Wpadki potentatów i niesamowity Griezmann - Podsumowanie 26 kolejki La Liga
Ostatnio na niemieckich stadionach możemy zaobserwować protesty kibiców, przeciwko rozgrywaniu meczów w poniedziałki. Uważają oni że kolidują one z codziennymi obowiązkami fanów, zwłaszcza tych, którzy mają ochotę dopingować swój zespół na wyjeździe. Na najbliższe dni w Hiszpanii muszą oni więc spoglądać, prawdopodobnie przez palce, bowiem La Liga wykorzystała jeden tydzień, w którym nie są rozgrywane spotkania europejskich pucharów i zaplanowała w nim, 26-tą serię gier. My możemy za to patrzeć z zazdrością, patrzeć na wskazania tamtejszych termometrów i podejrzewając że żadnemu z klubów nie grozi, że na ich mecz przyjdzie 70 osób. Pierwsze wnioski po rzuceniu okiem na rozpiskę? Drużyny z "Wielkiej Trójki" trafiły na, co najwyżej, przeciętnych rywali. Ciekawie zapowiadają się dwa spotkania między bezpośrednimi rywalami o miejsca w Lidze Europy a najbardziej otwarte, obfitujące w bramki spotkanie, powinno się odbyć w czwartowy wieczór gdy Betis zmierzy się z Realem Sociedad.
Espanyol 1:0 Real (90+3' Moreno)
Kolejkę jednak rozpoczęliśmy od wtorkowych wizyt w Katalonii. Na Cornella El-Prat przyjechał Real Madryt, co nie wróżyło zbyt dobrze dla notującego dosyć słaby okres Espanyolu. Zapowiadało się na to że będzie to spotkanie "do pierwszej bramki". Podopieczni Quique Sanchesa Floresa przeciętnie radzą sobie w ofensywie i można było oczekiwać że pierwszy gol dla Realu może zamknąć mecz. Problemem był jednak fakt, że Królewscy nie kwapili się aby to uczynić, co było dosyć znamienne, ponieważ szanse na pokazanie się dostali zmiennicy. Zinedine Zidane do gry wyjściowym składzie dysygnował m. in. Isco, Asensio, Kovacicia, Llorente czy Achrafa. Akcje były prowadzone statycznie, rzadkością było nagłe przyspieszenie czy też jakieś niekonwencjonalne zagranie, mogące zmylić defensywę gospodarzy. Podejrzewamy że gdyby dobrze przeczesać kamerą trybuny, to odnalazło by się kilka osób, które zmęczone po pracy, postanowiły uciąć sobie komara, na jednym z krzesełek stadionu w Cornelli. Espanyol nie wyrywał się zbytnio do przodu ale i tak był znacznie groźniejszy, głównie za sprawą obrońców Realu, którzy sprawiali wrażenie mocno nieskoncentrowanych i zdarzało im się oddać futbolówkę blisko swojego pola karnego. Dwukrotnie, oko w oko z Navasem stawał Gerard Moreno. Raz został zatrzymany bez Kostarykańczyka a za drugim podejściem, gdy już trafił do siatki, został odgwizdany spalony i o sporym szcżęściu mogli mówić gościem, bowiem linię spalonego złamała w tej sytuacji, wysunięta noga Varane, ale trzeba przyznać że była to trudna sytuacja do oceny. Możliwość porozmawiania z zawodnikami w przerwie, nie wpłynęła na obraz meczu. Wciąż było to siermiężne spotkanie, z dużą ilością prostych, niewymuszonych błędów po stronie graczy w białych koszulkach. W podsumowaniu poprzedniej kolejki wspomniałem o dużym szczęściu, które często mają piłkarze ze stolicy Katalonii ale w tym wypadku postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i powalczyć o trzy punkty. Bardzo pomocny był fakt że na ostatnie minuty, Sergio Ramos postanowił przechrzcić się na kolejnego napastnika, co wytworzyło sporo miejsca w tyłach. Kilka prób zakończyło się fiaskiem, aż w końcu w ostatniej minucie po dwójkowej akcji Moreno-Garcia-Moreno, napastnik Espanyolu, ładnym strzałem z powietrza pokonał Keylora Navasa. Real Madryt w tym sezonie jest niezbyt logiczną drużyną. Gdy mają problemy i trafiają na silnego rywala, nagle nadchodzi przebudzenie i wygrana w cuglach. A gdy sprawiają wrażenie że wszystko jest w porządku, to nagle przychodzą takie oto porażki. Los Blancos tym meczem, na dobre wyeliminowali się z walki o drugą pozycję i muszą raczej skupić się na walce z Valencią o ligowe podium. Espanyol notuje pierwsze zwycięstwo po 7 meczach bez wygranej i ta statystyka pokazuje chyba obraz całego sezonu w ich wykonaniu. Przeciętność, przeplatana wielkimi, nieoczekiwanymi zwycięstwami.
