Metamorfoza Rossa Barkleya
Kojarzycie program "Twoja Twarz Brzmi Znajomo"? Artyści biorący w nim udział, poprzez odpowiednią charakteryzację oraz umiejętne naśladownictwo wokalu upodabniają się do wybranego wokalisty, którego występ muszą jak najwierniej odwzorować. Wydaje się, że w brytyjskiej edycji tego show mógłby spokojnie wystąpić Ross Barkley. W przeciągu kilku miesięcy przeistoczył się bowiem z zawodnika spisanego przez wielu na straty w jednego z czołowych graczy londyńskiej Chelsea.
„Statystycznie udowodniono, że grając mecz, masz piłkę przy stopach przez średnio trzy minuty gry. Więc najważniejszą rzeczą jest to, co robisz przez pozostałe 87 minut gry. To determinuje, czy jesteś dobrym bądź złym piłkarzem”. To jeden z wielu genialnych cytatów absolutnego piłkarskiego guru, legendarnego Johana Cruyffa. Oglądając grę Rossa Barkleya pod koniec przygody z Evertonem oraz na początku jego pobytu w Chelsea miałem nieodparte wrażenie, że Anglik nie radził sobie ani z grą bez piłki, ani mając ją przy nodze. Niepotrzebne wdawanie się w dryblingi, które były z reguły nieudane i kosztowały zespół stratę piłki, strzały, które prędzej strąciłyby sztucznego satelitę Ziemi niż pajęczynę z bramki rywala plus ciągłe problemy z kontuzjami. Wobec tej dość brutalnej analizy można by rzec, że według Cruyffa, Barkley jest piłkarzem bardzo złym. Na szczęście w futbolu niewiele jest rzeczy stałych i gra bohatera tego tekstu odmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ale po kolei.
Następca Lamparda i Gerrarda
Tak naprawdę nie wiedząc jeszcze, kim jest ten cały Barkley, mogliśmy usłyszeć, że facet ma przed sobą fantastyczną karierę i w niedalekiej przyszłości będzie stanowił o sile reprezentacji Anglii. Robienie z nastolatka mega gwiazdy po kilku udanych występach? Skąd my to znamy. Faktem jest, że Barkley z przytupem zameldował się w Premier League. Zadebiutował w lidze w wieku niespełna 18 lat, potem standardowo, wypożyczenia do Championship.
Poważną rolę zaczął odgrywać w sezonie 2013/14, kiedy wystąpił praktycznie we wszystkich meczach sezonu, potwierdzając krążące o nim opinie jako o niezwykle uzdolnionym pomocniku. Dobra postawa w lidze zaowocowała powołaniem do kadry na mundial w Brazylii. O samych wynikach Anglików nie ma co wspominać, ale jak podstawową parę stoperów tworzą Gary Cahill i Phil Jagielka, a super jokerem z ławki ma być Rickie Lambert, no to o czym my mówimy. Sam Barkley zagrał natomiast we wszystkich spotkaniach Lwów Albionu, głównie wchodząc z ławki.
Dziennikarze w Anglii przytaczali właściwie jeden pozytyw po turnieju w 2014 roku. Miał on być wielką szansą na zebranie niezbędnego doświadczenia dla młodych graczy takich jak Raheem Sterling, Luke Shaw czy właśnie Ross Barkley. Mieli oni w przyszłości stanowić o sile kadry na następnych wielkich turniejach. Plany te zostały jednak brutalnie zweryfikowane. Barkley nie pojechał ani na mistrzostwa Europy do Francji, ani do Rosji na tegoroczny mundial.
