ItalJANA #16 - Latające Osły, które zaryły o ziemię
Kocham włoską piłkę miłością dziecięcą. Jest to coś niewytłumaczalnego, bo gdybym miał wymieniać powody, dlaczego tak jest, to trafiłyby się najbardziej oczywiste. Wymieniłbym: Milan, wielką historię, otoczkę, duszę i jedno podobieństwo do naszego podwórka. Jako człowiek wychowany w Polsce dostrzegam jedno jedyne podobieństwo pomiędzy Ekstraklasą i Serie A. Mianowicie chodzi mi o dzicz, jaka panuje na niższych szczeblach oraz w drużynach szorujących dno tabeli Serie A. Jest to na swój sposób zabawne, że w poważnej lidze mogą mieć miejsce takie cyrki. Bohaterem tekstu będzie Stowarzyszenie Piłkarskie Chievo Verona, czyli mem sezonu 2018/2019. Z tego klubu każdy szanujący się człowiek drze łacha na potęgę, a prezes Luca Campedelli odnalazłby się w Polsce jak mało kto.
Nieprzerwanie od 2008 roku przez Serie A to Chievo się przewija. Z lepszymi lub gorszymi rezultatami. Nawet pamiętam, jak w sezonie 2015/2016 z dorobkiem 50 punktów zajęli 9. miejsce w tabeli. Ktoś powie, że to był efekt Rolando Marana na ławce trenerskiej tego klubu, ale do tego można dorobić inną teorię. Zamiast iść za ciosem i próbować się rozwijać ten klub postanowił działać w typowo włoskim stylu. Zjechać okrutnie do takiego stopnia, że piłkarska Italia śmieje się z nich bardziej niż z kuzynów – Hellasu. Tamci też są niesamowicie udani, ale na tekst o nich spóźniłem się o jakieś 9 miesięcy. Wystarczy tylko liczyć, że nic się nie wysypie, Hellas nie będzie mieć przebłysku i zobaczymy wielkie Derby Werony w Serie B.
Werona jako miasto piłkarsko-podobne
Wracając do Chievo. Już zeszły sezon zwiastował im nadchodzącą katastrofę, ale mieli furę szczęścia pod sam koniec. Ich kuzyni byli jeszcze gorsi (serio da się), no i było jeszcze Benevento. Kiedy niebezpiecznie zbliżyli się do kreski, z funkcji trenera został zwolniony Rolando Maran, a jego miejsce zajął asystent Lorenzo D’Anna. Przez ścisk w dolnej części tabeli udało im się zająć trzynaste miejsce, zaledwie pięć punktów nad strefą spadkową. Ich gra wywoływała mdłości i odstraszała widzów. A jeżeli ktoś chciał sobie zobaczyć jak radzą sobie Mariusz Stępiński i Paweł Jaroszyński, to po pierwszej połowie widocznie żałował tego wyboru. Nie było w zeszłym sezonie drugiego zespołu znad kreski, który oglądało się równie ciężkostrawnie. Już nawet będące pod kreską Benevento było przyjemniejsze w odbiorze.
Oni i Hellas. Patologiczne kluby prosto z Marcantonio Bentegodi. Uczestnicy najbardziej patologicznych derbów w całej Serie A – derbów Romea i Julii. To jest w tym wszystkim najgorsze. Werona jako miasto ma potencjał na zrobienie tam przynajmniej jednego porządnego klubu. Znajduje się na północy, jest tam co podziwiać, a Hellas nawet zostawał kiedyś Mistrzem Włoch i długo trzymał się w czołówce. Chievo ma to do siebie, że jest tym mniej popularnym klubem, o którym mówiono, że „prędzej osły zaczną latać, niż zagrają w Serie A”. Ich wyniki w ostatnich latach zakłamują kontrast miasta przez lepsze wyniki ekipy z przedmieścia. Wszystko zaczyna wracać jednak do normy i kluby są do siebie bliźniaczo podobne. Są tak samo gówniane.
