Footroll w terenie #14 - stadion Widzewa, wizyta w Sercu Łodzi
Seria „Footroll w terenie” dociera do kolejnych miejsc na świecie. Nasi redaktorzy odwiedzali miasta, w których swoje spotkania rozgrywają drużyny z ekstraklasy, byli już nawet na meczach we Frankfurcie i w Mediolanie. Udało się nam również uwiecznić trening reprezentacji Polski przed Ligą Narodów. Jest jednak jedno miejsce, w którym jeszcze żaden z naszej ekipy nie był, pozycja obowiązkowa na piłkarskiej mapie naszej ojczyzny. Widzew Łódź robi furorę na skalę ogólnopolską, bijąc rekordy sprzedanych karnetów, zapełniając stadion na spotkaniach trzeciego poziomu rozgrywkowego w kraju. Ponad 15 000 widzów na meczach 2 ligi jest naprawdę ładnym wynikiem. Zapraszam Was zatem na Piłsudskiego 138, do samego Serca Łodzi.
Jak dojadę?
Na Widzew jechałem pociągiem z Piotrkowa Trybunalskiego, który przywiózł mnie centralnie pod sam stadion. Jeśli będziecie kiedyś go odwiedzać, przyjeżdżając z innego miasta, polecam Wam serdecznie wysiąść na stacji Łódź Widzew, a stamtąd przedostać się pociągiem ŁKA na Łódź Niciarnianą, wtedy do stadionu będziecie mieć raptem kilka minut piechotą.
Jeśli nie będziecie mieć możliwości dojechać ŁKA, zawsze pozostaje niezawodne, zawsze punktualne MPK, któremu nie straszne są żadne korki. Ale… w który autobus/tramwaj mam wsiąść? To już powie Wam aplikacja jakdojade.pl, działająca w większości dużych miast w Polsce. Wstukujecie swoje aktualne położenie, wpisujecie, gdzie chcecie się dostać, a ona pokazuje Wam wszystkie możliwe trasy, przy okazji wyliczając koszt przejazdu i umożliwiając zakup biletów. Wróćmy jednak do sedna sprawy – dojechałem i szczerze powiem, nie było ciężko dostrzec stadionu po wysiadce z pociągu. Nawet po zmroku. Nie zaszczycę Was jednak pięknym zdjęciem, bo niestety takowego nie mam, a jedynie jakąś pikselozę, która wygląda, jakby była robiona kalkulatorem.
Przy Widzewie Napoli to dno
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem było udanie się po odbiór akredytacji. Na Widzewie dziennikarze mają wydzielone wejście, a wejściówki odbiera się już na samym początku, po czym przemiłe hostessy objaśniają, co i jak. Było jedno, „ale” – wydawane były od godziny 18:00, a ja przybyłem na stadion o jakieś 17:15. No cóż, pozostało czekać. Miałem czas by pójść coś zjeść i obejść cały stadion dookoła, czego efekty ujrzycie zaraz. Wtedy przypomniały mi się słowa Mateusza Święcickiego, który podczas spotkania z nim mówił, że akredytację na stadionie potężnego Napoli odbiera się w jakiejś malutkiej klitce, rodem z okręgówki. No to chyba mamy wyjaśniony tytuł tego akapitu. Przynajmniej w aspekcie organizacyjnym.
Wyczekując z niecierpliwością godziny 18:00, szwendałem się w okolicach stadionu, chcąc uwiecznić jak najwięcej smaczków. Tutaj mój aparat już spisał się o niebo lepiej, lecz wciąż daleko mu do najlepszych lustrzanek. Oto one:
Na początek pomnik, który został odsłonięty…no właśnie w sobotę. Miałem wyczucie czasu, co nie?
Oficjalny sklep klubowy i kolejka do niego, trzeba przyznać, że robiąca wrażenie. Nieźle się obłowią, biedniejsi od krakowskiej Wisły nie będą.
Oby do wiosny powstał – nie będę musiał zaginać na Piotrkowską, żeby napić się browarka po meczu.
A ja chcąc do reszty zabić czas oczekiwania skoczyłem na pobliską stację na hot doga i herbatę, bo student głodny, to student zły.
