Podsumowanie sezonu Ekstraklasy (na chłodno) – cz. 3
Przechodzimy do podsumowania tego sezonu. Oddajemy głos panelu kumatych, wśród których jest wielu szanowanych dziennikarzy i obserwatorów drużyn. Na spokojnie spojrzeli oni na to, co działo się z poszczególnymi drużynami. Ponieważ sezon już się zakończył i minęła gorączka związana z końcem tej odsłony… posłuchajmy ich. Swoje komentarze przedstawia tutaj także Piotr Sidorowicz z Footroll.pl, który przyjrzał się klubom z pozycji od 12. do 16.
12. Śląsk Wrocław
Ocena Piotra: Przed rozpoczęciem sezonu nie znalazłbym chociażby jednej osoby, która umieściłaby Śląsk Wrocław na miejscu spadkowym. Wrocławianie co prawda zdążyli nas już przyzwyczaić, że do ligowej czołówki nie należą, lecz przy obecnej kadrze spadnięcie z Lotto Ekstraklasy byłoby nie lada wyczynem. Posiadanie w zespole takich postaci jak Marcin Robak, Robert Pich, Michał Chrapek, Łukasz Broź czy Piotr Celeban powinno gwarantować walkę o górną ósemkę, lecz w rzeczywistości było zupełnie gorzej. Co więc poszło nie tak, że zdecydowanie lepiej od Wrocławian prezentowała się między innymi tonąca w długach Wisła Kraków? Na pierwszy rzut oka było widać, że gra Śląska się nie klei. Oglądanie spotkań tej drużyny było prawdziwą katorgą, a pomiędzy liniami pomocy oraz ataku stał niewidoczny mur. Pomimo tego, że najlepszy strzelec Śląska, Marcin Robak ustrzelił w tym sezonie aż 18-bramek, to sam zawodnikiem nie powinien być z tego wyniku dumny. Jego koledzy z drużyny nie tworzyli mu zbyt wielu okazji do strzelania na bramkę rywali, co z pewnością dziwi. Zimą do zespołu z Wrocławia dołączyli między innymi Krzysztof Mączyński oraz Lubambo Musonda. Były reprezentant Polski jeszcze niecałe dwanaście miesięcy wcześniej był jednym z najbardziej wyróżniających się zawodników na ligowych boiskach, a także ważnym punktem reprezentacji narodowej. Ściągnięcie 31-latka do zespołu prowadzonego przez Vítězslava Lavičkę wydawało się strzałem w dziesiątkę, lecz jak pokazał czas, wcale takim nie było. To właśnie brak wyróżniających się ogniw w środku pola oraz na skrzydłach sprawił, że Śląsk znalazł się tak nisko i o mały włos nie poznał smaku degradacji.
Sezon ocenia też dla nas Bartosz Adamski z 2x45.info:
Śląsk Wrocław tylko raz od momentu wprowadzenia ESA-37 grał w grupie mistrzowskiej. W pozostałych sezonach musiał walczyć o utrzymanie, ale widmo spadku tak naprawdę dopiero teraz zajrzało mu w oczy. 12. miejsce jest najgorszym od momentu powrotu klubu z Wrocławia do Ekstraklasy, czyli od sezonu 2008/09. Te fakty chyba najlepiej przemawiają, jak słaby był to sezon dla Śląska. Został po prostu zmarnowany, nie uratowany. Utrzymanie było obowiązkiem dla tak hojnie opłacanych zawodników. Ono nastąpiło, ale nie ma powodów do świętowania. Każdy ma już bowiem dość gry w drugiej ósemce. Tytuł najlepszej drużyny wszech czasów grupy spadkowej nikogo we Wrocławiu nie zadowala. Trzeba jednak odbudować całą markę właściwie od podstaw, bo dzisiaj nazwa Śląsk nikogo już nie elektryzuje. Wystarczy zobaczyć choćby jakie pustki są na stadionie. To bardziej obiekt kpin i szydery niż marka, z którą w Polsce trzeba się liczyć. Wynik w tym sezonie to po prostu lata zaniedbań. We Wrocławiu od kilku lat