Mamy trenera, w Warszawie mamy trenera... Słów kilka o Ricardo Sa Pinto
Poszukiwania następcy Deana Klafuricia trwały długo, ale nastał w końcu ten moment - przy Łazienkowskiej 3 wzniósł się ku górze biały dym z okazji wyboru nowego trenera. Został nim Ricardo Sa Pinto, którego kibice Legii mogą już kojarzyć, ponieważ debiutował jako trener Sportingu CP właśnie przeciwko warszawskiej drużynie w pierwszym meczu 1/16 finału z sezonu 2011/12. Po ponad sześciu latach los sprawił, że Portugalczyk znowu zawita do Warszawy, tym razem na dłużej. Szkoleniowiec podpisał trzyletni kontrakt z obecnym mistrzem Polski.
Muszę przyznać - dość odważny ruch ze strony włodarzy Legii zważając na fakt, że poprzedników zmieniano jak rękawiczki. Chyba Dariusz Mioduski chce w końcu udowodnić, że Ricardo Sa Pinto jest tym, który będzie prawdziwym trenerem na lata. Choć patrząc na to, że Portugalczyk jest trenerem, który szybko odchodzi z prowadzonym zespołów, pojawia się we mnie mały niepokój. Zresztą zobaczcie sami ile dni pracował jako trener w każdej z drużyn, które prowadził.
Sporting CP - 233 dni
Crvena Zvezda - 92 dni
OFI Kreta - 257 dni
Atromitos - 133 dni
Belenenses - 167 dni
Al-Fateh - 84 dni
Atromitos (drugie podejście) - 144 dni
Standard Liege - 364 dni
Jak widać nijak ma się to do przypinania mu łatki "trenera na lata". Tylko w Standardzie Liege pracował kalendarzowy rok, półtora piłkarskiego sezonu. Bardzo więc możliwe, że w Legii również długo nie pobędzie, choć mi jako kibicowi nie pozostało nic innego jak wierzyć, że stołeczna drużyna będzie pierwszym zespołem, w którym zostanie na dłużej.
Pojawiły się również słuchy, że Sa Pinto nie stawia na młodzież. Tu akurat są dwie strony medalu. Bo z jednej strony tak jak wspominał w wywiadach, wkurza go, że młodzi piłkarze w dzisiejszych czasach dostają wszystko za darmo. To pokazuje, że u niego wiek nie ma znaczenia, liczą się umiejętności. Jeśli 30-latek jest lepszy od 19-latka to gra starszy, jeśli jest na odwrót to młodszy. To akurat na plus. Z drugiej strony Legia miała odważniej zacząć stawiać na swoich wychowanków, a przyjdzie trener, który preferuje bardziej tych doświadczonych piłkarzy. Znowu słowa prezesa Mioduskiego niestety są rzucone na wiatr. Przynajmniej tak to wygląda.
Ricardo Sa Pinto jest to trener, który słynie z mocnego charakteru. Ma to od dawna, bo przecież był chociażby głównym bohaterem pobicia selekcjonera reprezentacji Portugalii, Artura Jorge. Sa Pinto żądał od niego wyjaśnień dotyczących braku powołania go do reprezentacji. No ale był już jeden taki, który wziął "za mordę" piłkarzy i teraz jako selekcjoner "Sbornej" został nominowany na trenera roku. Zresztą za nowym szkoleniowcem Legii przemawia wiele atutów, np. fakt, że prowadził drużyny, które grały w europejskich pucharach. Ze Sportingiem doszedł przecież do półfinału Ligi Europy. Wspominając natomiast jego pracę w Belgii, przyszedł jako strażak, a zrobił z tym klubem wynik ponad oczekiwania . Pewnie gdyby nie jego temperament, który nie wszystkim się podobał oraz dostępność na rynku Michela Preud’homme'a, dalej prowadziłby belgijski zespół.
Wiadomo też, że portugalski szkoleniowiec do każdego klubu, który prowadził, zabierał swój sztab szkoleniowy. Do Warszawy trafią następujący współpracownicy Sa Pinto:
- Rui Mota - asystent
- Guilherme Gomes - trener przygotowania fizycznego
- Ricardo Pereira - trener bramkarzy
Warto też wspomnieć, że Aleksandar Vuković ma zostać jednym z jego asystentów. Wraca więc to roli, którą pełnił wcześniej.
Podsumowując, moim zdaniem byli kandydaci lepsi, ale również gorsi. Nie ma co wybrzydzać, bo przecież małoktóry trener chciałby obecnie pracować w klubie, gdzie jest obecnie aż taki, za przeproszeniem, - pierdolnik. Przed Sa Pinto zadanie by go ogarnąć i zrobić drużynę, dla której awans do europejskich pucharów będzie łatwością, a wyjazdy do Białegostoku, Niecieczy, czy jakiejś innej wioski - były zwykłą formalnością jak za początków Jacka Magiery. Potencjał kadrowy jest, potrzeba tylko by piłkarze uwierzyli w jego wizję, chcieli umierać za ten klub i tego trenera. Tylko tyle i aż tyle...