
Nienawidzę poniedziałków! Na trybunach wielki protest, a na boisku hit oraz... papier toaletowy!
Bundesliga w tym stuleciu grała tylko trzy poniedziałkowe mecze, a właściwie dwa, bo mecz Arminii Bielefeld rozegrano jeszcze w roku 2000. Oprócz tego dwa lata temu na wniosek policji w pierwszy dzień tygodnia grano w Bremie, a dzisiaj mogliśmy zobaczyć kapitalne widowisko we Frankfurcie, gdzie Eintracht pokonał RB Lipsk 2:1. I przez "widowisko" nie mam na myśli tylko boiskowych wydarzeń, bo te, umówmy się, ale były średnie, lecz również wielki protest, który zorganizowali kibice gospodarzy!
Gdy przed sezonem zadecydowano, że kilka meczów zostanie rozegranych wyjątkowo w poniedziałek, kibice w całych Niemczech wściekli się. Nie podobała im się wizja spotkań w trakcie tygodnia roboczego i to jeszcze o godzinie 20:30. W końcu wyjście na stadion zajmuje trochę więcej czasu niż włączenie telewizora, o wyjeździe, na które w Bundeslidze fani jeżdżą dużo liczniej niż w Ekstraklasie, już nawet nie wspominając. A rano trzeba iść do roboty, ewentualnie załatwiać dodatkowe dni urlopu, taka sytuacja. Dlatego nie zdziwił nikogo fakt, że kibice Eintrachtu Frankfurt zapowiedzieli na dzisiaj protest, co zresztą zrobili także fani Borussii Dortmund, którzy swoje niezadowolenie wyrażą dokładnie za siedem dni w starciu z Augsburgiem.
Jeśli chodzi natomiast o dzisiejszy mecz, kończący 23. kolejkę ligi niemieckiej, to rozpoczął się on z pięciominutowym opóźnieniem, które wynikało z tego, że bardzo duża liczba kibiców gospodarzy zeszła z trybun i podeszła pod bandy reklamowe. Liczna ich chmara stanęła za jedną z bramek, a ich pochód rozciągnął się wzdłuż całej linii bocznej, na której wywieszony został transparent, krytykujący działanie DFB, czyli niemieckiego odpowiednika PZPN-u. Zresztą wszelkich haseł, flag, napisów i innych takich było na tym meczu od cholery.
Fans von Eintracht Frankfurt protestieren bei der Partie gegen RB Leipzig gegen Montagsspiele in der Bundesliga. #SGERBL pic.twitter.com/7dUiPS1RyM
— tagesschau (@tagesschau) 19 lutego 2018
#SGERBL pic.twitter.com/Qp1l0aojIM
— Madame Désastre (@MmeDesastre) 19 lutego 2018
"The streets take back the game - Eintracht fans against Monday games."
— Felix Tamsut (@ftamsut) 19 lutego 2018
Massive (peaceful) protests in Frankfurt. No support whatsoever. Boos across the ground. "Football mafia DFB" chants being heard.
Every set of fans in the #Bundesliga is behind #SGE fans right now#SGERBL pic.twitter.com/RKplXM7tDW
▶️ „Selbst mein Friseur hat montags frei!“
— FUMS (@fums_magazin) 19 lutego 2018
▶️ „Montag ist verplant - Freibier im Saunaklub“
Die Spruchbänder bei #SGERBL sind pures Gold. #keinMontagsspiel #FUMSLIVE @Eurosport_DE pic.twitter.com/KA3NMk22U0
Koniecznie jednak należy dodać, że protest był w pełni kontrolowany, kibice poinformowali klub o swoich zamiarach, a spiker ogłosił wszystkim nieogarniającym tematu, że nie ma się czego bać, bo nikogo bić nie będą. W międzyczasie z głośników poleciał rockowy kawałek Nienawidzę poniedziałków... W każdym razie spotkanie rozpoczęło się z lekką obsuwą, a dopingu rzecz jasna nie było. Dało się słyszeć natomiast bardzo irytujące gwizdki i gwizdy w ogóle, które wzmagały się jeszcze bardziej, gdy przy piłce był RB Lipsk, jakże znienawidzony przez niemieckich ultrasów klub. Nie dość, że poniedziałek, to jeszcze Lipsk... Jakby tego było mało w trakcie pierwszej połowy, która stała na kapitalnym poziomie widowiskowości, do całego przedstawienia wtrącił się VAR, który w 30. minucie anulował rzut karny wywalczony przez zespół gości (dzięki Bogu, że nie gospodarzy!). Okazało się, że Marcel Sabitzer był na spalonym, chociaż sytuacja była tak skomplikowana, że dopiero za którąś tam powtórką zrozumiałem, o co chodzi. Chyba żaden normalny liniowy by tego nie dostrzegł...