Sezon śmiechu
Przed sezonem nad Chievo wisiała wizja rozpoczęcia rozgrywek z piętnastoma ujemnymi punktami. Dopatrzono się kilku konkretnych syfów w papierach Gialloblu. Prezesowi Chievo, Luce Campedellemu, udowodniono nieprawidłowości finansowe na kwotę 27 milionów euro. Sam zainteresowany został zawieszony na trzy miesiące, a zespół po trzech kolejkach został ukarany odjęciem trzech punktów w tabeli. Cyrk na kółkach. Zwłaszcza, że ciężko sobie przypomnieć, kiedy ten klub widział takie pieniądze na oczy. Za taki hajs mogliby nawet postawić sobie stadion rodem z Frosinone - oni na swój obiekt wydali 20 baniek i sprawdza się wyśmienicie. Ale żeby tak zrobić to najpierw trzeba mieć pojęcie o zarządzaniu klubem. Pan Campedelli chciał być mądrzejszy od reszty i wydymać Freda. No to Fred wydymał jego i to podwójnie. Normalnie jak Leo Beenhakker, jakiego opisywał Zlatan Ibrahimović w swojej książce: If you fuck me, i will fuck you twice. Pozdrawiam prezesa. Prawdopodobnie to, co robił, odbywało się z myślą dla dobra włoskiej piłki, czyli... żebyśmy tego Chievo długo nie widzieli w Serie A.
Jedynym pozytywem jaki kojarzy się z Chievo to pierwsze od niepamiętnych czasów zapełnienie stadionu Marcantonio Bentegodi. Wszystko dlatego, że na pierwszą kolejkę przyjechał Juventus razem z Cristiano Ronaldo. Tamten mecz nie wyglądał najgorzej i przez długi czas zanosiło się na niespodziankę. Tak się nie stało i Chievo rozpoczęło swój marsz w dół tabeli. Przegrywali wszystko i okazyjnie remisowali z Empoli i Romą. Po meczu z Milanem było widać, że Lorenzo D’Anna nie tyle co nie ma pomysłu, co po prostu ma w ten klub wyjebane. Zarząd postanowił zwolnić go z funkcji trenera i postanowił dać szansę JEMU.
Po roku w piłkarskim niebycie wrócił Giampiero Ventura, czyli pocieszny dziadek, wróg publiczny nr 1 całego kraju. Człowiek, który jest głównym winowajcą reprezentacyjnej klęski ze Szwecją 13 listopada 2017 roku. To właśnie jemu przypadł zaszczyt zwalenia Chievo do Serie B, żeby w końcu zrobić dla kraju coś pożytecznego. Szło mu niesłychanie dobrze. Najpierw obskoczył wpierdziel od Atalanty 1:5, potem przegrał z Cagliari 1:2, następnie dostał po czapie od Sassuolo, a Emmanuele Giaccherini zrobił TO:
"CZEGOŚ TAK FATALNEGO CHYBA JESZCZE NIE WIDZIAŁEM! KOMEDIA!" 🤣🤣🤣
— ELEVEN SPORTS PL (@ELEVENSPORTSPL) 4 listopada 2018
Samobój roku w Serie A TIM! To będzie HIT INTERNETU! 🔥 #włoskarobota 🇮🇹 pic.twitter.com/NTKrsOdEss
Tym samym Giaccherini pewnie też zauważył, że tu nie ma co ratować i dla niego lepiej byłoby, jeśli przyznałby się, że zrobił to specjalnie. Była to najbardziej kuriozalna akcja ostatnich lat we włoskiej ekstraklasie. Chievo dalej miało odjęty jeden punkt i szło na rekord Pescary, która zakończyła sezon z 18 "oczkami". No dobra, jest jeszcze Ancona i jej 13 punktów, ale wówczas to była liga na 18 zespołów. Jakby dojechali do przerwy zimowej z minusowym dorobkiem, to by byli gorzej niż żałośni. Już i tak Rów Mariański przez nich dostaje depresji. Ventura według Sergio Pellissiera, najbardziej doświadczonego gracza Chievo, w ogóle nie wiedział, po jaką cholerę zabiera się za tą robotę. I poszło coś nie tak. ZDOBYŁ PUNKT. W meczu z Bologną o mały włos wygrał, ale Ricardo Orsolini miał inne plany i wyrównał stan meczu. Meczu, po którym poczciwy staruszek uznał, że najlepiej będzie zrezygnować. Taki to był wstyd, zdobyć ten jeden punkt i wyjść na zero.
