Sztuka za sztukę - sprawiedliwa wymiana czy cwany interes?
Styczniowe okienko transferowe zwykle jest nudne, tylko po to, by w ostatnich jego dniach uraczyć nas jakimś ogromnym, oczywiście horrendalnie przepłaconym Torresem w Chelsea czy inną zaskakującą transakcją. Inaczej było, w zasadzie to wciąż jest, w tym roku. Wszystko dzięki jednej osobie, Alexisowi Sanchezowi. Chilijczyk zapragnął odejść z Arsenalu, a ta chęć rozpoczęła południowo amerykańską, choć reżyserowaną przez Brytyjczyków, telenowelę. Ostatecznie Sanchez znalazł się w Manchesterze United, dziś możemy mówić o tym oficjalnie. Czerwone Diabły sprzątnęły skrzydłowego sprzed nosa Manchesteru City, a zapłaciły za niego tylko niechcianym Henrikhiem Mkhitaryanem. No właśnie, czy można używać słowa "tylko"? Czy to aby na pewno tak złoty interes dla Manchesteru United, jak powszechnie się wydaje?
Zacznijmy od konkretów. Transakcja na linii Manchaster United - Arsenal odbyła się w sposób bezgotówkowy. Choć pierwotnie mówiło się o tym, że Chilijczyk miał kosztować Czerwone Diabły od 20 do nawet 30 milionów funtów, wiceliderzy Premier League nie zapłacili za niego ostatecznie ani pensa. Większość kibiców Manchesteru czy nawet neutralnych obserwatorów całego zamieszania uznała, że Ed Woodward, dyrektor sportowy zespołu z Old Trafford jest prawdziwym królem targowania. Na pierwszy rzut oka wymiana niesamowitego Chilijczyka, który potrafił dosłownie z pojedynkę wygrywać Arsenalowi mecze z niepewnym i spoczywającym na laurach Ormianinem wydaje się być biznesem, na którym skorzystać mogła tylko jedna ze stron. Spójrzmy jednak na całą sytuację z ekonomicznego punktu widzenia. Sanchezowi kontrakt kończył się za pół roku, United mogło już teraz zaoferować mu niebagatelną tygodniówkę i zakontraktować latem za darmo. Natomiast Mkhitaryan miał jeszcze dwa i pół roku ważną umowę i siłą rzeczy, ktoś musiałby za niego zapłacić i to nie mało, bo jego wartość szacuje się na 40 milionów euro. Co prawda transfermarkt wycenia Sancheza na 70, ale jeśli weźmiemy pod uwagę długości kontraktów i fakt, że przy odrobinie cierpliwości Alexis przyszedłby za friko, to logiczna zdaje się być wymiana jeden do jednego. Nie gloryfikowałbym więc Woodwarda, Anglik nie ma lepszego zmysłu do interesów niż zwykła przekupka na lokalnym targowisku.
Teraz skupmy się na kwestiach czysto sportowych. Statystyki oczywiście lepsze ma Sanchez, ale tylko z tego względu, że Wenger stawiał na niego częściej niż Mourinho na Mkhitaryana. Prawdą jest też, że Alexis jest lepszym piłkarzem, jeśli spojrzymy na obydwu zawodników przez pryzmat ostatnich dwóch czy trzech miesięcy. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę również wrzesień i sierpień, w których to Ormianin szalał i rozdawał asysty na lewo i prawo, wcale nie musimy uznawać, że jest od Chilijczyka dużo gorszy. Nie jest przecież powiedziane, że Sanchez odnajdzie się w nowym zespole i w roli jaką przygotował dla niego Mourinho. Poza tym, to właśnie na nim, a nie na Mkhitaryanie będzie leżała presja. Ormianin będzie postrzegany jako zapłata za Alexisa, a nie równorzędna część wymiany, co będzie działało na jego korzyść. Będzie on mógł się skupić na odbudowaniu formy, podczas gdy Sanchez może mieć związane nogi, jak niegdyś podobnie Pogba. Właśnie dlatego byłbym bardzo ostrożny przy ocenianiu tej wymiany. Hurraoptymistyczni kibice Manchesteru mogą się jeszcze bardzo zawieźć na swoim nowym ulubieńcu, a cisi fani the Gunners być może będą tymi, którzy zaśmieją się ostatni.