Footroll w terenie #13 - Eintracht Frankfurt vs. Olympique Marseille
Kto z Was będąc dzieckiem nie marzył, by pewnego dnia pójść na mecz większy niż zwykłe spotkanie ligowe? Ja na przykład bardzo chciałem się dostać na jakikolwiek mecz Ligi Mistrzów bądź Ligi Europy. Na szczęście byłem grzecznym chłopcem i w tym roku dane mi było pierwszy raz w życiu pójść na mecz Ligi Europy, gdzie mój stołeczny Eintracht podejmował będącą na dnie tabeli Marsylię. Mimo pewnego wyjścia z grupy,absolutnie nie brakowało emocji wśród kibiców Frankfurtu. Zabieram Was zatem do Commerzbank Areny, byście wspólnie ze mną przeżyli to, co ja.
To był początek września, kiedy znudzony w pracy postanowiłem wejść na stronę klubową, by może ogarnąć jakiś tani bilecik na Bundesligę. Widziałem, że przy pozycji z Marsylią widniało czerwone kółeczko, które zazwyczaj oznacza brak biletów bądź ich znikomą liczbę. Z braku laku więc kliknąłem sobie w tę pozycję, a tu, jakby to powiedział Juras komentując KSW: "ŁOOOOOOOOOOOOOOOO", dostępnych było 23 bilety na 48 000 możliwych. Wchodzę więc w sektor, gdzie biletów było najwięcej - na głównej trybunie. Widzę że najtańsze są za 70 euro. Pomyślałem, podumałem i powiedziałem sobie, że prześpię się z tą decyzją do jutra i na spokojnie podejmę decyzję. Tak naprawdę to nie. Tak naprawdę to cztery i pół minuty później podawałem dane do przelewu, a chwilę potem na maila dostałem potwierdzenie zakupu. Przez jakąś chwilę nie mogłem uwierzyć w to, co się stanęło. Napisałem szybko do chłopaków z redakcji, że prawdopodobnie będę jadł kamienie do końca miesiąca, ale idę na mecz Ligi Europy i to w dodatku z finalistą poprzedniej edycji! No lepiej się trafić chyba nie mogło. W dodatku miejsce, które kupiłem, znajdowało się zaledwie metry od stanowisk komentatorskich, w centralnej części trybun. Widziałem więc mniej więcej to samo, co widzowie przed telewizorem. Pozostało mi tylko czekać długie tygodnie z nadzieją, że gra Eintrachtu do tego czasu chociaż trochę ulegnie zmianie i powalczą nawet o remis, który we wrześniu brałbym w ciemno (Eintracht w momencie mojego zakupu miał na koncie tylko jedno zwycięstwo i dwie porażki, dokładając do tego wcześniejsze 0:5 od Bayernu i odpadnięcie w pierwszej rundzie Pucharu Niemiec).
Wszyscy wiemy, co się stało później. A jak nie wiemy, to przypomnimy. Ostatnio Eintracht z 12 spotkań wygrał 11, a jedno ligowe zremisował, zajmuje pierwsze miejsce w swojej nie tak słabej grupie bez straty punktu, a w Bundeslidze jest na najlepszej drodze do Ligi Mistrzów. Czy można chcieć więcej? Można. Można chcieć już 29 listopada, data tak ważna dla mnie, gdyż tego dnia, 119 lat temu powstał klub FC Barcelona, najbliższy memu sercu. W końcu kiedy 27 listopada świętowałem swoje 23. urodziny, nie mogłem usiedzieć w miejscu, zaplanowałem sobie cały dzień meczowy tak, żebym był na stadionie o czasie, a nawet i dużo wcześniej. Tego dnia zameldowałem się pod obiektem już w okolicach 19:30. Kto dokładnie śledził footrollowe Insta story, ten wie, między innymi jak typowałem to spotkanie, a ci którzy nie wiedzą, mają pecha. Niemniej jednak wiedziałem, że na pewno będę głodny. Mecz się zaczynał dopiero za półtorej godziny, a miejsc gdzie można kupić coś do jedzenia jest multum. Ja wybrałem jednak małe stoisko z ogromnymi preclami przy głównej drodze. Kupiłem sobie precla z zapiekanym serem, a jako, że było zimno, a ludzi stosunkowo mało, postanowiłem nie czekać, znaleźć swój sektor i udać się wysoko na swoje miejsce. A to widok który mnie zastał:
Napis na zdjęciu chyba tłumaczy wszystko. To nic, że mecz się jeszcze nie rozpoczął, że stadion był wypełniony może w 10 procentach. Pod wieżą Eiffla w Paryżu nie byłem tak zauroczony widokami co tam, na tym stadionie. Przepraszam miłe kobiety za to co teraz powiem, ale to jak z widokiem piersi. Nie ważne ile razy facet je zobaczy, dalej się będzie cieszył jak małe dziecko. Mieszanka adrenaliny, euforii i ciepła, mimo temperatur, sięgających zera, na szczęście nie absolutnego. Przypominam, że do meczu została godzina. Wtedy też na boisko wybiegli piłkarze na rozgrzewkę. I tu kolejna rzecz, która mnie zaskoczyła. Mianowicie reakcja kibiców. Byłem przekonany że ok, pobiją trochę brawo i tak jak reszta poczekają na mecz. Otóż nie tym razem.
Program coś psuje mi jakość nagrania. Musicie mi to jednak wybaczyć. Zanim przejdziemy do rozpoczęcia spotkania, chcę Wam jeszcze pokazać coś, co było obficie komentowane przez piłkarski półświatek. Mianowicie oprawa którą przygotował "kocioł". Nie chcę Wam tutaj nic dopowiadać, bo obrazy mówią więcej niż słowa.
