt swojej formy miał jak obchodził siedemnaste urodziny.
To jest właśnie recepta na problem. Karny jeżyk na ławce, a na treningach ciężka praca, żeby z każdym dniem się poprawiać. Po prostu byłoby szkoda, gdyby taki talent poszedł do zmarnowania, a po zakończeniu kontraktu wylądował w klubach niższego kalibru. Bo teraz jego wartość rynkowa tak spadła, że Milan nie będzie miał jak go sprzedać na dobrą cenę. Może trzeba było robić to rok temu? Nie ma odpowiedzi na jedno pytanie. W niedzielę stało się coś złego, ale trzeba patrzeć do przodu. Jeżeli on obrał właśnie taki kierunek i jest zadowolony z dotychczasowych osiągnięć to nic tylko ironicznie pogratulować. Z drugiej strony ma do tego prawo. Tym kontraktem ustawi całą swoją rodzinę na kilka pokoleń do przodu. Ale jeżeli zostały mu w głowie resztki ambicji to niech bierze tą swoją leniwą dupę w troki i niech zapieprza trenować. Wielu by chciało być na jego miejscu. Jeżeli tego nie zrobi to może i będzie sobie obrzydliwie bogaty. Ale na zawsze pozostanie dla kibiców „Dollarummą”. I to takim z nominału 1$, z Waszyngtonem na papierze.