Podsumowanie kolejki Premier League #7
Kolejny emocjonujący weekend pełen piłkarskich starć już za nami. Brytyjczycy właśnie zakończyli 7 kolejkę spotkań w Premier League, więc to świetny moment, by podsumować, co się w niej działo. Przekonajmy się.
W sobotnie południe zmagania w tej rundzie zainaugurował Tottenham. Koguty przyjechały do Huddersfield, gdzie miały w planach pokazać beniaminkowi gdzie pieprz zimuje i raki rosną. Szanse były na to dość spore z uwagi na to, że podopieczni Pochettino w końcu nie grali u siebie. Jak sobie postanowili, tak zrobili. Koguty rozgromiły rywali 4-0. Po meczu menedżer gospodarzy, David Wagner powiedział, że jego zespół nie zasługiwał na tak wysoką porażkę. Miał rację. Beniaminek naprawdę nieźle sobie radził, po prostu Harry Kane i spółka byli niesamowicie skuteczni. Kluczowym czynnikiem w tym meczu była aktywność bocznych obrońców. Trippier zaliczył dwie asysty, a Davies dorzucił jedną z bramek. Obaj defensorzy grali niezwykle ofensywnie, a na to nie byli przygotowani gospodarze. To czwarte zwycięstwo Tottenhamu w tym sezonie i czwarte wyjazdowe. Jeśli tylko Spurs będą potrafili przełamać się na Wembley, śmiało będą mogli włączyć się do walki o mistrzostwo.
Parę godzin później tego dnia na Old Trafford miał przyjechać inny londyński zespół, Crystal Palace. United nie mieli najmniejszych problemów z rozpracowaniem defensywy Orłów, która w tym sezonie jest tak szczelna, jak potłuczona butelka. Wszystkie gole Czerwonych Diabłów padły po podaniach z lewego skrzydła. Gospodarze szybko wyczuli, że Ward jest w tym meczu tak pewny, jak Kamil Grabara pokorny i skrzętnie to wykorzystali. Dodatkowo nie dostawał on żadnej asekuracji ze strony Townsenda, który nawet jeśli się wrócił, to bardziej przeszkadzał, aniżeli pomagał. To 7 porażka Orłów w tym sezonie. Mało tego, wciąż nie strzelili bramki. To pierwszy taki przypadek od momentu powstania Premier League. Okazało się, że zmiana menedżera nic nie pomogła, najwidoczniej po prostu z gówna bata nie ukręcisz.
W sobotni wieczór dostaliśmy na deser hit kolejki. Chelsea podejmowała Manchester City, który ostatnio przejeżdża się po wszystkich jak walec. Kluczowym momentem tego spotkania była kontuzja Alvaro Moraty. Hiszpan zszedł z boiska w 34 minucie i został zastąpiony Willianem. Conte zdecydował się grać bez nominalnego napastnika, co zabiło ofensywę The Blues. Decyzja okazała się błędna dopiero po czasie, ale od samego początku wydawała się po prostu dziwna. Na ławce był w końcu Batshuayi. City, widząc niemoc Chelsea przejęło inicjatywę i rozdawało karty przez resztę spotkania. Ostatecznie szalę zwycięstwa przechylił De Bruyne pięknym strzałem z dystansu. Ten mecz obnażył krótkowzroczność The Blues. Gospodarze nie brali pod uwagę, że coś może nie pójść zgodnie z planem, a gdy nie poszło, kompletnie nie potrafili się do tego dostosować.
Niedzielne mecze zaczęły się od potyczki Arsenalu z Brighton. Fani Kanonierów mogliby być w pełni zadowoleni z postawy swoich ulubieńców, gdyby nie ich skuteczność. Gracze Arsenalu stwarzali sobie sytuacje podbramkowe tak łatwo, że można było odnieść wrażenie, że trudniej jest natknąć się obecnie na mema z serii „Panie Bożu”, niż Kanonierom znaleźć się pod bramką beniaminka. Niestety, w tej części Londynu nie ma Harrego Kane’a, bo gdyby był, wynik byłby dwu albo i trzykrotnie wyższy. Piłkarze Brighton zachowywali się momentami jak dzieci we mgle i to jeszcze niewidome, sami niejednokrotnie sprezentowali Arsenalowi sytuacje. Szkoda, że podopieczni Wengera nie potrafili ich wykorzystać, bo wysokie zwycięstwo na pewno dodałoby im pewności siebie.
Kolejkę kończył mecz Liverpoolu z Newcastle. The Reds są ostatnio w poważnym zastoju formy i niestety dla ich fanów, ten dzień nic nie zmienił. Liverpool ponownie miał więcej z gry, zdominował Newcastle pod względem posiadania piłki. Mało tego, swój nieziemski talent odpalił Coutinho, który zdobył bramkę kolejki i przyzwoitego pretendenta do miana gola sezonu. Stan gry wyrównał Joselu, po świetnym podaniu prostopadłym. To kolejna już bramka w ostatnich meczach, którą Liverpool traci w dokładnie ten sam sposób. Środkowi defensorzy po prostu nie są w stanie się im przeciwstawić. Jeśli są zbyt wolni i za mało zwrotni, powinni swoim ustawieniem nie dopuszczać do możliwości takiego zagrania. Tym czasem nie wychodzi im ani jedno, ani drugie, czego efektem jest kolejna strata punktów i coraz bardziej chwiejny stołek Jurgena Kloppa.
Co działo się na innych boiskach? Po raz kolejny z bardzo dobrej strony zaprezentował się Krychowiak, który nawet zaliczył asystę. Polak znów był wyróżniającą się postacią w barwach West Bromu, a mimo to po raz kolejny jego zespół nie potrafił zwyciężyć. Wydawać by się mogło, że nasz rodak jest potężną wartością dodaną, ale z nim w składzie WBA jeszcze nie zwyciężyło, choć robiło to przed przyjściem Grzegorza. Kolejny raz przegrał Everton, tym razem z Burnley i to u siebie. Stołek, na którym siedzi Koeman jest jeszcze mniej stabilny niż ten Kloppa. The Toffees wydali kupę siana latem, a obecnie ledwo znajdują się nad strefa spadkową, co jest niedopuszczalne.