I w końcu jest, wybiła godzina prawdy. Wchodzę, by otrzymać pierwszą w życiu akredytację, a gdy już ją mam, hostessy pokierowały mnie na trzecie piętro, prosto na trybunę prasową. Tam otrzymałem również program meczowy, ze składami obu drużyn. Całe szczęście! Nikogo nie kojarzyłem…
Koniec tego, gramy!
Ale zanim pierwsze kopnięcie piłki, w meczowy nastrój wprowadzi nas „Taniec Eleny”, towarzyszący piłkarzom przed wyjściem na boisko. Z uwagi na mój refleks szachisty nie wychwyciłem na filmiku spikera wymawiającego nazwisko bramkarza. Przepraszam, posypuję głowę popiołem, poprawię się następnym razem, obiecuję.
Możecie zauważyć piłkarzy stojących naprzeciwko siebie. Wszystko to z uwagi na to, co działo się potem. Minutą ciszy uczczono pamięć trzech zmarłych kibiców Widzewa. Oczywiście musiały się znaleźć pojedyncze zwierzęta nieposiadające umiejętności zamknięcia ryja, ale cóż – bydła nie brakuje nigdzie, nawet na Widzewie.
Zaczynamy! Pierwsze minuty oba zespoły poświęciły na badanie rywala, co przełożyło się na małą ilość dogodnych sytuacji podbramkowych. O show postanowili zadbać kibice Widzewa, przygotowując świetną oprawę, którą możecie podziwiać na zdjęciu poniżej.
WOW! – pomyślałem. Ale później zostałem brutalnie sprowadzony na Ziemię, albowiem odpalone zostały…
„Race jak race, grunt, że nie ma świec dymnych…”
To słowa mojej koleżanki, które usłyszałem po spotkaniu, gdy wyraziłem o nich swą opinię. Szczerze? Ciężko mi będzie usłyszeć większą głupotę w tym miesiącu, a pamiętajmy, że dopiero się zaczął. Jest ustawa o nieużywaniu JAKICHKOLWIEK środków pirotechnicznych? Jest. W końcu nikt o zdrowych zmysłach nie powie nigdy: „Pedofil zgwałcił 12-latkę? Zgwałcił jak zgwałcił, grunt, że nie zaszła w ciążę…” Mniejsze zło nie oznacza dobra, moi mili. A kibice odpalający race spełniają tylko swoje cele, kompletnie rozbieżne od celów klubu. Prawie rozbieżne, bowiem mecz przerywany był dwa razy i dopiero, gdy spiker wspomniał, że trzecie przerwanie spotkania będzie definitywne, wszelkiego rodzaju pirotechnika poszła w zapomnienie.
Nie mówię teraz o kibicach samego Widzewa, lecz o ogóle. Zrozumcie, odpalanie rac wcale nie zagrzewa drużyny do walki. Wręcz przeciwnie – hamuje ją, wybija z rytmu, z uderzenie, bo sędzia musi wstrzymać grę. Mówiłem, mówię i będę temu mówił stanowcze „NIE!”. Nie obchodzi mnie, że kibice zbierają pieniądze na aukcje charytatywne itp. Po uwzględnieniu kar finansowych i zmniejszonych dochodach z dnia meczowego spowodowanego zamknięciem trybuny, w najlepszym wypadku wychodzi na zero. To przez tych, dla których najważniejsze jest iść i narobić dymu, dosłownie i w przenośni, nierzadko cierpi zwykły kibic, chcący obejrzeć mecz w przyjemnej atmosferze. A potem jesteśmy zszokowani, że niepełnosprawni muszą zdejmować protezy przed wejściem, by pokazać, że niczego tam nie ukryli.
Obyśmy nie dożyli czasów, gdy każdemu, kto wchodzi na stadion robiona jest lewatywa w celu sprawdzenia, czy przypadkiem nie schował sobie racy do odbytu. Naprawdę, można zrobić kozacką oprawę bez nich.
Mróz, brak bramek…i co z tego?
