Podsumowanie kolejki Premier League #11
Ta kolejka Premier League zapowiadała się wyjątkowo ciekawie. Rzadko bowiem mamy okazję podziwiać dwa pojedynki zespołów z top 6 jednego weekendu, a w tym przypadku nawet tego samego dnia. Co działo się w tych i innych spotkaniach? Zapraszam.
Poważne granie rozpoczął Liverpool, dopiero o 18.30 na Stadionie Olimpijskim w Londynie. Pierwsze minuty spotkania były dosyć wyrównane, ale potem było już tylko gorzej, dla fanów West Hamu oczywiście. To co najbardziej gryzło w oczy to nieudolność Młotów w defensywie. Do tej pory słynął z tego Liverpool, ale jak widać sam się z tego wyleczył i przy okazji zaraził jeszcze rywali. Powiedzieć o obronie West Hamu, że jest dziurawa, to jak stwierdzić, że Tomasz Wieszczycki ma delikatne braki w owłosieniu. Były momenty, że jedno prostopadłe podanie sprawiało, że The Reds znajdowali się w sytuacji trzech na jednego. Bramki Matipa i Oxlade’a Chamberlaina padły po dobitkach, żaden z graczy gospodarzy nie pofatygował się, by dojść do piłki przed rywalami, choć była na to szansa. Nikogo nie może dziwić fakt, że Bilić po tym spotkanie pożegnał się z posadą. Ktoś musi ten zespół ustawić, bez stabilnej defensywy rozpadnie się w drobny mak.
Sobota była wypakowana drużynami z mistrzowskimi ambicjami. No może poza jedną. Mam tu na myśli Crystal Palace, które gościło na Wembley. Spotkanie to oglądało się strasznie. Koguty miały ogromną przewagę przez całe spotkanie, jednak nie potrafiły wyraźnie tego podkreślić, stąd wynik zaledwie 1-0. Mimo nieskuteczności kibice Spurs i tak mają pełne prawo się cieszyć, bo wygląda na to, że klątwa Wembley została już przełamana na dobre.
Tuż po spotkaniu Kogutów dostaliśmy to na co czekaliśmy. Na Etihad Stadium przyjechał Arsenal. Kanonierzy idąc przez tunel mieli bojowe miny, które jednak zdradzały to, że pod tymi groźnymi facjatami trzęsą kolanami, jak małe dzieci przed szczepionką. To też wyszło na boisku. City błyskawicznie przejęło inicjatywę. Kanonierzy odzyskali ją jedynie na chwilę, ale w jej utracie duży udział miał sędzia liniowy. Więcej o tym meczu możecie przeczytać TUTAJ.
Zmagania w tej kolejce kończył szlagier co się zowie. Co prawda przed meczem wszyscy obawiali się, że z hitem będzie miał tyle wspólnego, co Pogoń Szczecin z wygrywaniem, ale piłkarze wyprowadzili nas z błędu. Pomimo wystawienia pięciu obrońców, Mourinho wcale nie chciał się murować. Chelsea stwarzała trochę więcej szans, większość z nich marnował Bakayoko, który wielokrotnie wchodził z środka pola na pozycję drugiego napastnika. Kompletnie niewidoczny był najgroźniejszy piłkarz Czerwonych Diabłów, czyli Lukaku. Belg nie zaliczył żadnego kontaktu z piłką w polu karnym, tak dobrze był pilnowany. O wyniku przesądziła klasyczna już w tym sezonie akcja The Blues. Azpilicueta podłącza się do ofensywy i głębokim dośrodkowaniem znajduje Moratę, który pakuje piłkę do siatki. Do tej pory nie wiem jak to się stało, że żaden z trzech środkowych obrońców nie był bliżej Hiszpana. Alvaro miał tyle miejsca, że spokojnie mógłby sobie posiać zboże, a w sierpniu przyjechać kombajnem i je zebrać.
Na innych stadionach nie działo się zupełnie nic. Obejrzenie spotkania Brighton ze Swansea mogło kosztować nie tyle dużo nerwów, co spore pieniądze za wizytę u kręgarza. Zawodnicy non stop wymieniali bowiem długie piłki i można było się poczuć jak na Wimbledonie, a przy okazji nadwyrężyć kark. W miarę interesujące było spotkanie Stoke z Leicester, które zakończyło się remisem 2-2. Dodatkowej rozrywki kibicom dostarczył też sędzia, który musiał zejść z boiska z powodu kontuzji łydki.