Dynamo Kijów, reprezentant Polski i Juventus w CV. Kto trafił do Ekstraklasy?
Po niespełna dwóch miesiącach transakcji i możliwości, choć niewielkiej przebudowy kadr okno transferowe w PKO Ekstraklasie uległo zamknięciu. Kto mógł, ten walczył do samego końca. Niektórzy nie zdążyli. Mimo to pojawiło się kilka ciekawych nazwisk, które w nadchodzących miesiącach powinny przyciągnąć naszą uwagę. Ale pamiętajmy. Znajdą się też tacy, którzy już po pierwszych tygodniach wylądują w klubie kokosa. Taka jest właśnie logika ruchów na rynku transferowym.
Mecze Serie A, LaLiga oraz innych najlepszych lig pełnoletni widzowie mogą oglądać i obstawiać na stronie sponsora portalu, Betclic.pl. SPRAWDŹ TUTAJ!
MATERIAŁY PROMOCYJNE PARTNERA | W grach hazardowych mogą uczestniczyć wyłącznie osoby, które ukończyły 18 lat. Udział w nielegalnych grach hazardowych jest przestępstwem. | Hazard może uzależniać. BEM to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych grozi konsekwencjami prawnymi.
Zimowe okno transferowe? Pierwsza myśl, te gorsze rodzeństwo letnich atrakcji, podczas których wydawane są olbrzymie kwoty na wzmocnienia. Naprawdę trudno się z tym nie zgodzić. Pół roku temu miało przecież miejsce rekordowe okno z udziałem polskich klubów. W przeciągu niespełna trzech miesięcy w podróż po Europie udali się Jakub Moder, Michał Karbownik, Robert Gumny, Kamil Jóźwiak, Bartosz Białek czy Przemysław Płacheta. Łącza suma przychodów wyniosła kilkadziesiąt milionów euro i znacząco wzbogaciła budżet polskich klubów. Dążąc tą teorią, zimą fajerwerków być nie mogło. I nie było. Jedynym transferem wartym odnotowania była transakcja z udziałem Kamila Piątkowskiego. Defensor Rakowa Częstochowa w obliczu zainteresowania ze wszystkich stron świata musiał obrać konkretny kierunek. Ostatecznie wybrał nieźle. Padło na Red Bull Salzburg – mistrza Austrii i prawdziwy generator talentów.
Wschodni zaciąg Legii
Zgrupowanie w Dubaju, a następnie porażka na inaugurację rundy wiosennej z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Dość niemrawo walkę o obronę tytułu rozpoczęli piłkarze mistrza Polski. Choć humory w szeregach Legii Warszawa nie są najgorsze, mogły być dużo lepsze. Szczególnie bolesna była strata punktów z beniaminkiem. Już wtedy objawiły się braki kadrowe, które do ostatnich godzin okna transferowego były łatane przez zarząd. Efekty? Wojskowi dokonali aż czterech wzmocnień. O ich słuszności przekonamy się w nadchodzących kolejkach, lecz nie zmienia to faktu, iż były po prostu niezbędne. Mowa tu głównie o formacji defensywnej. Ta zestawiana z Artura Jędrzejczyka oraz Mateusza Wieteski często zawodziła. Nieco lepiej prezentowała się z Igorem Lewczuka, którego w obliczu absencji ma zastąpić Artem Shabanov. Ukraiński defensor przeniósł się do Warszawy w ramach wypożyczenia z Dynama Kijów. Swój debiut zaliczył już w sobotę (zagrał 45 minut z Wisłą Płock) i co ważne, spisał się nienagannie. Problem jednak w tym, że jeśli faktycznie wcieli się w rolę lidera defensywy, odejdzie z Legii już latem. I co wtedy? Wygląda na to, że poszukiwania rozpoczną się od początku.
Artem Shabanov odbiera wskazówki od trenera Michniewicza. Prawdopodobnie będziemy mieli debiut. #LEGWPŁ 3⃣:2⃣ pic.twitter.com/v9gI99uU3d
— Legia Warszawa 👑 (@LegiaWarszawa) February 20, 2021
Kiepskie informacje związane ze wzmocnieniami kadry nie kończą się jednak na samym defensorze z Ukrainy. We współpracy z wielkimi markami – a taką bezapelacyjnie jest Dynamo Kijów – istnieje mało komfortowa zależność, która w razie wypożyczenia konkretnego zawodnika nakazuje go zwrócić, gdy dany okres odbiegnie końca. A co jeśli odpali? Takowa przyszłość zapewne czeka Shabanova. O chęci dalszej współpracy z Ukraińcem mówił zresztą sam szkoleniowiec stołecznego zespołu, Mircea Lucescu, który w identyczny sposób wypowiadał się również o jego rodaku, Nazariju Rusynie. Młody napastnik trafił na Łazienkowską we wtorek. Podobnie jak 28-latek został wypożyczony, lecz od doświadczonego stopera dzieli go fakt, iż ewentualny epizod w szeregach mistrza Polski potrwa nieco dłużej. Dlaczego? Po pierwsze, umowa między dwiema stronami obowiązuje do 31 grudnia 2021 roku. Po drugie i w gruncie rzeczy najważniejsze, Legia Warszawa zapewniła sobie możliwość wykupu, co w razie korzyści płynących z obecności 21-latka może zagwarantować dalszą współpracę.