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest chyba to, że nikt nie zwracał uwagi na to, że właśnie są prezentowani piłkarze na boisku. Oczy 48 000 chłopa zwrócone było w stronę oprawy, która dawała o sobie znać przez 90 minut bez przerwy. Począwszy od pierwszego gwizdka, gdzie kibice nie zdążyli dobrze usiąść na swoich miejscach, a już po rzucie rożnym mieliśmy 1:0, a bramkę strzelił nie kto inny jak Luka Jović, najcenniejszy 20 letni skarb tego klubu. Lepiej się ten mecz zacząć nie mógł.
#Eintracht 1:0 #Marseille / Europa League / Day 5 / 2' #Jovic#FRAMAR
— via @VideoGoals_HD (@viaVideoGoals15) 29 listopada 2018
via @VideoGoals_HD pic.twitter.com/qjKn4ez4Kj
Chwilę później, niedaleko sektora przyjezdnych z Marsylii, słychać było dwa bardzo głośne huki. Kibole Zwierzęta z Marsylii odpaliły petardy hukowe i rzuciły w stronę murawy. Po intensywnym wygwizdaniu przez resztę stadionu albo skończyły im się petardy, albo zrozumieli, że nic tym nie wskórają ani dla siebie, ani dla gospodarzy. I tu nie ma nawet mowy o frustracji, bo w lidze idzie im nie najgorzej, a to, że w Lidze Europy dają ciała, to już nie mój problem. Cóż, Eintracht robił to co umiał najbardziej, czyli kontrolować i przeprowadzać piekielnie szybkie ataki, głównie przez Danny'ego da Costę. Kilkanaście minut później to jednak nie on był bohaterem spotkania, a Luiz Gustavo, który pod odrobiną presji zdecydował się na "no look pass" do bramkarza. A oto efekty:
Marseille's Luiz Gustavo scores one of two own goals in a 4-0 defeat at Frankfurt pic.twitter.com/jEMbyzfMO0
— Football Burp ⚽ (@FootballBurp) 30 listopada 2018
Z jednej strony mocny kandydat na samobója roku, z drugiej bramkarz mógł uniknąć tego, gdyby szybciej biegł w kierunku bramki (a mógł) i wślizgiem wybił piłkę (też mógł). Widocznie był tak sfrustrowany, że powiedział podobno, że jedzie w Bieszczady. Po lekkim i łatwym 2:0 Eintracht nie przestawał atakować, a robił to na tyle nieskutecznie, że do kibica obok mnie, w okolicach 28. (!) minuty powiedziałem, że przy odrobinie chęci mogło być już 5:0. I nie ma tu procenta koloryzowania. Marsylia w tym meczu nie istniała w ogóle i końcowe 4:0 to najniższy wymiar kary. Do przerwy obraz był tylko jeden. Olympique próbował kąsać, ale nic z tego nie wynikało, Eintracht wysyłał da Costę do przodu, kreował sobie akcję za akcją, ale jak zwykle brakowało wykończenia. W końcu przerwa, można pójść do toalety, do której czekałem tak długo, że ledwo wróciłem na swoje miejsce, a akurat sędzia rozpoczynał drugą połowę.
Będę tutaj trochę słodził da Coście, ponieważ w tym meczu był niesamowity, był tak niesamowity, że Marsylia postanowiła docenić jego niesamowitość, wbijając sobie drugiego samobója. W tej akcji nie popisał się Sarr, który równie dobrze mógł tę piłkę przyjąć lub wybić w stratosferę. Cóż, do siatki miał bliżej.
Another own goal conceded tonight by Marseille. This time Bouna Sarr joins in on the act! #SGEOM #FRAOM #EuropaLeague pic.twitter.com/0TfFYQFpUA
— Taz (@TazPhalora) 29 listopada 2018
Nie dość, że kibice wyśmiewali każde odegranie do Pele, to jeszcze wyśmiewali każde wybicie obrońców czy to na aut, czy to na rzut rożny. Jakby tego było mało, chwilę później podanie od Sebastiena Hallera świetnie wykorzystał ponownie Jović, który ustrzelił swój dublet w mniej niż godzinę. Później, gdy opuszczał boisko, został nagrodzony też zasłużoną owacją na stojąco. A co do Marsylii, jako ciekawostkę wspomnę, że ich rozgarnięcie sięgnęło tego poziomu, że gdy na boisko miał wejść Nicolai Müller, jeden z piłkarzy gości biegł w kierunku linii końcowej, kiedy ktoś mu powiedział, że to nie on i jeszcze trochę się musi pomęczyć.
Zostało mi zatem przez ostatnie pół godziny śpiewać razem z trybunami, albowiem na swojej ziemi zgnietliśmy finalistów poprzedniej edycji. Na sam koniec jeszcze kibice byli uprzejmi odpalić czerwone świece dymne, co nieco ograniczyło i tak już mały widok na trybunie fanatyków.
Cóż tu więcej dodawać? Na zakończenie mojego pierwszego tekstu z serii "Footroll w terenie" z okazji finału Superpucharu Niemiec, napisałem Wam, że liczę, że Commerzbank Arena jeszcze mnie ugości nie raz i że wyjdę z niej szczęśliwy, dołączyłem więc zdjęcie stadionu tuż po meczu. Nie inaczej chcę się też z Wami pożegnać. Dziękuję że zostaliście do końca, a to nie jest moje ostatnie słowo w tej serii. Widzimy się!