Nadzieja umiera ostatnia
Kiedy Giampiero uznał, że tak się nie da, włodarze Chievo musieli znaleźć zastępstwo. Trzeci trener już w listopadzie. Nawet nasza Ekstraklasa czegoś takiego nie widziała. Żeby przypadkiem nie być lepszym od Pescary 16/17 dokonano wyboru, który doprowadził sympatyków ligi do robienia pod siebie ze śmiechu.
Domenico Di Carlo – mówi to coś Panu, Panie Ferdku? Zapytałby Paździoch. Jako, że ktoś może nie wiedzieć kim jest ten jegomość, to czas na krótką lekcję historii. W sezonie 2009/2010 wynik ponad stan osiągnęła Sampdoria. Zajęła ona wtedy czwarte miejsce i zatrudnili tego łysego koleżkę. Nie awansował on z Samp do Ligi Mistrzów, bo przegrał o jednego gola z Werderem. Potem doszczętnie się skompromitował w LE, przegrywając grupę z PSV i Metalistem Charków. To były ciemne czasy dla Calcio i tamta Samp była tego dobitnym przykładem. W rundzie wiosennej został pogoniony w diabły z dorobkiem 31 punktów, co już było żenadą. Jego następca Alberto Cavasin dołożył pięć i Sampdoria po takim fajnym roku zleciała do Serie B.
Do Chievo został zatrudniony po raz trzeci po sześcioletniej banicji w niższych ligach. Znalazł miejsce dla siebie akurat po tym, jak zwalił Novarę do Serie C. Czyli można rzec, że trafił im się kandydat idealny do wykręcenia rekordowego wyniku, nawet gdyby ktoś chciał doliczyć odjęte punkty. Oto jest wielki obraz, który byłby warty w galerii sztuki krocie. Obraz nędzy i rozpaczy w Weronie.
Dobra, ale co chciałeś przekazać?
To wcale nie jest tak, że zachciało mi się śmiać z Chievo. Znaczy się, szukałem takiej możliwości od października, żeby podrzeć z nich łacha. Teraz jednak, akurat w tym akapicie, będę poważny. Ta liga nie nadaje się do posiadania dwudziestu zespołów w najwyższej klasie rozgrywkowej. Pomyśleć, że w ciemnych latach włoskiej piłki drużyny, które spadały, nie miały wcale aż takiego złego dorobku punktowego. Z roku na rok jest coraz gorzej. Na horyzoncie nie widać jednak widocznej poprawy. Póki co na czele tabeli Serie B znajduje się Palermo. Do niedawna rządził tam potencjalny pacjent psychiatryka, Maurizio Zamparini, ale ogólnie rzecz ujmując jest tam potencjał, żeby było trochę lepiej. Z kolei druga jest Pescara, która nigdy nie kojarzyła się z niczym dobrym. Z jednej strony mniej meczów = mniej kasy z praw telewizyjnych. Z drugiej strony jak prawa mają być droższe, skoro w lidze znajdują się takie przypadki, a na ich miejsce czyhają jeszcze bardziej porąbane ewenementy? Może mniejsza liczba zespołów przyspieszyłaby ten proces? Może akurat brak takich chwastów zwiększyłby poziom i paradoksalnie zwiększyłby potencjalny hajs za prawa TV dla tych zespołów? Z drugiej strony ta liga przez coś takiego straciłaby swoją duszę, za którą kochają ją ludzie na całym świecie. Przy nich to nawet Polacy mogą się dowartościować, że nasza organizacja nie jest taka zła.