Złe informacje tym samym się kończą. Można przejść do tych lepszych. Wśród nich spokojnie wypada sklasyfikować dwa pozostałe transfery, które oprócz tego, iż są definitywne, dają wiele opcji w ataku. Ten pierwszy? A jakże inaczej, zawodnik ze wschodu. Konkretnie Jasur Yakhshiboev. 23-latek trafił do Legii jako wyróżniająca się postać rozgrywek na Białorusi. W zakończonym sezonie rozegrał 27 spotkań. Zdobył w tym czasie 16 bramek oraz zanotował 6 asyst. Na pierwszy rzut oka transfer konkretny. Mimo to z tyłu głowy pojawia się przeświadczenie, iż osiągnął to w jednej ze słabszych lig w Europie i nad Wisłą niekoniecznie musi odpalić.
Dużo spokojniejsze nastroje panują, więc w kwestii najnowszego wzmocnienia. We wtorek nowym graczem mistrza Polski został, Ernest Muçi. Jeden z najzdolniejszych zawodników w Albanii i przyszłość tamtejszej reprezentacji. Jako wychowanek KF Tirana zadebiutował w jej barwach mająca na karku ledwie 16 lat. Od tamtego momentu rozegrał już 60 meczów. Strzelanie też nie jest mu obce, bo czynił to 18 razy. W dodatku jest graczem bardzo wszechstronnym. Oprócz miejsca na szpicy będzie gotów rozwiązać problemy za plecami Tomasa Pekharta, co w szeregach stołecznego zespołu wydaje się niezbędne.
Ernest Muci melduje się na boisku treningowym 🔥 pic.twitter.com/V8J6fhEiPA
— Legia Warszawa 👑 (@LegiaWarszawa) February 24, 2021
Lech załatał dziury
Legię Warszawa od Lecha Poznań dzieli przede wszystkim fakt, iż Wojskowi wzmocnić się mogli. "Kolejorz" natomiast musiał, bo doskonale widzieliśmy, jak prezentował się zespół Dariusza Żurawia pod nieobecność kilku czołowych postaci. Od momentu odejścia Kamila Jóźwiaka oraz Roberta Gumnego minęło prawie pół roku. W tym samym czasie rozpoczęły się problemy wicemistrza Polski, który z tygodnia na tydzień notorycznie zaczął pogrążać się w problemach. Kilka kroków za półmetkiem rozgrywek jest jedenasty i w przeciwieństwie do Legii Warszawa jego działacze mieli nad czym myśleć. I wygląda na to, że coś wymyślili.
Od początku stycznia aż po dziś dzień w stolicy Wielkopolski zameldowało się pięciu nowych graczy. Od reprezentanta Polski po byłego rywala w Lidze Europy. Na pierwszy rzut oka wygląda to nieźle i naprawdę daje nadzieję na nieco wyższą pozycję w ligowej tabeli. Ale od początku.
Przez dobre kilka tygodni grzała nas informacja na temat ewentualnego powrotu Bartosza Salamona. A jeśli mówi się o powrocie i zestawia się go z najwyższym poziomem rozgrywkowym w Polsce, to nie trzeba być wielkim myślicielem, by przez głowę przeszła teoria o zainteresowaniu ze strony Legii Warszawa. Tym razem było jednak nieco inaczej. Od samego początku najbardziej zdeterminowany w swych działaniach był "Kolejorz". On też po doświadczonego defensora sięgnął i wygląda na to, że odkrył element, którego brakowało jesienią. Z próbką umiejętności dziewięciokrotnego reprezentanta Polski mogliśmy się już zapoznać w meczach towarzyskich oraz ligowym starciu z Zagłębiem Lubin. Wówczas wyglądało to poprawnie. A jak będzie w dalszym stadium?
