Ej... Co to... Bayern wygrał!
Dwie drużyny, dwa kryzysy, jeden mecz. Pojedynki Werderu Brema i Bayernu Monachium mają długą historię, a dzisiaj dodatkowo były nasiąknięte słabą dyspozycją obydwu ekip. Gigant z Bawarii jechał na Północ w roli faworyta, ale wcale nie takiego pewnego, bo bremeńczycy już pokazywali w tym sezonie, że grać w piłkę potrafią naprawdę dobrze. Szkoda, że nie pokazali tego dzisiaj.
Składy:
- Werder: Pavlenka - Gebre Selassie, Veljković (63. Langkamp), Moisander, Augustinsson - Sahin (76. Pizarro) - J. Eggestein (66. Möhwald), M. Eggestein, Klaassen, Osako - Kruse
- Bayern: Neuer - Rafinha, Süle, Boateng, Alaba - Kimmich, Goretzka - Gnabry (80. Thiago), Müller (90+1. Martinez), Ribery (38. Coman) - Lewandowski
W niemiecki klasyk Bayern wszedł tak, jak typowy Bayern powinien wejść w typowy klasyk. Z buta. Monachijczycy byli lepsi od bremeńczyków, którzy co prawda nie panikowali przed przyjezdnymi, ale musieli uznawać ich wyższość. Świetną sytuację po kilku minutach miał Robert Lewandowski, lecz przegrał pojedynek z Jirim Pavlenką, który dość fartownie interweniował. Chwilę później strzału zza pola karnego spróbował grający na "szóstce" Joshua Kimmich, ale minimalnie chybił. Swoją drogą 23-latek radził tam sobie kapitalnie.
Werder nie za bardzo potrafił chwycić swój rytm, z czym... w ogóle mają ostatnio problem. Zasłużenie dostali w 20. minucie gola, którego - po świetnym podaniu Kimmicha - na raty zdobył Serge Gnabry. 1:0 dla gości było wynikiem jak najbardziej sprawiedliwym, ale pomiędzy 28. a 33. minutą gospodarze mieli swoje... pięć minut, dosłownie. Niklas Süle z wielkim wysiłkiem zgarnął piłkę sprzed nosa Johannesa Eggesteina, Manuel Neuer z dużym trudem obronił kapitalny strzał z dystansu Nuriego Sahina, a Yuya Osako po precyzyjnym dośrodkowaniu Maxa Kruse i błędzie w kryciu Jerome'a Boatenga... wyrównał!
Pięć minut! Tyle inicjatywy wystarczyło bremeńczykom, żeby zapewnić Bawarczykom ich dziewiąty ligowy mecz z rzędu ze straconą bramą. Na własne życzenie Bayernu! Nie potrafili dokręcić śruby i utrzymać poziomu, do czego nas przyzwyczaili w poprzednich sezonach, a to w połączeniu z niestabilną defensywą i baaaardzo słabym Boatengiem jest jak niedopałek wrzucony do baku ciężarówki.
Momenty optymizmu u monachijczyków były, nawet całkiem sporo, tym bardziej że w końcówce połowy to ponownie oni byli lepszą stroną, a swoją szansę zmarnował nieźle grający Lewandowski. Sęk w tym, że na tablicy wyników było 1:1, a kontuzji doznał jeszcze Franck Ribery, którego zastąpił powracający po trzymiesięcznej przerwie Kingsley Coman. To był jeden z tych urazów, który wzmocnił siłę rażenia zespołu w danej chwili.
Druga połowa zaczęła się od ataków Bayernu i fascynującego pojedynku dwóch sprinterów w 50. minucie - Nuri Sahin vs Thomas Müller. Dwie szalenie pędzące lokomotywy, Ferrari futbolu, dwóch Usainów Boltów w bundesligowym wydaniu... Monachijczyk wyprzedził bremeńczyka w tym jakże dynamicznym pojedynku i dograł w stronę Gnabry'ego, który piszczelem strzelił drugą bramkę swojemu byłemu klubowi. W późniejszych etapach Bayern także był lepszą ekipą, czasem coś tam sobie stworzył, ale nie był w stanie pokonać Pavlenki po raz trzeci.
Werder za bardzo nie istniał. Obudził się dopiero około 70. minuty, kiedy coś tam zaczął nawet działać pod bramką Neuera. Ale taką serio dobrą sytuację miał tylko jedną, kiedy w 77. minucie Max Kruse uderzył minimalnie obok słupka. Oprócz tego? Nic, no, jedynie Niklas Moisander wyleciał sobie za dwie żółte w doliczonym czasie gry.
Wynik nie uległ zmianie i Bayern wygrał zasłużenie, choć pewien niesmak pozostał. Fatalne błędy defensywne, głupie oddawanie inicjatywy, nieskuteczność - to są największe wady, które wysunęły się po dzisiejszym meczu, choć trzeba przyznać, że ogólny obraz Bawarczyków był jak najbardziej pozytywny. Pokonali 2:1 pogrążonego w kryzysie rywala, choć... sami z tego kryzysu jeszcze nie wyszli.