Zawodnik meczu: Gerard Moreno
Girona 1:0 Celta (14' Portu)
Po sporej niespodziance na inaugarcję kolejki, w drugim wtorkowym spotkaniu, dużo trudniej było wskazać faworyta. Na Estadi Montilivi przyjechała bardzo nierówna w tym sezonie Celta. Po porażce 3:0 z Getafe i ograniu 2:0 Eibar, przewidzenie formy Celty w tym meczu, przypominało wróżenie ze szklanej kuli. Spotkanie było dosyć wyrównane, obie drużyny nie chciały się zbytnio odsłonić, ale też sprawdzić defensywę rywali. Takie wzajemne badanie się zakończyło się dosyć szybko. Opracowany na treningach stały fragment przyniósł efekt w postaci bramki. Piłka po ziemi na krótki słupek, Planas zgrywa ją na skraj pola karnego na nabiegającego Portu, a ten pokonuje Rubena Blanco, który jednak nie popisał się przy tej interwencji i z pewnością, mógł w tej sytuacji zrobić więcej. Celta niby próbowała odpowiedzieć ale nie bardzo miała ku temu argumenty, znów mieliśmy oglądać drużynę z Vigo, w wydaniu, jakie ostatnio zaprezentowali przeciwko Getafe. Drużyna zagubiona, niedokładna, czytelna. Najgroźniej pod bramką Bono, było po ofensywnych wejściach Emre Mora. Młody skrzydłowy, po niezłych zmianach w ostatnich meczach, zastąpił w wyjściowym składzie, notującego spory regres, Pione Sisto. I faktycznie, nie można mu odmówić starań, kilkukrotnie zrobił nawet coś więcej niż same starania, ładnie przedryblowując kilka rywali, jednak po jego dośrodkowaniach, ostatecznie nie tworzyło się większe zagrożenie. Głównym mankamentem Celty był absolutny brak precyzji, kilkukrotnie, dobrze zapowiadające się akcje, zostały marnowane przez źle wykonane proste podanie. Gracze z Katalonii co jakiś czas mieli okazje na zdobycie drugiego gola, najlepszą, gdy Ramalho główkował z pięciu metrów, a błąd przy wyjściu na przedpole popełnił Ruben Blanco, który rozgrywał kiepskie spotkanie, ale futbolówka przeszła nad poprzeczką. Ostatecznie Gironie wystarczyła jednobramkowa zaliczka z pierwszej połowy i ograła ona drużynę Juana Carlosa Unzue.