słyszeliśmy głównie szumne zapowiedzi, ale jak przychodziło do działania, były to najczęściej ruchy po omacku. Tutaj co chwilę zmieniała się koncepcja. Dość powiedzieć, że przez ostatnie trzy lata przez Śląsk przewinęło się pięciu prezesów, z czego jeden taki, którego wiecznie nie było w klubie. Każdy z nich miał inną wizję i teraz po prostu to eksplodowało. Niedawno wrócił do WKS-u Piotr Waśniewski, za którego rządów doszło do mistrzostwa i wicemistrzostwa. Nie wiem, czy jest w tej chwili najlepszą osobą na to stanowisko, ale kto by nie był prezesem, dałbym mu wreszcie popracować dłużej niż rok i dopiero wtedy oceniał. Śląskowi po prostu potrzeba stabilizacji we władzy. Mam nadzieję, że wreszcie wyciągnięte zostaną te mityczne wnioski i miasto zobaczy, do czego może doprowadzić dalsze zarządzanie bez długofalowego planu. Trzeba jednak znów przebudować drużynę, ale wreszcie ma za to odpowiadać trener z prawdziwego zdarzenia, bo takim bez wątpienia jest Vitezslav Lavicka. Popełnił kilka błędów na starcie, miał brutalne zderzenie z naszą ligą, ale jeśli on nie poprowadzi Śląska do ponownych sukcesów, to już naprawdę trudno będzie znaleźć lepszego kandydata. W tej chwili wynik WKS-u w kolejnym sezonie to całkowite wróżenie z fusów. Nie wiadomo, czy w zespole zostanie chociażby Marcin Robak, czy znajdą się pieniądze na sensowne transfery. Zapewne Śląsk znów będzie miał wielkie aspiracje, ale muszą za tym pójść konkretne ruchy. Nie spodziewałbym się jednak, że wrocławski klub powróci już do krajowej czołówki.
13. Arka Gdynia
Ocena Piotra: Pierwsza część sezonu 2018/19 była dla Gdynian naprawdę dobre. Do klubu przyszedł nowy trener w postaci Zbigniewa Smółki, który miał odmienić zespół znad morza. Pomóc mieli mu w tym nowi zawodnicy, którzy jeszcze sezon wcześniej byli ważnymi graczami swoich zespołów. Nabil Aankour oraz Goran Cvijanović wyróżniali się w barwach Korony Kielce, lecz nie przenieśli tego do Arki. Spośród wszystkich ściągniętych zawodników na największe brawa zasługiwał Michał Janota, który był motorem napędowym drużyny Zbigniewa Smółki. Niezła dyspozycja nie trwała jednak długo. Wszystko zaczęło się walić pod koniec rundy jesiennej, kiedy to "Arkowcy" jakby nigdy nic przestali wygywać. Taki stan rzeczy trwał przez około 3 miesiące, a do zmiany nastawienia były potrzebne porządki na ławce trenerskiej. Nie najlepiej prezentującego się Smółkę zastąpił dobrze znany w Ekstraklasie Jacek Zieliński, który z miejsca sprawił, że Gdynianie zaczęli punktować. Poza nowym trenerem pojawił się również nowy lider. W tę rolę wcielił się wypożyczony z AZ Alkmaar, Marko Vejinović. Holenderski pomocnik sprawił, że w środku pola zapanował spokój, a Michał Janota dostał idealnego partnera do gry.
To właśnie tej dwójce "Arkowcy" zawdzięczają utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej, które mimo wszystko zapewnili sobie dość późno. Na pewne miejsce w Lotto Ekstraklasie musieli czekać aż do przedostatniej kolejki, kiedy to zwyciężyli 3:1 z Wisłą Kraków. Teraz drużynę czekają długo oczekiwane wakacje i z pewnością duże zmiany. Kilka pozycji w kadrze Gdynian potrzebuje pilnych wzmocnień, gdyż bez nich może powtórzyć się sytuacja z zakończonego w niedzielę sezonu.
