Brak Fajerwerków i kontuzja Bale'a. Derby Madrytu odbyły się
Derby Madrytu odbyły się. Myślę, że takie właśnie zdanie najlepiej je podsumowuje. Oczywiście, można zarzucić mi, że przecież była masa emocji i mecz na świetnym poziomie, że obaj bramkarze zagrali fantastyczne mecze, że piłkarze zostawili na boisku masę sił. Pewnie, ale niech ktoś mi odpowie na pytanie: Co z tego? Albo odpowiem sobie sam, bo mogę. Zatem: Kompletnie nic z tego. Real i Barcelona nadal mają tyle samo punktów w tabeli, Atleti nie wyprzedziło Realu, reszta stawki może i delikatnie się zbliżyła, ale kto by sobie tym zawracał głowę.
Pierwsza połowa zdecydowanie pod dyktando Atletico, podopieczni Simeone nie mieli co prawda przewagi w posiadaniu piłkę, jednak zdecydowanie lepiej wiedzieli co z nią zrobić. Thibaut Courtois został dwukrotnie trafiony piłką w pojedynkach sam na sam, najpierw przez Antoina Griezmanna, a następnie przez tego śmiecia Diego Costę.
Jedynym piłkarzem z ukoronowanego klubu z hiszpańskiej stolicy, który chciał jakkolwiek odpowiadać był Gareth Bale. Walijczyk próbował zaskoczyć Materace po stałym fragmencie, jednak strzał minął słupek, a potem z dystansu, tym razem celnie, jednak trzeba pamiętać, jak znakomitym bramkarzem jest Jan Oblak, obronienie tej próby nie sprawiło mu najmniejszego problemu. Podkreślę raz jeszcze, Bale był JEDYNYM piłkarzem Los Blancos w pierwszej połowie, który stwarzał realne zagrożenie.
Mija kwadrans, piłkarze wychodzą z tunelu, przy linii staje Dani Ceballos(którego występ trzeba uznać za całkiem udany, także małe święto) a tablica obok jego 24 pokazuje numer 11, tak, zgadza się, jedyny piłkarz Królewskich, który wykazywał symptomy rozumu i godności człowieka musiał opuścić boisko przed rozpoczęciem drugiej połowy, najprawdopodobniej z powodu kontuzji(to i tak cud, że wytrzymał niemal do października). Wtedy wydawało się, że Atleti ma wygraną w kieszeni. Okazało się jednak, że w spodenkach piłkarskich nie ma kieszeni i Atleti nie ma niczego, a zwłaszcza legendarnych Cojones, niemal przez całą drugą połowę wyglądali jak molestowane dzieci, jak bite żony, niczym Polska reprezentacja meczu w Japończykami. Skuleni na pierwszych 25 metrach od swojej bramki. Ale co z tego, skoro w Realu nie było komu strzelać. Asensio panikował jak tylko miał okazję do stworzenia okazji sobie albo koledze, był tragiczny, był nieporozumieniem, był melą lecącą na twarz Ronaldo i Messiego z każdym powiedzeniem, że Hiszpan może mieć kiedykolwiek szanse na zdobycie Złotej Piłki. Benzema nie ustępował młodszemu koledze w tworzeniu chujni w obrębie szesnastki(Benzema, chujnia i szesnastka, do kompletu brakuje jeszcze Francka Ribery’ego i procesu sądowego).
Myślę, że udowodniłem wam, że nic wielkiego się w tym meczu nie wydarzyło, zatem daruję sobie podsumowanie podsumowania jego przebiegu w ostatnim akapicie. Walka o mistrzostwo Hiszpanii wygląda jak na razie żałośnie. Żegnam.