🏠 Bartosz Salamon:
— Lech Poznań (@LechPoznan) January 9, 2021
How it started How it's going pic.twitter.com/OysJFXX8zC
Wiele wskazuje na to, że jest to zależne od pozostałych kolegów. Tu przede wszystkim mowa Antonio Miliciu. Chorwacki stoper, podobnie jak Salamon, trafił do Poznania w styczniu. Jego głównym zadaniem miało być zastępstwo za kontuzjowanego Ľubomíra Šatki i narzuconą mu rolę sprawuje przyzwoicie. Można nawet rzecz, że w momencie powrotu Słowaka do gry (we czwartek rozpoczął treningi) Dariusz Żuraw będzie miał dobrobyt jak nigdy wcześniej.
Dobrze wyglądająca defensywa jest jednak tylko częścią sukcesu, na którą w trakcie zimowego okna pracowali przedstawiciele Lecha Poznań. Niezmiennie pojawiało się przecież pytanie, w jaki sposób będzie wyglądał "Kolejorz" po odejściu Jakuba Modera. Kto go zastąpi i dogada się z Pedro Tibą? Bez dwóch zdań było to wyzwanie wykraczające poza umiejętności obecnej kadry. Z tego też powodu już w listopadzie sięgnięto po Jespera Karlströma. W ostatnich tygodniach ta sama pozycja została wzmocniona przez Nikę Kvekveskirie. Mimo to wciąż widać problemy, z jakimi zmaga się środek pola. Dało się to zaobserwować w spotkaniach z Wisłą Płock oraz Zagłębiem Lubin. Niewiele lepiej było w niedzielnym starciu ze Śląskiem Wrocław, w którym za sprawą wyrachowanej linii ataku "Kolejorz", sięgnął po pierwszy na wiosnę komplet punktów.
Zespół prowadzony przez Dariusza Żurawia zwyciężył po bramce Aarona Johannssona. Amerykański napastnik trafił na Bułgarską ledwie dwa tygodnie temu i bez większych problemów wszedł w buty po kontuzjowanym Mikaelu Ishaku. Co więcej, to właśnie były zawodnik Werderu Brema oraz AZ Alkmaar wyrasta w tym momencie na gracza, który byłby w stanie wpłynąć na kulejącą ostatnimi czasy grę wicemistrzów Polski.
Czas powrotów
Gdy w 2016 roku Bartosz Kapustka wyjeżdżał za granicę, z miejsca mówiło się o okazji, której ówczesny zawodnik Cracovii po prostu nie mógł odrzucić. Możliwość zasilenia szeregów mistrza Anglii zdarza się przecież raz w życiu i choć z tyłu głowy przewijał się wariant, że młodemu skrzydłowemu faktycznie może nie pójść, przenosiny do Premier League wydawały się optymalną decyzją. Taką też podjął, by po czterech latach wrócić do Polski. Zapewne żałuje, lecz jak pokazało zakończone okno transferowe, nie on jeden obrał kierunek, który najzwyczajniej w świecie nie był mu pisany.
Po trzech sezonach na obczyźnie i wizycie w czterech zagranicznych klubach Jarosław Jach zdecydował się osiąść w miejscu, gdzie ostatnim czasy szło mu najlepiej. W gąszczu nietrafionych wyborów przydarzył mu się epizod w Rakowie. Do Częstochowy wrócił również teraz i wiele wskazuje na to, że będzie mógł w niej pozostać na dłużej. Zespół prowadzony przez Marka Papszuna zmaga się bowiem z ogromnymi problemami. Ze względu na uraz Tomasa Petraska od dłuższego czasu trwały poszukiwania następcy dla Czecha. Ostatecznie padło na Zorana Arsenicia. Wypożyczony z Jagiellonii Białystok defensor trafił na Śląsk w ramach wypożyczenia, lecz nie jest przesądzone, iż zostanie tam na dłużej. W przeciwieństwie do Jacha. Dlaczego?
Przede wszystkim rozchodzi się o pieniądze. Były zawodnik Crystal Palace już latem będzie do wzięcia za darmo. Wtedy też końca dobiegnie jego kontrakt z Anglikami i będzie istniała możliwość pozyskania 27-latka w ramach wolnego transferu. By tak się stało, Jach musi prezentować dyspozycję sprzed sezonu, kiedy to był kluczowym elementem w układance Marka Papszuna.