Sezon ocenia też dla nas Artur Kwiatkowski z Canal+ Sport:
To zdecydowanie nie był sezon Arki Gdynia. Żółto-niebiescy rozgrywki zakończyli dopiero na 13 miejscu, a utrzymanie zapewnili sobie na kolejkę przed końcem. Projekt pod tytułem Zbigniew Smółka nie wypalił. Początek był obiecujący. Pamiętne zwycięstwo z Wisłą Kraków 4 do 1 i aż 32 oddane strzały robiły wtedy na kibicach wrażenie. Prezesi Arki zapewniali, że mają taką samą wizję co szkoleniowiec. Seria 13 meczów bez wygranej jednak przelała czarę goryczy. No i nie ma się co dziwić. W końcu Arka to drużyna, która w dwóch poprzednich sezonach grała w finale Pucharu Polski. Ambicję, możliwości i umiejętności pozwalają im na pewno na więcej. Brak wyników nie był jednak jedyny powodem rozstania ze Smółką. Piłkarze przestali traktować go jako autorytet po dziwnej sytuacji z Viniciusem. Smółka najpierw odsunął go od zespołu twierdząc, że ma lepszych piłkarzy na jego miejscu, po czym po miesiącu oznajmił, że nie ma kim grac na skrzydlach. Gorąca atmosfera w szatni się nawarstwiała, więc zdecydowano się zwolnić Smółkę i zatrudnić Jacka Zielińskiego. Po jego przyjściu, co prawda nie od razu, ale znowu w Arce widać było błysk i radość z gry. Kluczowy na pewno był też Marko Vejinović. Holender do Gdyni przybył w lutym i dość szybko stał się liderem drużyny. I to on w przedostatniej kolejce w meczu z Wisłą strzelił dwa gole, dające Arce utrzymanie w Ekstraklasie.
14. Wisła Płock
Ocena Piotra: Upadek, jaki zaliczyli "Nafciarze" jest naprawdę niewiarygodny. Bijąca się w tamtym sezonie o utrzymanie drużyna, musiała do samego końca walczyć o utrzymanie z nadzieją, że wszystko co złe w końcu się zakończy. Wszystko zaczęło się od dość niespodziewanej zmiany szkoleniowca. Dotychczasowy trener Jerzy Brzęczek przyjął ofertę prowadzenia reprezentacji Polski, a w buty po obecnym selekcjonerze wszedł Dariusz Dźwigała. Nowy szkoleniowiec Wisły Płock nie był w stanie poradzić sobie z szatnią, co przekładało się na wyniki i ze stanowiskiem pożegnał się znacznie szybciej niż zakładano. Jego następcą został Kibu Vicuna, który miał naprawdę wielkie plany, a styl gry zaproponowany przez niego miał zadziwić całą ligę. Jak to bywa z Hiszpanami, ci od czasu do czasu lubią zapożyczyć coś z LaLigi i tym razem nie było inaczej. Szybka gra z wieloma podaniami nie sprzyjała Wiśle Płock i ta pomimo wirtuozerii gubiła kolejne punkty. Włodarzom płockiego klubu było tego już za wiele i postawili na standardy.
Następcą 47-latka został słynący z prowadzenia Arki Gdynia, Leszek Ojrzyński, który natychmiast wprowadził do zespołu niebywały spokój i ten nareszcie zaczął punktować. Do odnoszenia sukcesów nie było trzeba wiele. Prosta, ekstraklasowa gra przynosiła sukcesy, a ogromna przemiana Oskara Zawady zagwarantowała "Nafciarzom" pozostanie w lidze. Końcówka sezonu wykonaniu młodego napastnika była naprawdę świetna. 23-latek w przeciągu ostatnich 8 spotkań zdobył 5 bramek, znacznie przyczyniając się do pozostania swojego zespołu w Lotto Ekstraklasie. Poza Zawadą na uznanie zasługuje również drugi z atakujących, Ricardinho, a także Dominik Furman. Bardzo trudno wyobrazić sobie płocczan bez tej dwójki. Od samego początku byli oni wyróżniającymi się postaciami nie tylko swojego zespołu, ale również całej ligi, która co jak co, ale posiada naprawdę wiele "gwiazdeczek".
