Real po raz kolejny pechowo przegrywa
Real Madryt wywozi 3 punkty z Sevilli. Spotkanie nie należało do najłatwiejszych, gra obu zespołów nie powalała, ale największe pretensje mam po raz kolejny do zawodników przywdziewających białe koszulki. Pomimo zwycięstwa 2:1, jest wiele rzeczy, które znowu zawiodły.
Składy:
Real Betis: Pau Lopez; Barragan - Mandi - Bartra - Francis (Tello 67'); William; Joaquín - Canales - Lo Celso - Guardado (Boudebouz 85'); Sanabria (Loren 88').
Real Madryt: Navas; Varane - Nacho - Ramos; Carvajal - Modrić - Casemiro - Valverde (Diaz 82') - Reguilon (Ceballos 74'); Benzema (Cristo 46') - Vinicius.
Pierwsza połowa rozpoczęła się od festiwalu spalonych. Akcje raz po raz były przerywane przez podniesioną chorągiewkę bocznego sędziego. Spotkanie rozkręcało się z minuty na minutę, a bramka wisiała w powietrzu. I w końcu, stało się. 13 minuta, "Królewscy" szturmują bramkę gospodarzy, uderzać próbuje Carvajal, jednak jego próba zostaje zablokowana. Do piłki dopadł Modrić i poprawił tak, że nie było co zbierać. Ogólnie to mam wrażenie, że jeśli Chorwat częściej decydowałby się na strzał, to mogłyby z tego wyjść same dobre rzeczy. Często wydaje mi się, że wykonuje jeden zwód, jedno przełożenie za dużo.
Betis nie zdołał specjalnie zagrozić bramce strzeżonej przez Navasa, więc nie ma nawet się o czym rozpisywać. Z kolei "Blancos" stworzyli sobie jeszcze kilka okazji, z których jednak nic ciekawego nie wynikło. Z przodu dobrze prezentował się Vinicius, ale do tego jesteśmy w ostatnich tygodniach przyzwyczajeni. Będzie z niego wielki pożytek w przyszłości. Na razie jeszcze musi zdobywać doświadczenie, bo genialne zagrania przeplata z kompletnie nieudanymi, ale jestem przekonany, że gdy się ten diament oszlifuje, to poprowadzi madrycki klub do wielkich rzeczy.
Pod koniec pierwszej połowy, nietypowej kontuzji nabawił się Benzema. Francuz podczas upadania na murawę złamał... palec u ręki i nie był zdolny do kontynuowania gry. W jego miejsce na boisku pojawił się Cristo, napastnik Castilli.
W drugiej połowie "Królewscy" oddali inicjatywę podopiecznym Quique Setiena. Po raz kolejny madrytczycy zagrali to, co już wiele razy w tym sezonie się zemściło, postanowili bronić jednobramkowej przewagi. Betis kontrolował mecz, stwarzał sobie sytuacje, aż w końcu jedną z nich, w 67 minucie, wykorzystał Canales. Hiszpan otrzymał wyborne podanie od Lo Celso, po czym umieścił futbolówkę między nogami Navasa, a ostatecznie w siatce.
Gra ofensywna "Blancos" wyglądała mizernie. Było to oczywiście następstwo urazu odniesionego przez Benzemę. Ani wejście Ceballosa, ani debiut Brahima Diaza, nie poprawiły siły ataku. W ogóle, jeśli ktoś powiedziałby mi przed sezonem, że w pewnym momencie na boisku, w meczu LaLiga, będziemy mieli z przodu Viniciusa, Diaza i Cristo, w tym samym momencie, to zaleciłbym tej osobie wizytę u psychiatry. A jednak, cuda się zdarzają.
A skoro o cudach mowa, to należy wspomnieć o tym, że w 88 minucie bramkę z rzutu wolnego zdobył Ceballos, który uratował tym trafieniem 3 punkty.
Podsumowując, nowy rok, a nadal stare błędy. Zamiast oddawać inicjatywę, podopieczni Solariego powinni atakować i próbować strzelić kolejną bramkę. Dzisiaj się pofarciło, ale jeśli mam być z Wami szczery, to "Królewscy" nie zasłużyli w tym meczu na zwycięstwo.