Bez stylu, ale z awansem - Legia gra dalej
Zamiast pogromu i fajerwerków był standardowy występ z udziałem polskiej ekipy. Podopieczni Aleksandara Vukovicia w ramach I rundy eliminacji Ligi Mistrzów rozprawili się na własnym obiekcie z północnoirlandzkim Linfield (1:0). Bramkę na wagę awansu do II rundy zdobył w końcowych minutach Jose Kante.
Mecze Serie A, LaLiga oraz innych najlepszych lig pełnoletni widzowie mogą oglądać i obstawiać na stronie sponsora portalu, Betclic.pl. SPRAWDŹ TUTAJ!
MATERIAŁY PROMOCYJNE PARTNERA | W grach hazardowych mogą uczestniczyć wyłącznie osoby, które ukończyły 18 lat. Udział w nielegalnych grach hazardowych jest przestępstwem. | Hazard może uzależniać. BEM to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych grozi konsekwencjami prawnymi.
O poniedziałkowym wieczorze w gabinetach warszawskiej Legii chcieliby zapomnieć wszyscy pracownicy mistrza Polski. Ten rozpoczął się dość niestandardowo – od niepokojącej informacji na temat pozytywnego wyniku testu u jednego z graczy stołecznego zespołu. Z nieoficjalnych informacji przekazanych za pośrednictwem chorwackich mediów wynika, iż piłkarzem "pozytywnym" był Josip Juranović. Samo spotkanie w ramach I rundy eliminacji Ligi Mistrzów stało zaś pod wielkim znakiem zapytania. Dążąc szlakiem starć poprzedzających dzisiejszy pojedynek, jego rozegranie nie było kwestią oczywistą. Ostateczna decyzja należała do Głównego Inspektoratu Sanitarnego, który ostatecznie dał zielone światło. Bowiem jak mówią przepisy stworzone przez UEFA – drużyna biorąca udział w europejskich pucharach, by grać, musi mieć zdrowych przynajmniej trzynastu piłkarzy. Skompletowanie wymaganej kadry nie stanowiło tym samym problemu. Po końcowym gwizdku nadszedł zaś moment chwały. Legia dzięki zwycięstwu z północnoirlandzkim Linfield FC zameldowało się w drugiej fazie eliminacji. W tej już za tydzień zmierzy się z triumfatorem starcia Ararat-Armenia - Omonia Nikozja.
Po pierwszej połowie Legii jeden wniosek. Nie tęskniłem za polskimi drużynami w pucharach. Ale oczywiście życzę jak najlepiej.
— Sebastian Chabiniak (@sebchabiniak1) August 18, 2020
Chciałoby się powiedzieć, że starcie rozgrywane przy Łazienkowskiej 3 było szybkie, łatwe i przyjemne. Grę od pierwszej do ostatniej minuty prowadzili podopieczni Aleksandara Vukovicia, którzy z czystym sumieniem punktowali przestraszonego rywala. Tymczasem poza odniesieniem do piłkarzy Linfield zgadzało się niewiele. Drużyna z Irlandii Północnej faktycznie przyjechała przestraszona. Od pierwszych minut spotkania toczyła heroiczną obronę Częstochowy, która padła dopiero po przerwie. Bramkę otwierającą wynik meczu zdobył w 82. minucie Jose Kante. I na tym tak naprawdę należałoby skończyć. Legia, choć w męczarniach spotkanie na własnym obiekcie wygrała, lecz śledząc przebieg starcia – mogło się skończyć dużo gorzej.
Pomimo tego, że zdecydowanym faworytem była Legia, a jej gra toczyła się głównie na połowie rywala, dogodne sytuacje tworzyli sobie również przyjezdni. Szczególne zagrożenie płynęło po stałych fragmentach gry, przy których bezbłędnie spisywał się Artur Boruc. Ale wracając do Legii. Co tak naprawdę zawiodło? Przede wszystkim skuteczność. Osoby śledzące zeszłotygodniowe poczynania "Wojskowych" w ramach Pucharu Polski stwierdziłyby, że to niemożliwe. Ale takie były fakty. Legia pomimo ciągłych ataków, niezliczonej liczby podań, stałych fragmentów gry oraz dośrodkowań stworzyła sobie zaledwie dwie dogodne okazje. Pierwszą, mającą miejsce na początku starcia, gdy uderzenie Waleriana Gwilii zablokował jeden z defensorów Linfield. Drugą, stworzoną po przerwie i jednocześnie bramkową. Ostatecznie dającą również awans... wymęczony awans.
A jednak. Ukantowane. Uff!
— Dominik Mucha (@DominikMucha) August 18, 2020
Legia Warszawa 1:0 Linfield FC (82' Kante)
Legia: Boruc - Karbownik, Wieteska, Jędrzejczyk, Mladenović - Antolić, Slisz (46' Slisz), Gwilia - Luquinhas, Wszołek, Pekhart (70' Pekhart)
Linfield: Johns - Boyle, Clarke, Quinn, Larkin - Stafford, Millar, Mulgrew, Fallon, Hery - Lavery