O Wandzie, co nie chciała Baska
W cieniu "der Klassiker" odbył się mecz w stolicy Hiszpanii. Atletico Madryt podejmowało na własnym obiekcie Athletic Bilbao. Gospodarze liczyli na to, że po tym starciu wskoczą w tabeli za plecy FC Barcelony, natomiast Baskowie powinni sobie wpisać w rubryce "Umiejętności" - napsucie krwi faworytom. Po szalonym spotkaniu to piłkarze Diego Simeone mogli wznieść ręce w geście triumfu.
Atletico: Oblak - Arias, Godin, Montero Rubio (56' G. Martins), Filipe Luis - Correa (63' Kalinić), Rodri, T. Partey, Saul - D. Costa (46' Vitolo), Griezmann
Athletic: Herrerin - de Marcos, Nunez, I. Martinez, Balenziaga - Benat (67' Peru Nolaskoain), San Jose, Muniain - Susaeta (88' Capa), Williams (76' R. Garcia), Berchiche
Przed meczem wielu zastanawiało się, czy nie nadszedł moment na zmianę nazwy klubu z Estadio Wanda Metropolitano. Przy tej ilości kontuzjowanych piłkarzy (Gimenez, Lucas Hernandez, Koke, Lemar, Savić) chyba lepiej byłoby nazywać "Los Colchoneros" jako Hospital Atletico de Madrid. Po tych dwóch godzinach spędzonych z zespołem Cholo, mam kompletnie inną propozycję - Atletico "Grande Cojones" de Madrid.
Kibice Atleti przez dłuższy czas musieli zgrzytać zębami z bólu, jaki przyprawiała gra faworyta. Jedynym piłkarzem, który zagrał na swoim normalnym poziomie był Jan Oblak. Słoweniec dzisiejszego wieczora miał ręce pełne roboty. Pamiętajmy o tym, że Oblak nie jest robotem i nie jest w stanie uratować swojej drużyny w każdej sytuacji. Tak było w 36. minucie spotkania, gdy prawą stroną boiska pomknął Susaeta, podał po ziemi do wbiegającego Mikela San Jose, który uderzył na bramkę. Słoweńca przy tej próbie uratowało spojenie słupka z poprzeczką, ale przytomność umysłu zachował Inaki Williams. Piłkarzowi, który od jakiegoś czasu gra na pozycji napastnika nie pozostało nic innego, jak umieścić piłkę w siatce. Santiago Arias zamiast zajmować się asekuracją swoich partnerów, myślami był chyba przy naszym jutrzejszym święcie i poszukiwał biletów lotniczych do Warszawy. Powinien zająć się tym dopiero po tej akcji, bo akcja bramkowa była jedyną sytuacją wartą odnotowania z pierwszej połowy.
Po przerwie, piłkarze obu zespołów postanowili wsiąść do kolejki górskiej i rozpocząć jazdę bez trzymanki. Zaczęło się po niespełna kwadransie od wznowienia gry. Na lewej stronie boiska pojawił się Thomas Partey, przebiegł kilka metrów do środka boiska, rozejrzał się i zobaczył, że obok niego nie ma ani jednej żywej duszy. Przed wystrzeleniem bomby w kierunku bramki Herrerina, Ghańczyk zdążyłby zamówić sobie posiłek w restauracji, która znajdowałaby się na drugim końcu Madrytu. Podjął jednak zupełnie inną decyzję i w 61. minucie meczu mieliśmy 1:1. Po niecałych 180 sekundach, kibiców zgromadzonych na obiekcie Atletico ogarnęła konsternacja. Iker Muniain obsłużył świetnym podaniem Inakiego Williamsa, który dostał okazję wykorzystać swój największy atut - szybkość. Zostawił w tyle Diego Godina i pozwolił Athletikowi odzyskać prowadzenie. Były reprezentant hiszpańskiej młodzieżówki ma niesamowitą serię - to był 14. mecz wyjazdowy z rzędu ze strzelonym golem. Uprzedzając trochę fakty - urugwajski stoper będzie jeszcze głównym bohaterem tego spotkania.
Ostatnie dziesięć minut tego starcia to już było kompletne szaleństwo. Atletico Madryt postanowiło wyjść do strychu i odkurzyć swoją dawną broń - stałe fragmenty. Pierwszy wystrzał nastąpił w 80. minucie. Rzut rożny wykonywał Thomas Partey, a najwyżej do futbolówki wyskoczył Rodri. Tablica świetlna po raz kolejny wskazywała wynik remisowy. Ten stan trwał tylko do doliczonego czasu gry. W pierwszej dodatkowej minucie, gospodarze mieli rzut wolny. Do piłki podszedł Partey (Zaskoczeni?) i zagrał piłkę tak, jak to było trenowane podczas sesji treningowych. Futbolówka dotarła do Saula, ten zagrał w pole karne. Antoine Griezmann przedłużył zagranie do niepilnowanego Diego Godina, a środkowy obrońca strzelił do bramki, którą Herrerin zdążył opuścić. Asystent sędziego był jednak zdania, że Urugwajczyk znajdował się na pozycji spalonej. Była to jednak błędna interpretacja arbitra, który prawdopodobnie przegapił obecność Raula Garcia. Dzięki "wsparciu" swojego byłego zawodnika, Atletico mogło rozpocząć taniec radości. Po ogromnych ciężarach zdołali zdobyć komplet punktów i na ten moment są wiceliderem LaLiga.