Zawodnik meczu: Bernardo Espinoza
Athletic 1:1 Valencia (49' De Marcos - 23' Kondogbia)
Po wpadce Realu z Espanyolem, Valencia miała dobrą okazję aby wrócić na ligowe podium. Musieliby jednak ograć na San Mames, Athletic Club. Wyglądało na to że goście od początku zechcą zdominować spotkanie jednak ekipa z Kraju Basków wyraźnie nie chciała skupiać się tylko na defensywie, co robili, przykładowo, w meczu z Atletico i nie wyszli na tym zbyt korzystnie. Okres dosyć wyrównanej gry przerwał Geoffrey Kondogbia, pięknym, precyzyjnym uderzeniem zza pola karnego, tuż przy słupku Kepy i dał swojej drużynie, upragnione prowadzenie. 0:1 było w pełni zadowalającym wynikiem dla gości, wycofali się oni na swoją połowę, dając prowadzić akcje, zawodnikom z Bilbao. Defensywa Nietoperzy nie była jednak murem do przejścia. Świetne podanie za plecy obrońców do Susaety, ten mądrze przerzucił piłkę nad Murillo, a ten trafił go w nogę i Aritz Aduriz stanął przed szansą na doprowadzenie do wyrównania. Doświadczony napastnik strzelił jednak w sposób sygnalizowany i już po czwarty w ostatnich dniach, mogliśmy oglądać obronioną jedenastkę. Co się odwlecze to nie uciesze, zaraz po przerwie. Wrzutka Benata z rzutu wolnego, wybita przed polem karne, a nabiegający Oscar De Marcos, nie do końca czystym, ale jednak skutecznym strzałem przy słupku, pokonał Neto. Obie drużyny starały się zdobyć zwycięską bramkę, szanując jednak dotychczasowy wynik i zgodnie z przewidywaniami, te asekuracyjne ataki nie przyniosły bramek i mecz, raczej sprawiedliwie, zakończył się podziałem punktów. Valencia co prawda odrobiła punkt do Realu ale może być zawiedziona zmarnowaną okazją na przeskoczenie Królweskich. Sytuacja w tabeli Athleticu jest raczej unormowane. Bez szans na spadek, bez szans na puchary i prawdopodobnie to Liga Europy będzie głównym celem podopiecznych Jose Zigandy na ten sezon.
Zawodnik meczu: Geoffrey Kondogbia
Getafe 3:0 Deportivo (40' Angel, 44' Bovedo (sam), 82' Molina)
Gdyby zapytać, czy Deportivo pod wodzą Clarence Seedorfa prezentuje się lepiej, jako odpowiedź, dobrze pasowałby jeden z dosyć znanów memów z Andrzejem Dudą. Niby tak, ale.....wiadomo co. Nie ma ograniczania się do defensywy, są próby konstruowania akcji ofensywnych, jednak wszystko działa do pewnego momentu a realnego zagrożenia jest niewiele. Podobnie było w tym spotkaniu. Dobrze zorganizowana defensywa Getafe nie pozwalała na zbyt wiele gościom, samemu wyczekując na jakąś okazję na zdobycie bramki i na krótko przed przerwą im się to udało. Portillo zagrał znakomitą prostopadłą do Amatha, ten delikatną podcinką posłał piłkę obok Martineza a Angel z linii bramkowej wbił ją do bramki, uprzedzając interweniującego obrońcę. Amath dobrze czuł się dzisiaj, balansując między obrońcami i kilka minut później dostał kolejną prostopadłą piłkę, tym razem od Moliny. Zagranie zwrotne przeciął jednak Bovedo, pakując piłkę do własnej bramki, pozbawiając napastnika Getafe drugiej asysty. W całym spotkaniu zawodnicy Depor oddali tylko jeden celny strzał i był to dla nich czwarty z rzędu mecz, bez zdobytego gola, a co gorsza, nieźle funkcjonująca obrona, w tym meczu również cieniowała i w końcówce, Molina wygrał pojedynek sam na sam z Martinezem i zdobył trzecią bramkę. Getafe dzięki temu zwycięstwu wciąż pozostają w grupie zespołów walczących o siódme miejsce, mając niewielką stratę do drużyn przed sobą. Fani Deportivo muszą liczyć że Seedorf znajdzie w końcu receptę na poprawę gry swojej drużyny, dopóki dystans do Las Palmas i Levante, nie jest zbyt duży.