Sezon ocenia też dla nas Maciej Wąsowski z “Przeglądu Sportowego”:
W Płocku to był to sezon pełen błędów i złych wyborów. Domino niefortunnych zdarzeń ruszyło 12 lipca. Tego dnia nominowany selekcjonera reprezentacji Polski został Jerzy Brzęczek. Dziesięć dni przed rozpoczęciem sezonu, Nafciarze musieli szukać nowego szkoleniowca. Trener, który budował drużynę, przeszedł z nią niemal cały okres przygotowawczy i znał ją, jak własną kieszeń odszedł nagle. I nie ma co się dziwić, bo dostał życiową szansę. Zatrudnienia Dariusza Dźwigały i Jose Antonio Vicuny były nietrafione. Chociaż uważam, że do tego pierwszego była w Płocku za mało cierpliwości. Został zwolniony 7 października, a więc zaledwie po 11. kolejce. Nie dano mu zarządzać kryzysem. Być może władze Wisły nie widziały w jego dalszej pracy szans na poprawę. Dlatego w jego miejsce przyszedł Vicuna. Hiszpański trener początek miał obiecujący. Za jego kadencji Nafciarze grali przyjemny dla oka, ale mało efektywny futbol. Do niego cierpliwość była większa i chyba nieco za duża. Trzeba też przyznać, że z piętnastu zawodników sprowadzonych do klubu w sezonie 2018/19, tylko czterech okazało się większym lub mniejszym wzmocnieniem. Do tej grupy piłkarzy trzeba zaliczyć Mateusza Szwocha, Ricardinho oraz Angela Garcię i Alena Stevanovicia. Pozostali grali przeciętnie, jak większość zespołu. Wyjątkami byli środkowy obrońca Alan Uryga, i dwaj defensywni pomocnicy Dominik Furman i Damian Rasak – ci dwaj przez cały sezon prezentowali równy, przyzwoity poziom. Przede wszystkim grali z ogromnym zaangażowaniem i determinacją. Bez nich nie byłoby utrzymania. Po 29. kolejce klub zwolnił Vicunę, którego współpraca z drużyną nie układała się najlepiej. Słyszałem opinię, że Wisła nie była najlepiej przygotowana fizycznie. Nie chodziła tylko o formę przygotowań do rundy, ale o treningi w jej trakcie. Płocczanie w całym sezonie przebiegali średnio najmniej kilometrów na mecz ze wszystkich drużyn ekstraklasy. 4 kwietnia zespół objął Leszek Ojrzyński. To był strzał w dziesiątkę. Wisła była wówczas w strefie spadkowej i traciła punkt do bezpiecznego miejsca. Pod wodzą nowego szkoleniowca wygrał pięć z dziewięciu meczów (w sumie zdobył 17 punktów) i dało to utrzymanie. Przy Łukasiewicza mają nauczkę i doświadczenie na kolejne lata. A że nie chcą walczyć o ligowy byt do ostatnich sekund sezonu, zespół czeka gruntowna przebudowa zwłaszcza w defensywie. Nie będzie to rewolucja, ale ewolucja. Drużyna ma dostać zastrzyk doświadczenia. O jej obliczu mają decydować Polacy. W minionych rozgrywkach w Płocku zawiodło kilku zawodników. Marcin Warcholak, Calo, Jakub Łukowski, Semir Stilić to tylko najbardziej jaskrawe przykłady. W porównaniu z sezonem 2017/18, kiedy Wisła walczyła do ostatniej kolejki o europejskie puchary, z drużyny odeszli: Arkadiusz Reca, Jose Kante, Konrad Michalak, a zimą Damian Szymański. Oczywiście odejść było więcej, ale ta czwórka była bardzo ważna w układance Jerzego Brzęczka. Następcy indywidualnie okazywali się może nie gorszymi piłkarzami, ale gorzej funkcjonowali z resztą zespołu na boisku. Wypadło kilka elementów i wszystko się posypało. Po odejściu do Widzewa Masłowskiego wszystko będzie budował Marek Jóźwiak. Nowy dyrektor sportowy ma kilka pomysłów i wspólnie z trenerem Ojrzyńskim oraz prezesem Jackiem Kruszewskim będą starali się zmontować ekipę, która zdecydowanie szybciej utrzyma się w ekstraklasie w kolejnych rozgrywkach.
15. Miedź Legnica
Ocena Piotra: Wreszcie doszliśmy do zespołów, które nie miały aż tyle szczęścia co wyżej wspomniane drużyny i po zaledwie rocznej przygodzie w Lotto Ekstraklasie wracają na jej zaplecze. Naprawdę niewiele wskazywało na to, że okres Miedzi Legnica w najwyższej klasie rozgrywkowej będzie trwał aż tak krótko. Beniaminek naszej ligi miał naprawdę wszystko. Trenera z głową, prawdziwego lidera w postaci Petteriego Forsella, a także zawodników, którzy inteligencją przewyższali całą polską ligę. Według mnie, to właśnie te ponadprzeciętne umiejętności sprawiły, że z Miedzią pożegnaliśmy się tak szybko. Łączenie Juana Camary, Felipe Santany, Borji Fernandeza czy Joana Romana z przeciętnymi Polakami sprawiło, że w grze nie było zbytniego ładu, a przybysze z Półwyspu Iberyjskiego skromnie mówiąc, myśleli nieco szybciej od naszych rodaków. Próba pójścia w ślady byłego zawodnika FC Barcelony przez Rafała Augustyniaka zazwyczaj kończyła się tak samo. Odegrania z pierwszej kolegi, a następnie rozpoczęcie z autu przez drużynę przeciwną. To co oglądaliśmy w tym sezonie powinno być nauczką dla pozostałych zespołów, że mieszanie zawodników potrafiących grać w piłkę, z kimś kto się jedynie stara, kończy się jak mieszanie wódki z piwem - fatalnie.
