El Pistolero znów zabija! Męczarnie Barcelony okraszone remontadą
Umówmy się, starcie lidera i obrońcy tytułu z beniaminkiem LaLiga nie należy do najbardziej prestiżowych spotkań, jakimi może uraczyć nas futbol. Śmiem twierdzić, że jedynymi osobami, które elektryzują takie spotkanie są zarówno piłkarze, jak i kibice tej teoretycznie słabszej drużyny. Dla Barcelony miał być to jedno z wielu spotkań typu: zagraj, wygraj małym nakładem sił, zapomnij. O, taki chuj! Potyczka z Rayo stała na bardzo wysokim poziomie, a zwrotami akcji można by obdzielić niejeden film sensacyjny. Znów okazało się, że im dalej od swojej bramki jest Pique, tym więcej z niego pożytku.
Barcelona przystąpiła do spotkania z Rayo w świetnych humorach. Niespełna tydzień temu ekipa Ernesto Valverde rozgromiła na Camp Nou Królewskich 5:1. Patrząc na ostatnie wyniki Dumy Katalonii trudno nie odnieść wrażenia, że kryzys, który wieszczyli wszyscy eksperci został zażegnany i to pomimo braku kontuzjowanego Leo Messiego. Zgoła odmienne nastroje panują na przedmieściach Madrytu. Ekipa beniaminka, w obecnej kampanii ligowej zaskakuje in minus – 19. miejsce w tabeli z zaledwie jednym zwycięstwem na koncie, nasuwa nam na usta jedno pytanie: Co się stało, że się tak zesrało? UWAGA! Mały spoiler: Co dziś się zesrało? No Rayo się zesrało w końcówce i to na rzadko.
Wszyscy zastanawiali się, jak będzie wyglądać Barca bez Messiego. Jak pokazują ostatnie mecze, jednak istnieje życie bez Leo. W jego buty z dużym powodzeniem wskoczyło trio: Alba, Suarez i Rakitić. Chorwat kolejny mecz z rzędu obsługuje genialnymi podaniami a'la Messi Jordiego Albę - crème de la crème. Ale wróćmy do meczu, bo działo się!
Wybiła 10. minuta meczu, a goście zaczęli w swoim stylu. Nie skłamię, jeśli napiszę, że Barcelona praktycznie jeden do jednego skopiowała bramkę strzeloną w El Clasico. Genialne górne podanie Rakiticia za linię obrony do wbiegającego na wolne pole Jordiego Alby. Hiszpan niczym w starciu z Realem, w swoim stylu wycofał piłkę wystawiający tym samym „patelnię" wbiegającemu Suarezowi, a ten bez najmniejszych problemów pokonał bezradnego bramkarza gospodarzy. Zasłużone prowadzenie Dumy Katalonii, a akcja bramkowa - palce lizać!
Pierwsze zagrożenie ze strony gospodarzy uraczyliśmy dopiero w 30.minucie meczu. Lekka niefrasobliwość ze strony Roberto, która nie została jednak wykorzystana przez de Tomasa. Podobno, co się odwlecze to nie uciecze, więc Barcelona zadowolona „zdecydowanym" prowadzeniem standardowo pozwoliła przejąć inicjatywę przeciwnikowi, a prezenty świąteczne zaczął rozdawać boski Clement Lenglet - 35. minuta, francuski Święty Mikołaj zamiast wybić piłkę daleko przed siebie, uprzejmie oddał ją stojącemu przed polem karnym Jose Pozo, a 22-letni Hiszpan długo nie zastanawiając się zapierdaczył z laczka po długim słupku – ter Stegen był w tej sytuacji bezradny. Barca w szoku, Rayo świętuje - i najważniejsze pytanie, gdzie do chuja był Rafinha w tej sytuacji?!
Chwilę później po składnej akcji, słupek bramki gospodarzył ustrzelił sobie Suarez. I to by było w sumie na tyle ze strony Barcelony - po stracie bramki rzecz jasna. Gol Jose Pozo wybił z uderzenie w pełni usatysfakcjonowanych „pewnym prowadzeniem" piłkarzy Dumy Katalonii. A tak naprawdę to nie, ekipa Valverde ostatni kwadrans pierwszej połowy zagrała na stojąco i w pełni zasłużenie straciła bramkę.
