Lipsk jest wielki!
Początek był zły. 1:4 z Borussią Dortmund nigdy nie jest niczym przyjemnym, a do tego gra drużyny nie napawała optymizmem. Niedługo później przyszła jeszcze "derbowa" porażka z Red Bullem Salzburg w Lidze Europy połączona z problemami wychowawczymi z niektórymi piłkarzami. Początek był zły, ale potem RB Lipsk zaczął się rozkręcać i obecnie turla się w tej Bundeslidze jak walec spuszczony z tatrzańskiego zbocza. Dzisiaj zgniótł w Berlinie mocną Herthę 3:0.
Składy:
- Hertha: Jarstein - Stark, Lustenberger, Rekik - Lazaro, Duda, Maier, Mittelstädt, Plattenhardt (59. Dilrosun) - Kalou (67. Leckie), Ibisević (59. Selke)
- Lipsk: Gulacsi - Mukiele (46. Klostermann), Konate, Orban, Saracchi - Demme, Kampl (83. Laimer) - Sabitzer, Bruma - Cunha, Werner (78. Poulsen)
Od samego początku było widać, kto tutaj dzisiaj nie zjadł obiadu i jest głodny gry. RB Lipsk ruszył na gospodarzy z taką wściekłością, z jakiej słynie i już w 58. sekundzie powinien prowadzić, gdy w bardzo dobrej sytuacji strzał oddawał Timo Werner. Rune Jarstein okazał się jednak lepszy. Długo na gola przyjezdnych czekać jednak nie musieliśmy, bo ten sam Werner pokonał norweskiego bramkarza już sześć minut później, najlepiej odnajdując się w podbramkowych zamieszaniu. RasenBallsport wszedł w ten mecz z buta i trzeba przyznać, że prowadził w pełni zasłużenie.
W późniejszych minutach goście również byli stroną lepszą. Oczywiście Hertha miała swoje okazje i należy powiedzieć wprost, że powinna była coś strzelić, ale albo Salomonowi Kalou czy Vedadowi Ibiseviciowi brakowało skuteczności, albo kapitalnie w bramce spisywał się Peter Gulacsi, jeden z bohaterów ekipy RB. Choć piłkarze Lipska świetnie spisywali się w ofensywie i defensywie, to było kilka sytuacji, w których to właśnie Węgier musiał ratować im dupę, przez co po raz kolejny udowodnił, że "Byki" nie potrzebują nowego golkipera. Ten jest wystarczająco zajebisty.
No ale dobra, Hertha Herthą, jednak to RasenBallsport był w pierwszej połowie, a w drugiej to już w ogóle, groźniejszy. 23 strzały, 11 celnych - to mówi samo za siebie, z czego osiem uderzeń należało do Timo Wernera, który powinien mieć ustrzelonego co najmniej hat-tricka. Jestem zwolennikiem efektu motyla, czyli, w tłumaczeniu na polski, krytykowania gadania w takim właśnie stylu, ponieważ każdy strzelony gol może determinować inną postawę obu ekip i np. mógłby spowodować, że berlińczycy zamknęliby wówczas Lipsk w jego polu karnym, ale... tym razem serio Niemiec mógł mieć luźno trzy gole. W 53. minucie 22-latek wykorzystał swoją trzecią (!) doskonałą sytuację w drugiej części spotkania, a później zmarnował jeszcze jedną stuprocentówkę. Hertha była zjadana przez wściekłe byki.
Jednak Werner w pierwszej połowie był dość mocno poturbowany, dlatego w 78. minucie opuścił boisko, żeby się zbytnio nie przeciążać, Żadna to strata, ponieważ rezultat meczu i tak był już wtedy zamknięty. Wszystko to dzięki Matheusowi Cunhi, który piękny rogalem zza pola karnego przypieczętował wygraną swojej drużyny na krótko przed zejściem z boiska swojego kolegi z ataku. Dla 19-latka było to szóste trafienie w tym sezonie, ale dopiero pierwsze w Bundeslidze, choć mógł mieć ich więcej, tyle że tak jak Werner był dość nieskuteczny. A gospodarze? Gospodarze przez pół godziny drugiej części nie byli w stanie oddać żadnego strzału na bramkę Gulacsiego. RB miał wszystko pod kontrolą, prowadził grę do samego końca i w pełni zasłużenie usiadł na ogonie Bayernu Monachium. Taki Lipsk chce się oglądać! Brawo, panie Rangnick!