Wypadałoby napisać coś o przebiegu samego meczu, ale kompletnie mija się to z celem. Widzew, nie posiadając zbyt wiele umiejętności w środku pola próbował przedostać się pod pole karne graczy ze Stalowej Woli prostymi środkami. Ci, chcąc wykorzystać przewagę w środkowej strefie boiska, szukali gry kombinacyjnej. Rezultatem były dwa strzały w poprzeczkę w drugiej połowie: po jednym dla każdej ze stron. Widowisko pod względem sportowym nie porwało, więc liczyłem, że trenerzy będą mieli wytłumaczenie na…
...konferencji prasowej…
…która miała się zacząć 15 minut po meczu, lecz jej początek lekko przesunął się w czasie. Jako pierwszy do dziennikarzy zawitał trener gości, Pan Wojciech Fabianowski (D - Dziennikarz, WF - Wojciech Fabianowski)
Pierwsza połowa była bardzo wyrównana. Niestety dwóch sytuacji stuprocentowych nie potrafiliśmy zamienić na bramki. Uważam, że z przekroju całego spotkania to my bardziej zasłużyliśmy na zwycięstwo, bardziej chcieliśmy wygrać i było to widać na boisku. Żałuję, że nie udało nam się wygrać. Szanujemy ten punkt. Uważam, że zagraliśmy dzisiaj bardzo dobre spotkanie i to w szatni powiedziałem chłopakom. My nie przyjechaliśmy tutaj po remis. Chcieliśmy ten mecz wygrać i pokazywaliśmy to na boisku.
D: Jak to jest, że macie dobre wyniki z czołówką, a z drużynami z dolnej części tabeli idzie wam gorzej?
WF: Drużyny z czołówki chcą grać otwartą piłkę, ja także. Widzew nie odbiega na plus od wielu drużyn w tej lidze, nie jest tak, że nie jest w niczyim zasięgu. Często niesie go publika.”
Miejscowi żurnaliści czekali jednak na to, co do powiedzenia ma trener Widzewa, Pan Radosław Mroczkowski: (D - Dziennikarz, RM - Radosław Mroczkowski)
RM: Nie chciałbym za dużo podsumowań. Widzieliście mecz, ocena jest jedna. Ten mecz potwierdził, że gdy przychodzi zmęczenie i trzeba pokazać umiejętności, jest ich za mało. Przed nami duże pole do analizy. Mamy punkty, mamy niezłe miejsce w tabeli, ale mamy niewiele. Mieliśmy szczęście, że zremisowaliśmy
D: Jakie zmiany kadrowe potrzebne są temu zespołowi?
RM: Środkowy pomocnik. Graliśmy bez środka.
D: Odczuwa Pan ulgę, że runda się kończy?
RM: Dla kogo się kończy, dla tego się kończy. Pan pojedzie sobie na urlop, a mnie dalej czeka ciężka praca.
D: W związku z tym, że Widzew od kilku meczów nie potrafi strzelić bramki, czy priorytetem nie powinno być kupno napastnika?
RM: Wie Pan, napastnicy nie chodzą po ulicach. Dobrego piłkarza trzeba znaleźć.
Widzewie, ja tu wrócę!
Mimo mrozu, braku goli, tych feralnych rac, było naprawdę fajnie. Wszyscy pracownicy klubowi byli bardzo mili, lecz spodziewałem się tego. Widzew jest wielkim klubem jak na polskie realia i pod względem organizacyjnym stoi na najwyższym krajowym poziomie. Będąc w Sercu Łodzi nie ma się absolutnie żadnego wrażenia, że jest to „tylko” mecz 2 ligi, czyli trzeciego poziomu rozgrywkowego w Polsce. Pełny stadion, ponad 15 000 kibiców na trybunach sprawia, że czułem się, jakbym był co najmniej na meczu Ekstraklasy, a poziom sportowy spotkania Widzewa ze Stalą zbyt od niej nie odbiegał. Łodzianom można zarzucić braki w elementach piłkarskiego rzemiosła, ale nie można odmówić im walki. Tak jak powiedział trener Stali: „Widzew niesie publika.”, sprawia ona, że piłkarze walczą o zwycięstwo do końca, jak tylko mogą. I to jest fajne.
Na tyle fajne, że na wiosnę na pewno zawitam ponownie na Piłsudskiego 138, albowiem bezbramkowym remisem ze Stalą Stalowa Wola, Widzew Łódź zakończył w minioną sobotę zmagania w rundzie jesiennej. Się załapałem, co nie!
A, i na deser kibice Stali. Im chyba nie było zimno :D