Zawodnik meczu: Jorge Molina
Malaga 0:1 Sevilla (15' Correa)
Mecz z czerwoną latarnią ligi, był dla Sevilli idealną okazją na odbicie sobie wtopy sprzed kilku dni. Co prawda mają oni kilkupunktową przewagę nad grupą pościgową, w której dodatkowo brakuje jednej ekipy, która wygrywałaby kilka spotkań z rzędu i poważnie naciskała Seville, ale głupia strata punktów na La Rosaleda mogła skomplikować sytuację. Od początku widać było że podopieczni Vincenzo Montelli nie chcą na to pozwolić i szturmowali bramkę Roberto, który wytrzymał tylko kwadrans takiego naporu. Piękne górne podanie Nolito do wbiegającego Correi, który, z pomocą słupku, zdobywa bramkę dla gości. Malaga oczywiście nie mogła tutaj się poddać i liczyć na jak najmniejszy wymiar kary, w ich sytuacji, z każdym rywalem powinni walczyć o pełną pulę, ale poza kilkoma dośrodkowaniami ze stałych fragmentów, większego zagrożenia nie tworzyli, a powinni dziękować asystentowi sędziego że źle ocenił "mijankę" w ich polu karnym i nie uznał trafienia Ben Yeddera. Druga połowa była lepsza w wykonaniu gospodarzy, kilkukrotnie mocniej zadrżało serce kibicom Sevilli, ale podobnie jak w przypadku Deportivo, także i Malaga miała problem z celnością i tylko raz posłała piłkę w światło bramki Sergio Rico. Zawodnikom z Pizjuan nie udało się zamknąć meczu i do końca musieli martwić się o wynik ale ostatecznie wygrali i trochę odbili sobie łomot od Atletico. Chociaż trzeba przyznać że obrona Sevilli mimo wszystko nie była monolitem i w starciu z Manchesterem United czeka ich ciężkie zadanie.
Zawodnik meczu: Clement Lenglet
Atletico 4:0 Leganes (26', 35', 56', 67' Griezmann)
Co prawda, po tym co wydarzyło się dzień wcześniej w Barcelonie, nie można było przypisywać trzech punktów przed meczem Atletico, ale ciężko było znaleźć jakieś argumenty za tym że Leganes może wywieźć jakieś punkty z Wanda Metropolitano. Los Colcheneros zdecydowanie przeważali jednak mieli problemy z konstruowaniem ataków a Los Pepineros nieźle czuli się w kontrataku i po 10 minutach mogli prowadzić. Zaspała obrona Atleti i Javier Eraso otrzymał piłkę kilka metrów od bramki jednak musiał strzelać w dosyć ekwilibrystyczny sposób i Jan Oblak zachował czyste konto. Bramka jednak wisiała w powietrzu i to "powietrze" jest tutaj dobrym określeniem bowiem strzały, zarówno jednych jak i drugich, latały dosyć wysoko i po kilknastu minutach, obie poprzeczki zostały ostemplowane. Jednak ofensywne wyjścia Leganes były obosieczną bronią, bo zawodnicy Simeone mieli coraz więcej miejsca i w końcu to wykorzystali. Świetne prostopadłe dogranie Koke i Antoine Griezmann pokonuje w sytuacji sam na sam, "Pichu" Cuellara. Po chwili było już 2:0, gdy Francuz po ładnym uderzeniu z rzutu wolnego, wpakował piłkę do siatki. Biorąc pod uwagę, że wcześniej po podobnym strzale obił aluminium, to po ewentualnym transferze do Barcelony, w ekipie Dumy Katalonii "dopchanie się" do stojącej piłki, będzie graniczyło z cudem. Goście po tych bramkach, kolokwialnie mówiąc, zgaśli a Atletico bawiło się, a w centrum uwagi był Antoine Griezmann. Najpierw wykończył głową, dośrodkowanie Filipe Luisa, a następnie strzałem z woleja ustalił wynik meczu. 7 goli w ciągu 2 spotkań, ciężko by było mocniej postraszyć Barcelone przed niedzielnym hitem, niż zrobili to Los Colchoneros. Ładna, skuteczna gra, dużo goli. Okazuje się że nawet podopieczni Diego Simeone mogą grać przyjemnie dla oka. Leganes spadło na 16 miejsce i może się cieszyć że przewaga nad pozostałą czwórką to aż 10 punktów, bo gdyby było tego trochę mniej, to kto wie czy nie skończyłoby się to spadkiem do Segunda Division.