Wiele jednak wskazuje na to, że część spadkowiczów jeszcze uda nam się zobaczyć. Nie wierzę, aby kluby Lotto Ekstraklasy nie zainteresowały się, którymś z Hiszpanów lub Petterim Forsellem, sprawiającym zagrożenie każdym uderzeniem z dystansu. Tymczasem Miedzi nie pozostało nic innego, jak walczyć o szybki powrót do Lotto Ekstraklasy, gdyż pomimo tego, że w drużynie nie mogliśmy oglądać 11 profesjonalistów, to podziwianie gry podopiecznych Dominika Nowaka śledziło się z czystą przyjemnością. Co prawda, ta gra nie przyniosła zbyt wielu punktów, a po raz kolejny górą były umiejętności fizyczne, lecz wolę spędzać weekend przyglądając się zespołowi grającemu z głową, a nie z głowy.
Sezon ocenia też dla nas Michał Guz z “Przeglądu Sportowego”:
Miedź osiągnęła bilans 10 zwycięstw - 10 remisów - 17 porażek, czyli słaby, ale nie tragiczny. Tym większą frustrację musi w Legnicy budzić fakt, że drużyna spadła. Odkąd liga rywalizuje na dystansie 37 kolejek, taki dorobek ZAWSZE dawał utrzymanie. Kilka spraw przespano. Sprowadzano hurtem obrońców, natomiast zabrakło obrońców dobrych. Nie trafiono z Antonem Kanibołockim i zanim zorientowano się, że ten bramkarz ligi dla Legnicy nie uratuje i trzeba nowego golkipera, Miedzi uciekło mnóstwo punktów. Słabo wyglądały stałe fragmenty gry w ofensywie. Z drugiej strony, Miedź miała sporo pecha. W połowie jesieni jednocześnie wypadło trzech kluczowych pomocników. Poza wyjazdowym spotkaniem z Cracovią (0:0, wtedy akurat świetnie bronił Kanibołocki) ciężko wskazać spotkanie, w którym Miedź zdobyła punkt lub punkty, choć nie zasłużyła. Natomiast meczów w drugą stronę, gdzie legniczanie nie zapunktowali, choć powinni osiągnąć co najmniej remis, było wiele. Winnych spadku powinni jednak szukać przede wszystkim we własnych szeregach. Przede wszystkim, piłkarze nie wytrzymali mentalnie końcowej fazy sezonu. Kiedy należało walczyć o pełną pulę, a sytuacja w tabeli jeszcze nie była dramatyczna, jak w Kielcach z niegrającą już o stawkę Koroną (0:0) zatriumfował minimalizm. Natomiast kiedy w tabeli zrobiło się naprawdę groźnie, zespół był chaotyczny, zgaszony. Wygrana w Krakowie na koniec to za mało.
16. Zagłębie Sosnowiec
Ocena Piotra: Na sam koniec pozostała nam drużyna, która do powrotu zaczęła się pakować jeszcze w sierpniu. Tak szybkiego wypisania się z walki o pozostanie w Lotto Ekstraklasie nie oglądaliśmy dawno, a kolejne zmiany sprawiały, że z beniaminkiem Lotto Ekstraklasy było tylko gorzej. Przez pierwszą część sezonu opiekunem Sosnowiczan był Dariusz Dudek. Trener, który w tym sezonie zaliczył bardzo spektakularny, aczkolwiek dość niechlubny duet. W przeciągu 10 miesięcy udało mu się przyczynić do spadku nie tylko Zagłębia, ale również GKS-u Katowice. Kto wie, jakby potoczyła się historia beniaminka, gdyby szybsza reakcja zarządu. Ta jednak przyszła zdecydowanie za późno i pomimo tego, że Valdas Ivanauskas podążał w dobrym kierunku, to ostatecznie nie zdołał utrzymać swojego zespołu w Lotto Ekstraklasie.
