Armaty zdmuchnęły pyskate Szerszenie
Kawał brytyjskiego futbolu obejrzeliśmy wczoraj, ale to nie oznaczało, że dziś już nie starczy dla nas emocji. Być może mecz Arsenalu z Watfordem na papierze nie zapowiadał się tak fascynująco, jak starcie Liverpoolu z Manchesterem United, ale wciąż warto było do niego przysiąść. Dlaczego? Chociażby dlatego, że w ostatnim spotkaniu tych zespołów wygrały Szerszenie, a ich kapitan Troy Deeney przyznał po meczu, że lubi grać z Kanonierami, bo brakuje im jaj. The Gunners mieli więc ogromną chrapkę pokazać Watfordowi, że mają jaja, jakkolwiek perwersyjnie by to nie zabrzmiało. Mało tego, nie tylko im podopieczni Wengera mieli coś do udowodnienia, a w zasadzie każdemu. Ich występy, za wyjątkiem potyczki z Milanem, pozostawiają wiele do życzenia. Czy starczy im jaj, by w końcu wyjść na prostą, a może wręcz się o nie potkną?
Od samego początku można było dostrzec, że obydwa zespoły przyjechały tu wygrać. Nikt nie skupiał się zbytnio na szachowaniu rywala czy cwaniakowaniu. Zarówno goście, jak i gospodarze grali otwarty futbol, przez co mecz mógł się podobać. To Arsenalowi udało się wyjść na prowadzenie. Bramkę strzelił Shkodran Mustafi, który dołożył głowę do precyzyjnego dośrodkowania Mesuta Ozila. Ten drugi mógł później podwyższyć prowadzenie, ale świetną interwencją w sytuacji jeden na jednego popisał się bramkarz gości. Szerszenie śmiało mogły wyrównać. Najlepszą sytuację zmarnował Pereyra. Argentyńczyk musiał tylko dobić strzał Richarlisona. Na dodatek Cech leżał na murawie jakby nagle rozłożyła go czterdziestostopniowa gorączka, ale pomocnika przerosło trafienie w światło bramki.
Druga połowa wyglądała bardzo podobnie. Arsenal chciał podwyższyć wynik, a Watford nie został zdeprymowany przez prowadzenie rywali. Pierwszą bramkę w tej części gry strzelili jednak gospodarze. Mkhitaryan najpierw świetnie zabrał się z piłką, a potem idealnie, między obrońcami i w tempo podał do Aubameyanga, który wyminął Karnezisa i posłał piłkę do pustej bramki. Co ciekawe, sytuacja omal nie zakończyła się klęską, ponieważ Iwobi prawie wpadł Gabończykowi pod nogi. Chwilę potem mogło być 2-1, ale tym razem to Troy Deeney popisał się brakiem jaj i nie strzelił karnego. Widocznie cała sytuacja go speszyła. Trzeba również pochwalić Cecha. Strzał Anglika nie był idealny, ale trzeba było go obronić tak, czy siak. Wynik meczu ustalił Mkhitaryan. W zamieszaniu w polu karnym najprzytomniej zachował się Aubameyang. Gabończyk zamiast zamknąć oczy i strzelać na pałę, rozejrzał się i dograł do dużo lepiej ustawionego Ormianina, który tym samym zdobył swoją pierwszą ligową bramkę w nowych barwach.
Jak pisałem we wstępnie, wczorajszy hit nie musiał oznaczać, że dziś obejrzymy nudne spotkania. Arsenal z Watfordem zagwarantowali nam kawał dobrej, a co najważniejsze, otwartej piłki. Poza tym, pokazali swoim kibicom, że wracają na dobre tory. Jeśli tak będą grać do końca sezonu, to być może nie zagwarantują sobie miejsca w Lidze Mistrzów, ale odzyskają zaufanie fanów, a to jest przecież bezcenne.