Zawodnik meczu: Antoine Griezmann
Eibar 1:0 Villarreal (16' Kike)
Jednocześnie z meczem Atletico, dostaliśmy spotkanie mniej medialne, ale które gwaratowało zdecydowanie więcej emocji. I mogło zacząć się bardzo źle dla Eibar. Dluga piłka do Enesa Unala, bardzo złe zachowanie Dmitrovicia, który niepotrzebnie wychodził z bramki i dał się minąć, ale strzał napastnika Żółtej Łodzi Podwodnej, z dosyć ostrego konta, poleciał w trybuny. Chwile później po raz kolejny sprawdziło się powiedzenie o niewykorzystanych sytuacjach. Wracający po zawieszeniu za czerwoną kartkę Orrellana zagrał znakomitą piłkę do Pedro Leona, ten wyłożył ją Kike, któremu nie pozostało nic innego, jak posłać ją do siatki. Świetna akcja graczy z Ipurua, którzy po dwóch porażkach, mogli podchodzić do tego meczu mocno niepewnie. Pierwsza połowa była dosyć wyrównana, przeważały głównie strzały z dystansu, które zwykle przelatywały dosyć wysoko nad głowami bramkarzy. W drugiej części gry, z biegiem czasu coraz większą przewagę uzyskiwali goście, starając się doprowadzać do klarowniejszych sytuacji. Marko Dmitrovic jednak, poza niepewnym początkiem, spisywał się bardzo dobrze i po tym meczu, z pewnością zapadnie w pamięć Rogerowi Martinezowi. Napastnik VIllarreal, dwukrotnie był w dogodnej sytuacji ale za każdym razem, pojedynek wygrywał kolumbijski bramkarz. Goście tylko przez kilka dni cieszyli się piątą lokatą. Po tej porażce ponownie spadają w ligowej tabeli za plecy Sevilli i mają 3 punkty przewagi nad siódmym Eibar.
Zawodnik meczu: Pedro Leon
Betis 0:0 Sociedad
W siódmej kolejce gdy te dwie ekipy mierzyły się na Anoeta, obejrzeliśmy mnóstwo bramek, bardzo ofensywny, bezkompromisowy futbol i remis 4:4. I nie był to odosobniony przypadek, obie ekipy lubią sobie postrzelać, co dowodziły też w innych spotkaniach tego sezonu, także można było liczyć na dobre dla oka widowisko. Ciekawostką jest fakt, że Real skorzystał ostatnio z prawa do kupna zawodnika poza okienkiem transferowym, z powodu poważnej kontuzji podstawowego gracza. Do klubu ściągnięty został Miguel Angel Moya, dotychczasowy, rezerwowy goalkepper Atletico Madryt i od razu rzucono go na głęboką wodę, bowiem wyszedł w pierwszym składzie. Wbrew temu co można było sądzić o tym spotkaniu, ataki nie były aż tak bezpośrednie. Betis, który w ostatnim czasie, znalazł sposób na nieco skuteczniejszą defensywę, był trochę bardziej wyważony. Nie atakował aż tak zażarcie chociaż i tak tworzył sobie dobre okazje. Najlepszą z nich miał Cristian Tello, który po kiepskim ale nieco szczęśliwym przyjęciu piłki, znalazł się sam przez Moyą, ale Hiszpan w ostatniej chwili, instynktownie wyciągnął rękę i obronił to uderzenie. Były gracz Barcelony nie miał dzisiaj szczęścia bo goalkeeper Sociedad był bardzo pewny i zaraz po przerwie, efektownie obronił jego ładny strzał z dystansu. Goście w tym meczu atakowali nieco częściej, ale nie tworzyli takiego zagrożenia jak Beticos i nawet gdy piłka leciała w bramkę to Antonio Adan nie miał problemów z jej złapaniem. W 60 ostatnich spotkaniach drużyn prowadzonych przez Quique Setiena, zawsze padała chociaż jedna bramka, dlatego bezbramkowy remis, akurat z drużyną Realu Sociedad można rozpatrywać jako sporą niespodziankę. Betis spadł po tym meczu na 9 lokatę ale w kontekście walki o Ligę Europy, wszystko jest otwarte.
