Relacja z meczu, w którym nic się nie dzieje - echa meczu Everton vs Arsenal
Starcie Evertonu z Arsenalem miało być wyjątkowe z dwóch powodów. Po pierwsze, była to bitwa dwóch zespołów, które bardzo w tym sezonie zawodzą, więc mogły bić się o miano tego, kto spartaczy bardziej. Poza tym, obie ekipy prowadzone były przez menedżerów, którzy wiedzieli, że to ich ostatnie spotkanie w tej roli. Everton zdążył już ogłosić Carlo Ancelottiego, a Arsenal Mikela Artetę. Duncan Ferguson i Freddie Ljungberg nie mieli więc nic do stracenia. Co w związku z tym wykombinowali? Na początek wymyślili takie jedenastki:
— Everton (@Everton) December 21, 2019
— Arsenal (@Arsenal) December 21, 2019
Na kombinowaniu ze składami się zakończyło. Przynajmniej jeśli chodzi o pierwszą połowę. Żaden z zawodników, niezależnie od tego w jakim trykocie biegał, nie miał pomysłu na grę. Jedynie Gylfi Sigurdsson próbował sklecić coś w miarę sensownego, ale i tak daleko mu było do pozytywnych efektów. Nowi menedżerowie, siedzący na trybunach, często byli pokazywani przez realizatora, jak gdyby chciał on wychwycić na ich twarzach największy grymas i ewidentne poczucie popełnionego błędu. Obydwu czeka wiele pracy, już o tym wiedzą.
— Mam go na kapitanie (@fplpoland) December 21, 2019
Druga połowa nie wniosła do tego spotkania niczego nowego. Jedyną interesującą akcją całego meczu był w zasadzie strzał Aubameyanga oddany na początku drugiej części gry. Nie było to wybitne uderzenie, ale w związku z tym, że do bramki było blisko, Pickford musiał ją wybijać ręką w zasadzie z linii. Na tym jednak zakończyły się jakiekolwiek ciekawe momenty w tym spotkaniu. Aż skojarzyło mi się to z równie interesującym, co ten mecz skeczem jednego z polskich kabaretów.
Mikel Arteta i Carlo Ancelotti mają po dzisiejszym spotkaniu podobnie zmieszane miny co Wy, po obejrzeniu tego skeczu. Najgorsze jest jednak to, że Wy zaraz włączycie sobie coś zabawniejszego i zaraz o tym zapomnicie, a oni podpisali kilkuletnie kontrakty.