Drugą połowę lepiej rozpoczęli goście - 50. minuta meczu genialne podanie za linię obrony od Roberto do Rafinhii, jednak Brazylijczyk w sytuacji sam na sam z bramkarzem fatalnie skiksował. Jak się okazało była to pierwsza okazja Rafinhii po wznowieniu i zarazem ostatnia, bo chwilę później zmienił go Ousmane Dembele. Rayo świetnie odgryzało się w kontrach, raz za razem stwarzając zagrożenie pod bramką ter Stegena. Barcelona przyzwyczaiła nas do tego, że na jedno zajebiste spotkanie przypada jej sześć paździerzy. Po serii świetnych spotkań, tak żeby kibice Dumy Katalonii przypadkiem się do tego stanu rzeczy zbytnio nie przyzwyczaili, nadszedł czas na próbę obskoczenia wpierdolu od ligowego dziada. Znów sprawy w swoje ręce wziął duet Pique i Lenglet. Tak jak w meczu z Leganes, gdy szło za dobrze, para stoperów postanowiła odpierdolić ryż najwyższego sortu. Zacznijmy jednak od początku, wrzutka z prawej strony Embarby, wylew Pique, którego przeskoczył de Tomas, ten jednak trafił w słupek bramki strzeżonej przez ter Stegena. Bezpańska piłka spadła pod nogi wprowadzonego chwilę wcześniej Alvaro Garcii, a ten wobec bierności Sergiego Roberto i francuskiego Świętego Mikołaja pakuje piłkę do pustej bramki - zasłużone prowadzenie Rayo.
Końcówka meczu w wykonaniu Barcelony była tak chaotyczna, że przecierałem oczy ze zdumienia: Czy to jest ten sam zespół, który tydzień temu rozniósł w pył Królewskich? Jednak Barcelona, to Barcelona - niby chaos, ale w pełni kontrolowany. Trzy minuty przed końcem meczu wreszcie można pochwalić Pique, który wygrywając pojedynek główkowy z obrońcą gospodarzy, strącił piłkę do niepilnowanego Dembele, a ten bez chwili zastanowienia jebnął wyrównującą bramkę! „Kuurła wreszcie się spłaca" zaintonowała zapewne większość z małoletnich sympatyków Blaugrany.
Luis Suárez daje trzy punkty FC Barcelonie! ⚽⚽⚽
— ELEVEN SPORTS PL (@ELEVENSPORTSPL) 3 listopada 2018
Urugwajczyk strzelił gola na 3:2 w meczu Blaugrany z Rayo Vallecano (3:2)! pic.twitter.com/CaMdm47fgd
Gdy już się wydawało, że mecz zakończy się remisem, znów wiele dobrego dla Barcelony zrobił Gerard Pique. W doliczonym czasie gry, po wrzutce z prawej strony od Roberto, ściągnął na siebie uwagę wszystkich obrońców gospodarzy, co sprawiło, że piłeczka spadła do kompletnie niepilnowanego w polu karnym Luisa Suarez. A ten co zrobił? No co? No zajebauuuuuuu bramkę dającą zwycięstwo Barcelonie, pewny fotel lidera i przodownictwo w klasyfikacji Pichichi - to się nazywa combo! Z pełną odpowiedzialnością można stwierdzić, że El Pistolero wrócił do swojej najwyższej formy!
Wielu liczyło na Coutinho, a pod nieobecność Messiego to Suarez wziął Barcelonę na plecy. Przestał grać dla Leo, skupił się na sobie i drużynie - efekty rewelacyjne.
— Tomasz Cwiakala (@cwiakala) 3 listopada 2018
Jeśli ktoś spodziewał się nudnego meczu i wysokiego zwycięstwa Barcelony, to cholernie się zawiódł. Rayo Vallecano to drużyna słynąca z ofensywnej gry, więc to musiało być meczycho. Blaugrana pomimo wielu problemów, po raz kolejny pokazała hart ducha i wielkie serducho, odwracając niekorzystny dla siebie wynik. To pierwszy mecz od dawna, po którym można pochwalić Pique. Jego gra w defensywie pozostawia czasami jeszcze wiele do życzenia, ale dzisiaj w ofensywie pod koniec meczu okazał się niezbędny. Kolejny plus przy nazwisku Ernesto Valverde, którego zmiany w dosyć znaczący sposób wpłynęły na poprawę gry drużyny. Niewątpliwie największym beneficjentem nieobecności Messiego został Luis Suarez. Brak Argentyńczyka wpłynął bardzo pozytywnie na Luisito, który z pełnym przekonaniem koronował się na tymczasowego króla Katalonii. Leo - śpij spokojnie, dobrze robią, dobrze wszystko jest w porządku - jest git!
Rayo Vallecano 2:3 FC Barcelona (1:1)
Pozo. 35', Garcia. 57' - Suarez. 11', 90', Dembele. 87'
Rayo: Garcia - Advincula, Galvez (71' Velazquez), Amat, Moreno - Comesana, Embarba, Trejo (57' Alvaro Garcia), Imbula, Pozo - de Tomas (65' Alex Alegria)
FC Barcelona: ter Stegen, Roberto, Pique, Lenglet, Alba - Busquets, Arthur Melo (67' Arturo Vidal), Rakitić - Coutinho (67' Munir), Suarez, Rafinha (52' Dembele)