Zarządzanie kryzysem po szczecińsku, czyli powiew normalności w Ekstraklasie
Smok Wawelski. Yeti. Potwór z Loch Ness. Jaki wspólny mianownik mają wymienione przeze mnie zjawiska? Przede wszystkim - dużo się o nich mówi, a nikt ich nigdy nie widział. Podobnie rzecz ma się z cierpliwymi prezesami klubów Ekstraklasy. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że prędzej zobaczę wszystkie wymienione wyżej stwory na lotnisku w Radomiu niż normalność w zarządach polskich drużyn. Jednak Jarosław Mroczek usilnie stara się, żebym zmienił swoją dość niepochlebną opinię na temat tego środowiska. I robi to bardzo skutecznie.
Niedziela, 16 września 2018 r.
Pogoń Szczecin remisuje u siebie z Koroną Kielce w 8. kolejce Lotto Ekstraklasy i z dorobkiem 4 punktów okupuje przedostatnie miejsce w tabeli. W Szczecinie panuje konsternacja. Wydawało się, że z trenerem Kostą Runjaiciem i sporymi przedsezonowymi wzmocnieniami uda się uniknąć powtórki z poprzedniego sezonu, kiedy Pogoń musiała drżeć o ligowy byt prawie do końca rozgrywek. Na dodatek sami piłkarze obiecywali, że na pewno nie wystartują tak , jak w kampanii 2017/2018, kiedy w pierwszych 8 meczach wygrali zaledwie 2 razy. I faktycznie: Pogoń zaczyna inaczej, bo po takiej samej liczbie meczów nie udaje się odnieść ani jednego zwycięstwa. Sytuacja w tabeli jest bardzo zła, dochodzą słuchy, że posada szkoleniowca "Dumy Pomorza" wisi na włosku...
Piątek, 9 listopada 2018 r.
Pogoń w ramach 15. kolejki podejmuje u siebie Legię Warszawa. Przystępuje do tego meczu po kapitalnym dla siebie okresie - na ostatnie 6 ligowych meczów wygrała 5, a Kosta Runjaic właśnie odebrał nagrodę dla Trenera Miesiąca w Ekstraklasie. Czy to jakaś nieopublikowana wcześniej baśń braci Grimm? A może kolejny film George'a Lucasa? Nie, to jest rzeczywistość. Niestety taka rzeczywistość jest rzadko spotykana w naszej lidze, dlatego należy jej poświęcić parę słów, co też w niniejszym tekście uczynię.
W Ekstraklasie, jeśli drużyna punktuje słabo, to prawie zawsze winny jest trener.
Zespół miał 80% posiadania piłki, 20 celnych strzałów, a przegrywa 0:1 przez nieskuteczność i po rykoszecie - wina trenera.
Połowa kadry leczy kontuzje - wina trenera.
W lecie została przeprowadzona rewolucja, odeszło 15 piłkarzy, a 2 razy tyle przyszło - wina trenera.
Już nie mówiąc o skrajnych sytuacjach, kiedy kadra zespołu jest na poziomie Reprezentacji Artystów Polskich, a właściciele oczekują co najmniej europejskich pucharów (pozdrawiam gminę Żabno).
Zarząd klubu bardzo rzadko zwraca uwagę na te okoliczności i koncentruje się na pracy szkoleniowca. Dlaczego tak się dzieje? Przyczyn jest kilka - po pierwsze, łatwiej jest zwolnić szkoleniowca niż kilku bądź kilkunastu piłkarzy. Po drugie, efekt nowej miotły zaskakująco często przynosi w naszej lidze świetne efekty. I wreszcie - po trzecie, mit o niesamowitej mocy sprawczej trenerów jest w Polsce wciąż bardzo mocny, podczas gdy statystycy udowodnili, że szkoleniowiec odpowiada za około 20% wyniku sportowego.
Jasne, w jakimkolwiek sporcie na najwyższym poziomie nawet 1% może przechylić szalę w jedną bądź drugą stronę, jednak te wyliczenia pokazują, że pozostałe 80% to są zupełnie inne czynniki, na które trener z reguły nie ma wpływu (na przykład szczęście). No i oczywiście dużo dokłada presja kibiców, zwłaszcza tych, którzy oglądają mecze swojej drużyny na Flashscore.