Wieczny talent
Kibice i eksperci przewidywali, że będziemy obserwować regularny i stały rozwój piłkarskich umiejętności Rossa Barkleya. Niestety, Anglik nie notował spodziewanych postępów. Jego liczby w barwach Evertonu co sezon były do siebie bardzo podobne. Co mogło zatem zakłócić piłkarski rozwój Barkleya? Być może pomocnikowi wyszły bokiem częste zmiany na stanowisku menedżera The Toffees. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że dzięki temu mógł czerpać wiedzę od różnych szkoleniowców, poznawać różne style gry preferowane przez trenerów pracujących w niebieskiej części Liverpoolu. Należy jednak pamiętać, że zmiany menedżerów wiążą się również z częstymi rotacjami w składzie, nowym stylem gry, a gdy wyniki nie będą satysfakcjonujące następują kolejne modyfikacje, zarówno taktyczne, jak i personalne. Ciężko się w takim chaosie odnaleźć. Chaosie, którego byliśmy świadkiem przez ostatnie lata w Evertonie. Owszem, nauki pobierane w młodym wieku od Roberto Martíneza to na pewno nie był stracony czas, natomiast czego Barkley mógł nauczyć się od Sama Allardyce’a?
Barkley mógł też nie poradzić sobie z presją oczekiwań wobec jego osoby. Wszyscy chcieli z niego zrobić na siłę lidera Evertonu, kogoś, kto wyciągnie ten zespół za uszy do Ligi Europy, a najlepiej do Champions League. Tylko jakim cudem, skoro za plecami Barkleya grali Darron Gibson czy James McCarthy, a na skrzydłach brylowali Tom Cleverley z Aaronem Lennonem. Żeby było jasne, Barkley nie grał również na 100% swoich możliwości. Jednak czy to jego wina, że miał obok siebie graczy, którzy nie pasowali do koncepcji walki o coś więcej niż 7 miejsce w lidze.
Pomocnikowi dawano wtedy czas, mówiono, że przed nim cała piłkarska kariera i w końcu jego talent musi eksplodować. Zapominano jednak, że ten wielki talent ma już 23 lata i czas wybuchu coś za długo się przeciąga. Bardzo przypomina to sytuację z naszego podwórka i dyskusje na temat Piotra Zielińskiego. Anglik, w przeciwieństwie do Polaka miał jeszcze jeden, dodatkowy problem, mianowicie kontuzje. Doznał on urazu ścięgna i stracił całą rundę jesienną ubiegłego sezonu. Wcześniej odmówił podpisania nowego kontraktu, który wygasał w czerwcu 2018 roku. Było więc jasne, że dni Barkleya na Goodison Park są policzone.
Z brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia
Po zawodnika zgłosiła się Chelsea, która wyłożyła na stół blisko 17 milionów funtów. Kwota jak na obecne standardy śmiesznie niska. Mimo tego, pojawiło się sporo głosów przeciwnych temu transferowi. Wiele osób kwestionowało przydatność Barkleya, mając na uwadze wspomniany brak spodziewanego rozwoju piłkarskiego oraz powrót po ciężkiej kontuzji. Optymiści podchodzi do tego ruchu na zasadzie „ryzyk-fizyk”, czyli nawet jak się nie sprawdzi, to za taką sumę warto zaryzykować. A nóż odpali. Zwłaszcza, że deficyt angielskich piłkarzy doskwiera ekipie ze Stamford Bridge od dawien dawna.
Początek przygody Barkleya w barwach The Blues był mizerny, delikatnie rzecz ujmując. Anglik wrócił co prawda do zdrowia, ale do formy już mu się nie udało. Przez pół roku wystąpił w Premier League w zaledwie dwóch meczach – z Bournemouth i Newcastle. Oba przegrane przez Chelsea 0:3. No talizmanem to Barkleya nazwać nie można! W międzyczasie Anglikowi znów przyplątała się kontuzja, która wyeliminowała go z treningów (bo przecież nie z gry) na ponad miesiąc. W tamtym czasie więcej minut na boisku od Barkleya zebrał choćby Danny Drinkwater, który obecnie w klubowej hierarchii znajduje się gdzieś między panią sprzątaczką a greenkeeperem i cytując Janusza Wójcika „gra, ale chyba w bilard”. Ewidentnie było widać, że między Barkleyem a ówczesnym menedżerem Antonio Conte brakowało chemii. Transfer środkowego pomocnika wyglądał trochę tak, jak wręczanie ulotek na mieście. Ktoś wyciągnął rękę do włoskiego menedżera, aby wręczyć mu ofertę trzymiesięcznego kursu tańca Flamenco, a ten, nie chcąc robić przykrości, wziął ulotkę i schował do kieszeni, mimo, że na żadne zajęcia nie zamierzał się wybierać.
