Szansa dla Malcoma
Saga transferowa dotycząca Malcoma była bezsprzecznie najciekawszą minionego lata. Brazylijczyk był rozchwytywany przez połowę europejskich klubów. Już wydawało się, że trafi do Romy, kiedy do negocjacji wkroczyła Barcelona. W Rzymie mieli gotowy kontrakt na stole, ale ostatecznie można go było podrzeć, bo Brazylijczyk zmienił kurs na stolicę Katalonii i to właśnie z tamtejszą Blaugraną podpisał umowę. Wtedy wydawało się, że Barcelona robi kapitalny biznes, a sam Malcom chyba podejmuje lepszą decyzję, niż tą dotyczącą Romy.
Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te podejrzenia. Okazało się, że Ernesto Valverde wcale nie chciał Malcoma w składzie, bo był to raczej kaprys zarządu, dlatego skrzydłowy prawie nie gra. Brazylijczyk zaliczył w tym sezonie ledwie 9 występów, ale co gorsza, nie uzbierał z nich nawet 300 minut boiskowego czasu. Jakimś cudem i tak udało mu się wcisnąć dwie bramki, co jest przyzwoitym wyczynem, przy tak ograniczonych możliwościach. Nic nie wskazuje na to, by jego sytuacja się zmieniła, dlatego pojawia się coraz więcej chętnych na wyciągnięcie go z katalońskiej pułapki.
Do tej pory bardzo głośno mówiło się o Chinach. Brazylijczykiem miały być zainteresowane liczne ekipy z Chinese Super League, które oferowały nawet do 50 milionów euro za tego zawodnika. Teraz jednak na horyzoncie pojawił się kolejny chętny, który z Barceloną żyje w świetnych stosunkach. "Marca" twierdzi bowiem, że Malcoma będzie chciał wyciągnąć z Katalonii Everton. Latem do The Toffees przyszło aż trzech zawodników z Barcelony i wszyscy świetnie się prezentują. Nic dziwnego, że Liverpoolczycy nie pogardziliby kolejnym takim piłkarzem.
Problemem będą oczywiście pieniądze. Malcom kosztował latem aż 40 milionów euro. Everton lubi bezmyślnie wydawać takie sumy pieniędzy, ale wydaje mi się, że po ostatnich szaleństwach transferowych nie będzie mógł sobie teraz na to pozwolić. W grę wchodzi więc wypożyczenie. Taka opcja powinna satysfakcjonować wszystkich zainteresowanych, bo w końcu Valverde nie będzie musiał się już nawet patrzeć na niechcianego Brazylijczyka, a on sam w końcu będzie gdzieś grał. Everton za to obstawi sobie kolejne skrzydło następnym Brazylijczykiem i kto wie, może ten wbrew wszystkiemu też odpali?