Rollercoaster po polsku - po meczu Zagłębie vs Legia
Drugie czwartkowe spotkanie, choć zapowiadało się bardzo jednostronnie, to o dziwo było zupełnie inne, gdyż zakończyło się wynikiem 3:2. Spotkanie, w którym wynik zmieniał się jak w kalejdoskopie, w międzyczasie został upiększony pokazem pirotechnicznym, zaprezentowanym przez kibiców gospodarzy. W skrócie, dla takich spotkań się żyje!
Składy:
- Zagłębie: Kudła - Mraz, Cichocki, Polczak, Heinloth - Wrzesiński, Babiarz (68' Vokić), Milewski (97' Jędrych) , Udovicić , Pawłowski - Sanogo (80' Banasiak)
- Legia: Majecki - Stolarski (46' Kulenović), Wieteska, Remy, Hlousek - Cafu, Martins (94' Astiz), Kucharczyk, Szymański, Nagy - Carlitos (84' Niezgoda)
Dla wielu mogłoby się wydawać, że będzie to spotkanie z rzędu jednostronnych. Legia przyjedzie do Sosnowca, powtórzy wyczyn Lecha i wróci do stolicy. No niestety. Nie tym razem. Plany mistrza Polski już w 8. minucie spotkania zaczął krzyżować Piotr Polczak, który po bardzo dobrym dośrodkowaniu świetnie odnalazł się w polu karnym i pokonał młodego golkipera Legii - Radosława Majeckiego. No dobra. Udało się, ale Legia za chwile powinna przecież odpowiedzieć. Nie będą im przecież jakieś ogórki dmuchać w kasze.
No i faktycznie. Legia próbowała, ale za każdym razem kończyło się jedynie na próbach. Świetne okazje do wyrównania mieli Carlitos, Cafu oraz Mateusz Wieteska, lecz strzały każdego z tych panów lądowały albo w rękach bramkarza, albo gdzieś obok bramki strzeżonej przez Dawida Kudłę. Zagłębie nie miało jednak zamiaru bronić wyniku i również szukało swoich okazji. Bardzo groźnie prezentowały się ich kontrataki, lecz za każdym razem piłkarze zapominali, czym jest gra zespołowa i za wszelką cenę chcieli kończyć akcję sami.
Najpierw świetną okazję miał Szymon Pawłowski. Po jego zagraniu piłka przypadkowo trafiła w rękę Williama Remy'go, co sprawiło, że doszło do nie lada kontrowersji. Sędzia Mariusz Złotek postanowił jednak skorzystać z weryfikacji VAR, które nie wykazało celowości i z groźnej akcji nie wyszło zupełnie nic. Po krótkiej chwili równie wyśmienite okazje mieli Vamara Sanogo oraz Konrad Wrzesiński, lecz tak jak wspominałem, zapomnieli oni, czym jest gra zespołowa i do przerwy zamiast konkretnego rezultaty mieliśmy marne 1:0.
Pomimo tego, że w pierwszej połowie padła zaledwie jedna bramka, to mecz mógł się podobać. Jeszcze bardziej mogło się podobać to, co wydarzyło się na początku drugiej odsłony. Zaledwie minutę po gwizdku rozpoczynającym drugie 45 minut, bramkę wyrównującą zdobył William Remy. Defensor Legii podobnie jak Piotr Polczak, dobrze odnalazł się w polu karnym i z zimną krwią wykorzystał dośrodkowanie kolegi z zespołu. Mogłoby się wydawać, że po tej bramce Legia ruszy do przodu i dorzuci kolejne kilka trafień.
Nic bardziej mylnego. Nie minęły nawet dwie minuty, a po raz kolejny na prowadzenie wyszło Zagłębie Sosnowiec. Idealną wrzutkę z rzutu wolnego, jak rasowy napastnik wykorzystał Carlitos, który bez chwili zwątpienia pokonał swojego bramkarza. Ten nabieg na piłkę i sam strzał. Emm.. Palce lizać. A to wszystko w zaledwie 2 minuty. Coś pięknego. Lotto Ekstraklasa w końcu stała się ciekawa! A do tego, kibice obu drużyn przygotowali nam krótki pokaz pirotechniczny, w celu ulepszenia tego widowiska.
Jak się okazało, ich pomoc nie była wcale potrzebna, gdyż zawodnicy, wciąż dbali, aby niczego nam nie zabrakło. W 82. minucie Andre Martins popisał się świetnym uderzeniem z rzutu wolnego. Po strzale Portugaczyka, Kudła odbił piłkę przed siebie, z czego skorzystał Adam Hlousek i doprowadził do remisu. Zaledwie 4 minuty, po bramce Czecha, gola dającą zwycięstwo Legii, zdobył niezawodny - Sandro Kulenović. Pomimo tego, że Zagłębie walczyło do samego końca, to nie udało się odrobić strat i z trzech punktów cieszyli się przyjezdni.