Barkley więc do końca rozgrywek przeważnie siedział na trybunach i prawdopodobnie rozmyślał, gdzie by tu uratować zmierzającą w przepaść karierę. Ratunkiem okazało się zwolnienie Conte i przyjście Maurizio Sarriego. Na początku paradoksalnie przybycie byłego szkoleniowca Napoli mogło jeszcze utrudnić sprawę Barkleyowi. Włoch ściągnął z Neapolu swojego wiernego żołnierza, Jorginho, a także wypożyczył z Realu Mateo Kovacicia. Przybyło więc dwóch bardzo dobrych zawodników, którzy bynajmniej nie przychodzili do Londynu grzać ławy. Barkley nie zamierzał jednak biernie czekać na rozwój sytuacji, zabrał się do roboty i przepracował solidnie letni okres przygotowawczy.
Pierwszym symptomem, że jego sytuacja w zespole może się znacznie polepszyć, był mecz o Tarczę Wspólnoty. Chelsea co prawda została całkowicie zdominowana przez Manchester City, natomiast Barkley mógł nabrać po tym meczu nadziei, że widnieje w planach Sarriego na rozpoczynający się sezon. Rozegrał pełne 90 minut i mógł liczyć na to, że zagości w wyjściowym składzie na dłużej. Tak też się stało, Barkley zaczął spotkania z Huddersfield i Arsenalem od pierwszej minuty, zbierając całkiem korzystne recenzje. Mimo tak krótkiego czasu pracy Sarriego od razu w oczy zaczęła rzucać się mądrzejsza i bardziej odpowiedzialna gra Barkleya niż ta, którą obserwowaliśmy przez lata w Evertonie. Mniej głupich prób dryblingów, szybciej oddawana piłka do partnerów, dużo mniej strzałów z dystansu. Słowem, Włoch wyplenił z pomocnika większość negatywnych cech, które tak irytowały kibiców i ekspertów.
Z czasem Barkley do dobrej postawy dorzucił także liczby. Trzy gole w trzech meczach z rzędu w Premier League naprawdę robią wrażenie. Alvaro Morata ustawiany na dającej trochę więcej szans na strzelenie gola pozycji takiej serii w tym sezonie jeszcze się nie doczekał. Sam fakt, że piłkarz z Anglii stał się tak bramkostrzelny, daje kibicom Chelsea sporo satysfakcji i nadziei na to, że w końcu w zespole znaczące role zaczną odgrywać rodzimi piłkarze.
3 - Ross Barkley is the first Englishman to score in three consecutive Premier League games for Chelsea since Frank Lampard in February 2013. Banked. pic.twitter.com/wNaTH5GvtD
— OptaJoe (@OptaJoe) 28 października 2018
Skąd ta przemiana Barkleya? Wpływ na to może mieć choćby rola, jaką odgrywa w klubie. Oczy większości kibiców są zwrócone w stronę Jorginho i N’Golo Kante. To oni są najważniejszymi osobami w drugiej linii The Blues, od nich najwięcej się wymaga, wobec czego ten trzeci, czyli w wielu przypadkach Ross Barkley, ma „święty spokój”, może na luzie wykonywać powierzone mu zadania. To ważna zmiana w porównaniu z jego grą dla Evertonu, kiedy to na jego barkach ciążyła odpowiedzialność za grę zespołu. Mając ten komfort Anglik być może po prostu odblokował się psychicznie. Poza tym widać, że współpraca z Maurizio Sarrim już na tak wczesnym etapie przynosi odpowiednie rezultaty dla obu stron. Anglik wreszcie ma szansę pokazać swoje walory na boisku, Sarri odzyskał właściwie straconego już dla Chelsea gracza, który zaczął odgrywać ważną rolę w drużynie. Zdecydowanie za wcześnie jeszcze na peany pod adresem Barkleya, choć niektórzy już widzą w nim boiskowe cechy pewnego Słowaka, który przez lata rządził w drugiej linii byłego klubu Maurizio Sarriego.
In all it's glory. pic.twitter.com/aEMFzB22Sa
— Squawka Football (@Squawka) 29 października 2018