Między innymi z tego powodu bardzo zaimponował mi spokój prezesa Pogoni. Czy byłbym bardzo zaskoczony, jeśli po 8 kolejkach, przy średniej 0,5 punktu na mecz i 15. miejscu w tabeli zarząd "Portowców" zdecydowałby się na zwolnienie Runjaicia? Nie, takie rzeczy się już w tej lidze zdarzały. Powiem więcej: znam prezesów, którzy podziękowaliby panu Koście po 5 meczach. Ale Mroczek z innymi osobami decyzyjnymi stwierdzili, że nie trener tutaj jest problemem, ale szereg innych czynników.
Zdali sobie sprawę, że między 2. a 8. kolejką drużyna grała de facto bez napastnika. Zrozumieli, że Majewski, Podstawski czy Kożulj mogą potrzebować trochę czasu na zgranie się z resztą drużyny. Zauważyli, że zespołowi ze Szczecina bardzo często brakowało po prostu szczęścia, jak na przykład w spotkaniu z Lechią, gdzie właściwie każda statystyka przemawiała za "Dumą Pomorza", nie licząc tej najważniejszej. Poczekali i na pewno tego nie żałują.
Przyszedł w końcu mecz z Wisłą Kraków, ówczesnym liderem tabeli, drużyną bardzo chwaloną za styl i skuteczność. Ekipa z najlepszą obroną i atakiem oraz liderem klasyfikacji strzelców Zdenkiem Odnraskiem. I Pogoń przeciwko takiemu rywalowi rozegrała koncert, właściwie nie dopuszczając wiślaków bliżej, niż na 30. metr od własnej bramki, samej stwarzając sobie raz po raz okazję. Wygrała w pełni zasłużenie, chociaż rozmiary zwycięstwa powinny być o wiele wyższe. To zwycięstwo miało na pewno duże znaczenie psychologiczne - zawodnicy sami sobie udowodnili, że w tej lidze są w stanie wygrać z każdym. I zaczął się kapitalny czas dla bordowo-granatowych, który trwa już prawie 2 miesiące i nic nie zapowiada, żeby miało się to skończyć.
A teraz zastanówmy się, czy taki scenariusz byłby możliwy, gdyby za Runjaicia przyszedł jakiś inny trener wyszukany na szybko przez zarząd Pogoni. Oczywiście, że tak!
Tak jak rok temu, gdy Runjaic przyszedł do szorującej dno Pogoni i ją utrzymał, tak również teraz mógłby znaleźć się cudotwórca. Jednak o wiele bardziej prawdopodobne byłoby to, że przyszedłby jakiś przeciętny szkoleniowiec, wygrałby 3 mecze na początku swojej pracy, a potem znowu powróciłby do słabego punktowania i zostałby zwolniony jeszcze przed końcem sezonu. Niemiec w zeszłej kampanii uratował Pogoń przed spadkiem, więc pokazał, że umie sobie radzić z trudnymi sytuacjami. Potwierdziło się to również w tym sezonie, więc na pewno należy pogratulować prezesowi Mroczkowi za podjęcie bardzo dobrej decyzji.
Niestety zachowanie zarządu Pogoni to rzadkość w polskich realiach. Żaden obecny ekstraklasowy szkoleniowiec nie przepracował z drużyną dwóch pełnych sezonów...
To nie jest specjalnie zaskakująca statystyka - przypadki, że trener klubu z Ekstraklasy dostaje szanse zażegnania kryzysu, są naprawdę nieliczne. Dominuje przekonanie, że za całe zło odpowiedzialny jest szkoleniowiec. Dlatego takie sytuacje jak ta opisana przeze mnie w tekście, czy ostatnie poczynania Janusza Filipiaka należy pochwalać i życzyć sobie, żeby w niedalekiej przyszłości stanowiły normę, bo trenerzy to naprawdę nie jest główny problem polskiej piłki.
Jednak to są już rozważania na inną okazję.