Przez szatnię Zagłębia podczas przerwy zimowej przeszła prawdziwa rewolucja. Do zespołu dołączyło 11 zawodników, a wśród nich był między innymi wicekról strzelców ligi gruzińskiej Giogi Gabedava, pomocnik Korony Kielce, Mateusz Możdżeń oraz dwóch zawodników Spartaka Trnawa, którzy jeszcze 6 miesięcy temu eliminowali z Ligi Mistrzów Legię Warszawa. Nie pomogło to jednak w utrzymaniu, a na przeszkodzie Zagłębia Sosnowiec poza bardzo słabą grą stawał również VAR. Masa rzutów karnych dyktowana po sprawdzeniu przez system, irytowała szkoleniowca Sosnowiczan i ten nie ukrywał, że system VAR w dużej mierze przyczynił się do ich spadku. Aczkolwiek co w tym dziwnego, jeśli ma się w swoim zespole obrońców, którzy zdecydowanie większe zagrożenie stwarzają we własnym polu karnym, aniżeli pod bramką rywala. Błędy w obronie popełniane przez Piotra Polczaka, Martina Totha oraz Mateusza Cichockiego można było liczyć w dziesiątkach, a strata 80 bramek w jedynych rozgrywkach mówi wszystko. Tutaj do ocalenia przed spadkiem, nie pomógłby nawet cud. I faktycznie... nie pomógł.
Sezon ocenia też dla nas Maciej Grygierczyk z “Katowickiego Sportu”:
Moim zdaniem są blaski i cienie tego rocznego pobytu Zagbłębia w Ekstraklasie. Nie przypuszczałem, że to potrwa tylko rok. Wydawało mi się, że jeśli Zagłębie wczołgało się już po tych 10 latach do Ekstraklasy, to się już w niej zadomowi, ale rzeczywistość okazała się brutalna. Z mojego punktu widzenia Ekstraklasa na spadku Zagłębia jednak trochę straci. Zagłębie to był taki kolorowy ptak - dosyć wyrazisty - były te aferki z VAR-em, w meczach Zagłębia dużo się działo, więc trudno powiedzieć, że oni przemknęli przez tą Ekstraklasę, tak zupełnie nie zauważeni i wracają tam, gdzie ich miejsce. Inna strona medalu jest taka, że na pewno infrastrukturalnie czy kibicowsko Sosnowiec do tej Ekstraklasy jeszcze nie dorósł i coś się musi tutaj w ludziach zmienić, bo na połowie meczów tych ostatnich nie było młyna, a pożegnalny mecz oglądała garstka osób - generalnie ten stadion nie pękał w szwach. Wyobrażałem sobie, że jeśli jest tam pojemność 5000 miejsc, to jednak o te bilety na ekstraklasowe mecze Zagłębia będzie trudno, ale tu się zawiodłem, podobnie jak wiele innych osób. Też trudno powiedzieć, patrząc na sportową stronę, że tu się nikt nie wypromował, bo parę ciekawych jednostek było. Wiemy, że Hrosso ma oferty z Ekstraklasy, Żarko Udovicić idzie do Lechii Gdańsk, błysną młody Olaf Nowak czy momentami Vamara Sanogo, Pawłowski dawał określoną jakość, a Wrzesiński się wypromował do Kazachstanu, więc trzeba powiedzieć, że ten zespół jakiś był. Na pewno takim wnikliwym obserwatorom Ekstraklasy to Zagłębie jakoś tam w pamięci utkwi i nie zostanie tak szybko zapomniane. Teraz można sobie tylko gdybać. Może błędem było postawienie na szkoleniowca z zagranicy, po zwolnieniu Dariusza Dudka. Z drugiej strony z tych czy innych względów Zagłębie nie było w stanie ściągnąć trenera krajowego. Teraz jednak wracają do pierwszej ligi, ogłoszono plany na budowę stadionu i w tym momencie jakiejś tam napinki na szybki powrót do Ekstraklasy pewnie nie ma. Nie zmienia to faktu, że jeśli nadarzy się szansa, to na pewno prezes Jaroszewski i trener Mroczkowski będą chcieli zrobić wszystko, żeby z niej skorzystać, ale nie będzie to łatwe, jak pokazują losy innych spadkowiczów z poprzednich sezonów.