Ale jeśli chodzi o samo spotkanie, to niech żałuje ten, kto pierwszej połowy nie widział. Ofensywna, wyrównana, dynamiczna, w świetnym tempie. Już w 13. minucie drużyna przyjezdnych rozklepała obronę Eintrachtu, wjechała w pole karne, gdzie Laimer wystawił piłkę Augustinowi. Było 1:0. Frankfurtczycy nie czekali zbyt długo z odpowiedzią, bo w 22. minucie, po rzucie rożnym i błędzie w kryciu Laimera (podkreślam to, bo chwilę wcześniej zanotował kapitalną asystę) wyrównał Chandler. Nie mogło to zbytnio dziwić, ponieważ Lipsk jest w czołówce ligi, jeśli chodzi o bramki stracone po stałych fragmentach gry. Zaledwie cztery minuty później Orły wyszły na prowadzenie, nacisnęły pressingiem przyjezdnych, którzy pogubili się na własnej połowie, czego efektem było trafienie Kevina-Prince'a Boatenga po podaniu Rebicia. Mecz oglądało się kapitalnie, a atmosfera tylko nakręcała emocje, dając się we znaki nawet piłkarzom, którzy tuż po gwizdku kończącym pierwszą część spotkania spięli się na środku boiska. Dobra ustawka nie jest zła.
Druga połowa również zaczęła się z opóźnieniem, a to ze względu na setki piłeczek tenisowych, które zalały boisko oraz na papier toaletowy, który wylądował na jednej z bramek. Uprzątnięcie tego wszystkiego trochę zajęło, ale organizator był na to przygotowany i zatrudnił ekipę Ghostbusters.
„If something‘s strange in the neighborhood, who you gonna call?“ #EurosportPlayer #bundesliga #SGERBL pic.twitter.com/HNsIeXM3ZA
— ButterbrotBernhard (@ButterbrotB) 19 lutego 2018
Jak widać Niemcy też nie lubią poniedziałków. #BundesTAK pic.twitter.com/VmG7f2OtLG
— Mariusz Deczkowski (@MariuszDeczkovS) 19 lutego 2018
Game, Set and Match, Frankfurt! 🎾🎾🎾 #SGERBL pic.twitter.com/wkQ9tg9Rfo
— DW Sports (@dw_sports) 19 lutego 2018
Co do drugiej części meczu to była znacznie słabsza od pierwszej. Eintracht zaczął ją dużo lepiej, miał kilka okazji na podwyższenie wyniku, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Było też kilka przestojów, a wiązały się one głównie z tym, że ekipa RasenBallsportu, mimo iż wyjątkowo nie była głównym obiektem hejtu i szydery, wydawała się przytłoczona panującą na Commerzbank-Arena atmosferą. Przy każdej okazji na nich gwizdano, każde niepowodzenie było kwitowane brawami, a jakby tego było mało, piłkarze Orłów przeszkadzali im w każdy możliwy sposób, nie zawsze czysty, ale zawsze agresywny i zdecydowany. Oni kontrolowali ten mecz i wynik 3:1 wcale nie byłby jakąś wielką niesprawiedliwością. Goście mogli się smucić podwójnie, ponieważ w 61. minucie z urazem zszedł Naby Keita i choć zastępujący go Forsberg próbował rozruszać skostniały Lipsk, to i tak dłuższe oraz spokojniejsze przytrzymanie piłki przez przyjezdnych było dziś dla nich niemożliwością.
Obejrzenie tego meczu było poniedziałkowym obowiązkiem, bo oprócz całej tej kapitalnej (z punktu widzenia neutralnego kibica z zagranicy) "oprawy" było to przecież starcie czwartej z drugą drużyną Bundesligi. Taki rezultat sprawił, że Eintracht wskoczył na najniższy stopień podium, zaś Lipsk wypadł poza Ligę Mistrzów i usadowił się na piątej lokacie. Powiem wam też szczerze, że gdyby nie fakt walki o czołowe miejsca (o którym w trakcie meczu zapomniałem) i gdyby nie przede wszystkim zajebiste zaangażowanie kibiców, to nie byłoby to jakieś rewelacyjne spotkanie warte zapamiętania. Pierwsza połowa - okej, była naprawdę dobra, ale druga to zdecydowana przewaga brudnej i twardej gry, bez technicznych fajerwerków i z małą liczbą okazji podbramkowych - ale tylko głupi zwracałby uwagę wyłącznie na aspekt czysto sportowy. W każdym razie z jedną rzeczą mogę się z kibicami Eintrachtu zgodzić w stu procentach - poniedziałki to zło, a jutro uczelnia, więc trzeba iść spać. Dobranoc.