Liverpool nie zdobył punktu, tylko stracił dwa
Liverpool mógł odjechać Manchesterowi City na siedem punktów, by poczuć się pewnie w drodze po mistrzostwo Anglii. Niestety, spotkanie zakończyło się remisem i zamiast cieszyć się z trzech punktów, udało się zdobyć tylko jeden. Leicester City po dwóch porażkach z rzędu w lidze zapewne cieszy się z jednego punktu, choć były takie momenty, kiedy mogli wyjść na prowadzenie i zgarnąć pełną pulę. Liverpool może pluć sobie tylko w brodę, kiedy Pep Guardiola być może nieznacznie odetchnął z ulgą.
Składy:
Liverpool: Alisson - Wijnaldum, Matip, Van Dijk, Robertson - Keita (67' Lallana), Henderson - Mane, Firmino (82' Sturridge), Shaqiri (67' Fabinho) - Salah
Leicester City: Schmeichel - Ricardo Pereira, Evans, Maguire, Chilwell - Mendy, Ndidi - Gray (84' Okazaki), Maddison (75' Choudhury), Albrighton - Vardy (89' Iheanaho)
Leicester City od początku czekało głównie na błąd Liverpoolu, który próbował rozgrywać piłkę spokojnie po ziemi, ale wilgotna murawa nie zawsze na to pozwalała. Futbolówka wielokrotnie stawała w miejscu, co zmusiło "The Reds" do szybszej wymiany podań. Konsekwencją przyspieszenia, bardziej bezpośredniej gry była bramka Sadio Mane już w trzeciej minucie meczu. Senegalczyk oddał strzał na dalszy słupek i Liverpool wyszedł na prowadzenie. Obojętna mina Juergena Kloppa po bramce była bardzo wymowna (Spokojnie panowie, to dopiero początek).
Nie możemy zapomnieć o Hendersonie, który rozpoczął spotkanie na prawej obronie. Był ustawiony dosyć wysoko, dlatego wiele piłek leciało do reprezentanta Anglii, a ten wiele razy podejmował próby dośrodkowań, ale drugiej bramki z tego nie było. Największym zagrożeniem dla Liverpoolu w pierwszej połowie był - o dziwo- Alisson, który dwa razy - raczej przez stan zły nawierzchni - podał piłkę pod nogi rywala. Raz przeciwnik nie doszedł do strzału, a za drugim strzałem uderzeniem z głowy posłał piłkę obok słupka.
Kiedy Leicester dochodziło do sytuacji, to zwykle kończyło się na wybiciu piłki przez obrońców Liverpoolu i dosyć groźnych kontrach, które niestety nie skończyły się kolejnymi bramkami dla "The Reds". Jednak w doliczonym czasie gry "Lisy" doprowadziły do remisu. Zaczęło się od rzutu wolnego z prawej strony boiska, małym zamieszaniu w polu karnym po którym piłka wylądowała na głowie Bena Chilwella, a ten zagrał celnie do Maguire'a urywającego się obrońcom, następnie lekkim strzałem wewnętrzną częścią stopy skierował piłkę do siatki. 1:1. Kto by się spodziewał. Zwłaszcza, że "The Reds" przeważało w pierwszej połowie.
W 49. minucie Leicester miało groźną sytuacje. Piłka trafiła do niepilnowanego Maddisona, który niestety nie wykorzystał bardzo dobrej sytuacji. (Choć w sumie nie wiadomo - czy chciał wtedy podawać, czy oddać strzał) "Lisy" znacznie przyspieszyły w drugiej połowie, co prawie doprowadziło do drugiej bramki. Znów rzut wolny z prawej strony boiska, zamieszanie i Firmino miałby na koncie samobója, gdyby nie Alisson wybijający piłkę niemalże z linii bramkowej. Liverpool później próbował przedrzeć się przez szczelnie zwartą defensywę Leicester odważnymi wejściami między zawodników, ale zwykle kończyło się to odbiorem piłki i kontratakiem przeciwnika. W innej sytuacji piłkarze Juergena Kloppa byli bliscy strzelenia gola, ale w ostatniej chwili jeden z obrońców Leicester wybił piłkę spod nóg Sadio Mane, przewracając go przy tym na ziemie.
"Lisy" nie były już tak biernie. Nie czekały jedynie na swojej połowie, tylko pewnie doskakiwali do rywala, żeby odebrać piłkę. 72. minuta, groźny kontratak Leicester, ale Gray strzelił prosto w Alissona. Chwilę później, po przerzucie Hendersona na drugą stronę boiska dogodnej sytuacji nie wykorzystał Firmino, który podobnie jak Gray - trafił w bramkarza. Cios za cios. Do 75. minuty ciężko było określić, kto przeważał bardziej.
Zbliżała się 80. minuta meczu. Juergen Klopp nerwowo gestykulował rękoma do zawodników, a kibice pokazywani przez kamery telewizyjne nie wyglądali na zadowolonych z przebiegu spotkania. (Nie ma się co dziwić). Sędzia doliczył cztery minuty. Gracze Liverpoolu przycisnęli, ale obrona Leicester była bardzo pewna w swoich poczynaniach, przerywając każdą groźną sytuacje gospodarzy.
Niestety dla Liverpoolu, mecz zakończył się remisem. Można w takiej sytuacji powiedzieć, że nie zdobyli jednego punktu, tylko stracili dwa. Mogli odjechać Manchesterowi City już na siedem punktów, ale z czterech dotychczasowych - podwyższyli przewagę do pięciu. Dobrze to i źle. Mina Juergena Kloppa po bramce w trzeciej minucie okazała się być prorocza. Gol strzelony na początku spotkania nie zawsze ustawia mecz, czasem mobilizuje rywali do jeszcze cięższej pracy. Tak było w przypadku Leicester, które po bramce na 1:1 nie broniło zaciekle wyniku, tylko próbowało wyjść na prowadzenie.