Podsumowanie 30. kolejki Premier League
Koniec jest już coraz bliżej. Właśnie została rozegrana trzydziesta kolejka Premier League, a to oznacza, pomogę tym, którzy z matmą są na bakier, że zostało jeszcze osiem serii spotkań. Czasu jest mało, a do rozwiązania sporo niewiadomych. Wciąż teoretycznie nieznany jest mistrz, choć moim zdaniem mamy go już wyłonionego. Nie wiadomo też, kto spadnie do Championship, ani kto ostatecznie zakwalifikuje się do europejskich pucharów. Miniona kolejka nie dała nam w zasadzie żadnych odpowiedzi, jedynie delikatnie nakierowała. Poza tym, była dość ciekawa. W końcu mieliśmy starcie Arsenalu z Manchesterem United i chociażby mecz Chelsea z Wolverhampton, które sąsiadowały ze sobą w tabeli. Jak to się wszystko zakończyło? Zapraszam.
Zacznijmy od początku, czyli od meczu Tottenhamu. „Koguty” przyjechały na St Mary’s Stadium, gdzie miały grać z Southampton. W pierwszym składzie gospodarzy był oczywiście Jan Bednarek, ale nie miał mieć łatwego zadania. Tottenham wyszedł najmocniejszym składem, bo w końcu wszyscy wyzdrowieli. Na ich niekorzyść działał jednak brak Mauricio Pochettino na ławce, który został zawieszony na dwa spotkania. Jego nieobecność była odczuwalna. Zabrakło jego wsparcia w najważniejszym momencie. Tottenham grał dobrze, ale mentalnie się pogubił, przez co w końcówce zmarnował swoje prowadzenie. Bramkami, z resztą jak przed tygodniem, popisali się Valery i Ward-Prowse. Anglik znów załadował pięknego gola z rzutu wolnego. Warto jeszcze dodać, że spory udział w tym zwycięstwie miał Jan Bednarek. Polak był w tym spotkaniu skałą i ani razu nie dał się przejść. Po raz kolejny udowodnił, że stał się liderem defensywy „Świętych”.
Wieczorem tego dnia grał też Manchester City. „Obywatele” podejmowali u siebie Watford. Choć „Szerszenie” są w górnej połowie tabeli i biją się o Ligę Europy, raczej nikt nie dawał im tego dnia szans. Niemniej jednak bardzo skutecznie bronili się w pierwszej połowie. Gospodarze zagrażali ich bramce, ale nie byli w stanie strzelić gola. Rozkręcili się dopiero po przerwie. Sterling ustrzelił hattricka w kwadrans i kompletnie zdemotywował gości. Ich było stać już tylko na jedną bramkę honorową, którą strzelił Gerard Deulofeu. Co ciekawe, był to pierwszy kontakt z piłką Hiszpana. Na boisku pojawił się ledwie dwadzieścia dwie sekundy wcześniej. Tym samym gospodarze umocnili się na pozycji lidera i mogli być spokojni, że Liverpool w ten weekend fotela im nie zabierze.
Niedzielne granie rozpoczęło się właśnie od spotkania Liverpoolu. „The Reds” podejmowali u siebie Burnely. „The Clarets” grają w tym sezonie fatalnie, znajdują się tuż nad strefą spadkową i w niczym nie przypominają zespołu, którym byli przed rokiem. Zdecydowanym faworytem byli więc gospodarze, ale to nie oni objęli prowadzenie. Pierwszego gola strzelił jeden z gości, Ashley Westwood, który zdobył swoją bramkę strzałem bezpośrednio z rzutu rożnego. Warto dodać, że nie powinien on zostać uznany, bo Alissona przy próbie interwencji w polu bramkowym zablokował James Tarkowski. Anglik szybko jednak oddał to, co zabrał, bo kilka minut później omyłkowo wystawił patelnię Roberto Firmino. Burnley generalnie grało katastrofalnie w obronie. Praktycznie wszystkie gole Liverpoolu, a strzelił on ich ostatecznie aż cztery, padły po ich błędach. Z taką grą to oni nie poradziliby sobie nawet w Championship.
Później tego dnia grała Chelsea. „The Blues” podejmowali u siebie Wolverhampton. Londyńczycy powinni być faworytem, ale szansa na niespodziankę była duża. „Wilki” lubią w tym sezonie zabrać punkty lepszym od siebie, a poza tym są jedną pozycję niżej w tabeli. Absolutnie nie wolno był więc ich lekceważyć. Chelsea tego nie zrobiła, wyszła na mecz skupiona i skoncentrowana, ale i tak miała spore problemy. Bardzo długo nie mogła sforsować bramki Rui Patricio, za to gościom udało się pokonać Kepę. Zrobił to niezawodny ostatnio Raul Jimenez. Wydawało się już, że Wolverhampton wywiezie ze Stamford Bridge komplet punktów, ale w doliczonym czasie gry sytuację uratował Eden Hazard. Niemniej jednak ten remis mocno oddala Chelsea od kwalifikacji do Ligi Mistrzów, a Maurizio Sarriego od pracy w tym klubie w przyszłym sezonie. Wolverhampton jest za to na najlepszej drodze, by znaleźć się z „The Blues” w Lidze Europy. Fajnie, że są z nimi solidarni, londyńczycy powinni to docenić.
Największy hit tej kolejki był jednocześnie ostatnim starciem trzydziestej serii spotkań. Arsenal podejmował u siebie Manchester United. Gościom wystarczył remis, żeby utrzymać się w tabeli nad gospodarzami i przez kolejny tydzień okupować czwartą lokatę. To oni też byli faworytami. Podchodzili do tego spotkania po wyeliminowaniu PSG, podczas gdy Arsenal przegrał z Rennes. We wszystkich wyjazdowych, ligowych starciach, w których „Czerwone Diabły” były prowadzone prze Ole Gunnara Solskjaera, Manchester United wygrał. Ostatnie starcie na The Emirates okazało się zwycięskie również dla nich zwycięskie. Było więc mnóstwo czynników wskazujących na sukces gości, który ostatecznie nie nastąpił. Arsenal szybko objął prowadzenie po golu, który nie powinien paść. Xhaka strzelił go poprawnie, ale De Gea, nie wiedzieć czemu, rzucił się w przeciwnym kierunku, choć piłka o nikogo się nie otarła. W drugiej połowie Aubameyang podwyższył wynik wykorzystując rzut karny. Warto dodać, że faul na Lacazzecie był kontrowersyjny, choć moim zdaniem, a jestem przecież kibicem Manchesteru, był zasłużony. Tym samym „Kanonierzy” przeskoczyli gości w tabeli i teraz to oni rozdają karty w wyścigu o czwartą lokatę.
Co działo się na innych stadionach? Zacznijmy od Polaków. Artur Boruc znów zachował czyste konto, a Łukasz Fabiański po raz kolejny tego nie zrobił. West Ham przegrał nieoczekiwanie z Cardiff, które zawzięcie walczy o utrzymanie. Piękny powrót zaliczyło Newcastle. „Sroki” przegrywały już 2-0 z Evertonem, by ostatecznie pokonać go 3-2. Duży udział w tym zwycięstwie miał autor dwóch goli, Ayoze Perez. Pierwszy raz pod wodzą Brendana Rodgersa wygrało też Leicester. W tym spotkaniu dwa gole zdobył Jamie Vardy przez co stał się pierwszym zawodnikiem od czasów Gary’ego Linekera, który dla „Lisów” ustrzelił sto bramek.