Zawodnik meczu: Miguel Angel Moya
Las Palmas 1:1 Barcelona (48' Calleri (K) - 21' Messi)
Gracze Paco Jemeza z kolejki na kolejkę przybliżają się do spadku, do Segunda Division. Pomimo punktu zdobytego w ostatniej potyczce, ich gra wygląda fatalnie a po wypowiedziach trenera ekipy z Gran Canarii, widać że nawet on wątpi w utrzymanie. Brzmi to jak idealny moment żeby przyjąć na swój stadion Barcelonę. Duma Katalonii po kilku przeciętnych meczach, rozbiła kilka dni temu Gironę i zapowiadało się na to że czwartkowe spotkanie, skończy się w podobny sposób. Plan gospodarzy na ten mecz polegał na dosyć wysokim podejściu do rywala, zwłaszcza gdy ten miał piłkę w defensywie. Można pochwalić graczy z Wysp Kanaryjskich ale ich problem polegał na tym że zostawiali ogromne dziury w środku pola, co było wodą na młyn dla Messiego. Przejmował on piłki w środku pola i sunął na bramkę Chichizoli i tylko nieprzepisowe zagrania były w stanie go powstrzymać. W ciągu pierwszych 20 minut, aż trzech z czterech defenserów Las Palmas było napomnianych przez Mateu Lahoza a Messi dwukrotnie spróbował uderzać z rzutu wolnego. Za pierwszym razem uderzył nad murem ale fantastycznie interweniował Chichizola. Druga próba już była skuteczna, mocne uderzenie w to okienko bramki, za które "odpowiadał" bramkarz gospodarzy i Barcelona napoczęła swojego rywala. Mając w pamięci mecz z Atletico, przed którym mieli mieć niecałe trzy doby odpoczynku, Duma Katalonii włączyła tryb ekonomiczny. Utrzymywała się przy piłce, starała się o drugą bramkę ale był to co najwyżej trzeci bieg, jeśli chodzi o intensywność gry. Jeśli chodzi o zagrożenie pod bramką Barcelony, to najwyższe tętno wśród fanów Blaugrany, można było odnotować gdy Aguirregaray składał się do przewrotki na piątym metrze ale nie dość że nie trafił w piłkę, to jeszcze nabił sobie guza, niefortunnie upadając. Kontrowersyjnie było w końcówce pierwszej połowy, gdy Chichizola, interweniując poza polem karnym nastrzelił sobie piłkę na ręke. Gorąco było zaraz po przerwie gdy po dośrodkowaniu z rzutu rożnego, Aguirregaray trafił w słupek a sędzia wskazał na wapno. Z początku ciężko było powiedzieć, w jaki sposób przewinili gracze Blaugrany, dopatrywano się tam faulu Sergiego Roberto i dopiero po kilku powtórkach okazało się że piłka otarła się o rękę Lucasa Digne. Zagrania piłki ręką były elementem spotkania, który najbardziej przyciągał uwagę bo piłka jeszcze dwukrotnie uderzała w górnę kończyny piłkarzy. Raz w polu karnym Las Palmas, a raz Barcelony. Pomijając jednak te kontrowersje, gracze Ernesto Valverde nie robili zbyt dużo aby wygrać to spotkanie. Aż przypominają się słynne "jakieś dziwne gry, jakieś na chodzonego kurwa". Może nie było aż tak źle jak przedstawiał to Jacek Wiśniewski ale rzadko kiedy robiło się groźniej pod bramką Chichizoli. Jedynie Messi starał się rozrywać defensywe gospodarzy, typowymi dla siebie wejściami, ale zawsze został zatrzymywany faulem i aż 5 graczy Las Palmas oglądało żółte kartki za taktyczne faule na Argentyńczyku. Ostatecznie nie przełożyło się to na dorobek bramkowy i Barcelona zostawiła na Gran Canarii dwa punkty. Przewaga nad Atletico stopniała już do 5 punktów i niedzielne spotkanie będzie absolutnym hitem całe weekendu w Europie. Las Palmas w ostatnich dniach przechodzi pewien "casus Espanyolu". Bardzo słaba gra, która z niewiadomych przyczyn, kolejny mecz z rzędu przynosi jakieś punkty. Drużyna z Wysp Kanaryjskich dogoniła w tabeli Levante i być może utrzymanie nie będzie w tym sezonie misją niemożliwą.