❗️Jarosław Jach ponownie w Rakowie! Szczegóły: https://t.co/IiolVwc9vp pic.twitter.com/DaQRRtLEan
— Raków Częstochowa (@Rakow1921) January 9, 2021
Na identyczne rozdanie związane z powrotem doświadczonego Polaka do ekstraklasy liczą również w Cracovii. Wielu z Was ten ruch mógł zadziwić. Nas w gruncie rzecz również. Nie często zdarza się bowiem, by rodak z krwi i kości wylądował przy Kałuży, a takowa sytuacja miała miejsce stosunkowo niedawno. We wtorek nowym zawodnikiem "Pasów" został Jakub Kosecki. Były gracz Legii Warszawa oraz Śląska Wrocław w ostatnim czasie występował w Turcji. Jako zawodnik Adany Demirspor rozegrał 48 spotkań. Statystyki mówią jednak, iż nad Bosforem nie błysną. Trzyletni epizod na południu Europy zamknął się na bramce oraz ośmiu asystach. W Krakowie mają jednak nadzieję, że na polskiej ziemi będzie to wyglądało o niebo lepiej. W grze jest przecież walka o utrzymanie.
Materiał na gwiazdę
Pedro Tiba, Tomas Pekhart, Filip Mladenović czy Jesus Imaz. W ich przypadku dyskusja powinna być zbędna. Mamy do czynienia z gwiazdami w najczystszej postaci, które dość skutecznie zamazują szarą rzeczywistość jednej z najsłabszej lig w Europie. Kandydatów do tego miana jest oczywiście wiele, wiele więcej. Ale czy ktoś, choć w części stanowi o sile zespołu w sposób, jaki robi to wspomniana czwórka? Jest to kwestia dość wątpliwa. Być może zrobią to zawodnicy, którzy trafili do ekstraklasy zimą. Przeglądając najnowsze nabytki poszczególnych klubów, faktycznie można wyodrębnić nazwiska, po których powinniśmy się spodziewać nieco więcej.
Myślisz Juventus, mówisz Miloš Krasić. Sassuolo? W ostatnich miesiącach głównie Lukas Haraslin. W przypadku Atalanty będzie to zapewne Arkadiusz Reca, a jeśli wspomnimy o Crvenie Zvezdzie, najprawdopodobniej napatoczy nam się Filip Mladenović. Cztery znane zespoły i czterech graczy. Dość biednie, prawda? Zmierzamy głównie do tego, iż w trakcie zimowego okna transferowego w ekstraklasie zjawił się napastnik, który wszystkie wspomniane kluby ma wpisane w jedno CV. Kto taki? Nazywa się Richmond Boakye i jest nowym zawodnikiem Górnika Zabrze. Co więcej, faktycznie może kandydować do miana gwiazdy. Jak pokazały poprzednie sezony, strzelać naprawdę potrafi. Zresztą spójrzmy tylko na te statystyki:
- Sezon 2016/17 (Crvena Zvezda) - 12 bramek w 16 meczach
- Sezon 2017/18 (Crvena Zvezda) - 15 bramek w 14 meczach
- Sezon 2018/19 (Crvena Zvezda) - 13 bramek w 15 meczach
🆕 Richmond Boakye piłkarzem Górnika❗️⚽️
— Górnik Zabrze (@GornikZabrzeSSA) February 9, 2021
🤍💙❤️
Szczegóły 👉 https://t.co/DFI78pALBl pic.twitter.com/deSAiJ7llq
W trakcie dwóch ostatnich sezonów szło mu nieco gorzej. Łącznie zanotował trzy trafienia w lidze i głównie z tego względu zameldował się w Polsce. Mimo to wiele wskazuje na to, iż będzie wartością dodatnią i pomoże zespołowi z Zabrza w osiągnięciu wyznaczonych celów.
Po drugiej stronie barykady znajduje się natomiast Jagiellonia Białystok. Drużyna ze stolicy Podlasia w ostatnim czasie dość mocno zawodzi. Zarówno pod kątem sportowym, jak i w kwestii działań na rynku odstaje od najlepszych lat swych działalności. A mimo to udało jej się upolować gracza, który sądząc po ostatnich występach, powinien się wyróżniać nie tylko na tle białostockiego zespołu, ale również całej ligi. O Bojanie Nasticiu było głośno jeszcze kilka lat temu. Wówczas jego usługami interesowała się Legia Warszawa. Do Polski trafił z małym opóźnieniem, lecz jak mówi znane, polskie przysłowie – lepiej późno niż wcale. Początek w żółto-czerwonych barwach ma jednak dość niemrawy. Odkąd pojawił się w drużynie prowadzonej przez Bogdana Zająca, ten jeszcze nie wygrał. Mimo to wiara w Bośniaka jest duża. Rozchodzi się przecież o lewego obrońcę, który w ostatnich czasach nie grzeszył obecnością. Wszyscy liczą więc na zwrot akcji i powrót do najlepszych lat zawodowej kariery.