Zawodnik meczu: Lionel Messi
Alaves 1:0 Levante (90' Laguardia)
Mecz dla koneserów. Myśle że ciężko było o inną zapowiedź tego spotkania, zwłaszcza że było ono rozgrywane równocześnie z Las Palmas - Barcelona, także podejrzewam że niewiele osób wybrało oglądanie wydarzeń z Kraju Basków. Gospodarze trafili na Levante w idealnym momencie, ekipa z Walencii nie wygrała od 13 spotkań i ich przewaga, wywalczona na początku sezonu, nad zespołami z końca tabeli, stopniała już prawie do zera. Piłkarze z Mendizorrozza od początku mieli przewagę, starając się szybko udokumentować swoją przewagę nad Levante, jednak do najgroźniejszej sytuacji doszło przy wymiernej pomocy jednego z defensorów Granotas. Chima, będąc ostatnim obrońcą, fatalnie skiksował przy wybiciu piłki, tak, że ta poleciała w kierunku przeciwnym do zamierzanego. Piłkę przejął Pedraza ale nieco mu odskoczyła i być może nie pokonałby Oier'a ale z "pomocą" przybył Chima, który nie interesując się piłką, po prostu powalił skrzydłowego Alaves, przez co nie zadziałał przepis odnośnie "braku podwójnego karania" i Levante musiało grać w dziesiątkę. Do piłki podszedł Manu Garcia ale uderzył wyraźnie obok słupka. Bezbramkowy wynik utrzymany ale do końca pozostawała godzina. Deportivo naciskało, spychając gości do głębokiej defensywy ale mieli spore problemy z celnością i nie mogli otworzyć wyniku. A zrobiło się jeszcze ciężej bo kwadrans przed końcem składy się wyrównały. Munir "skakał do głowy" i po lekkim kontakcie padł na ziemię a sędzia uznał że zawodnik Alaves chciał wymusić rzut karny i pokazał mu drugą żółtą kartkę. Po tej sytuacji, mecz trochę się uspokoił, czerwona kartka Munira trochę wytrąciła jego kolegów z równowagi i wydawało się że gościom uda się wyrwać punkt. Jednak w ostatniej minucie podstawowego czasu, Ibai Gomez świetnie dośrodkował na głowę Victora Laguardii a ten zapewnił swojej drużynie trzy punkty. Po klęsce z Realem Madryt, gracze Abelardo Sobrino wrócili na zwycięską ścieżke, wskakując już na 14 miejsce w tabeli. Mając w pamięci, że przez pierwszą część sezonu, byli oni absolutną czerwoną latarnią, ten wynik trzeba wziąć za ogromny sukces.
Zawodnik meczu: Ibai Gomez
Nie była to najładniejsza kolejka w historii tej ligi. Sporo zachowawczej gry, uwzględniającej fakt że za kilka dni czekają kolejne mecze, na które trzeba być w pełni gotowym. Dwie duże niespodzianki, pokaz siły Atletico i tylko 2 spotkania, w których padły więcej niż 2 bramki. Nie brzmi zbyt przekonująco. W tabeli ciężko o jakieś wielkie zmiany na tym etapie. Wykrastalizowały się pary i grupy, które do ostatnich kolejek będąc rywalizować o poszczególne cele i w ich obrębie miały miejsce małe przetasowania jednak ogólny obraz jest taki sam od kilku kolejek i dopiero w ostatnich 5-6 kolejkach zacznie się poważne liczenie punktów. Już jutro o godzinie 13, pierwszy pojedynek 27 kolejki, jednak wszystkie spojrzenia będą w ten weekend zwrócone na Camp Nou, gdzie w piątek o 16:15, Barcelona zmierzy się z Atletico.