Podsumowanie kolejki Premier League #38
Będzie tego dobrego! Koniec nastąpił dokładnie wtedy, kiedy zaplanowano to jeszcze przed rozpoczęciem sezonu, ale z jakiegoś powodu wszyscy jesteśmy zaskoczeni, że powiedziano nam „do widzenia”. Jak to? To nie będzie za tydzień kolejki? Swansea nie przegra? Obywatele nie wygrają? Nikt nie wyjdzie na boisko? Chwila, ja protestuje, nie zgadzam się, jeszcze jeden mecz, chociaż połowa. No niestety, nie dojdzie do tego. Sezon Premier League 2017/18 zakończył się na dobre i przywrócić go mogą tylko filmiki z internetu, zdjęcia i jęczący kibice Chelsea oraz Arsenalu. Na podsumowania całego sezonu przyjdzie jeszcze czas i to całkiem niedługo. Dziś skupmy się tylko i wyłącznie na tym, co działo się w ostatniej kolejce, a było tego nie mało.
Normalnie opisuję mecze chronologicznie, ale gdybym dziś chciał tak zrobić, musiałbym napisać sześć akapitów jeden na drugim, a to byłoby całkiem nieczytelne. Wspomożemy się tu więc terminarzem i zaczniemy od meczu Liverpoolu z Brigthon. Wydawać by się mogło, że Jurgen Klopp oszczędzi swoje gwiazdy, chuchając i dmuchając na nie przez finałem Ligi Mistrzów. W końcu mało prawdopodobne jest, że The Reds przegrają, a Chelsea zwycięży i przeskoczy ich w tabeli, a jakiś tam rekord Salaha nie ma znaczenia, dopóki nie podniesie trofeum Champions League. Błąd! Taka myśl prawdopodobnie ani razu nie przeszła przez głowę niemieckiego menedżera, który wystawił swój najmocniejszy skład. Liverpool zmiótł Brighton, które wyglądało tak, jak dziecko wracające z bardzo lichym świadectwem do domu. Jeszcze tylko wpier*** i wakacje. The Reds zachowali się dokładnie, jak rzeczony rodzic w tymże kawale i wypunktowali boleśnie każdy błąd gości. Salahowi udało się zdobyć trzydziestą drugą bramkę, czym ustanowił sam siebie rekordzistą Premier League pod względem strzelonych goli w jednym sezonie. Koledzy bardzo chcieli, by Egipcjanin sobie ten wynik jeszcze wyśrubował, Sadio Mane próbował podać mu nawet na pustą bramkę i wszystko byłoby spoko, gdyby nie to, że panowie byli od siebie ledwie dwa metry i bramkarz rywali zdążył interweniować. Niemniej jednak, plan na to spotkanie został wypełniony w stu procentach i kibice nie musieli patrzeć się na wynik Chelsea.
Tutaj zaś aż żal było patrzeć. Wydawało się, że Chelsea, która jakimś cudem w ostatnich meczach wywalczyła sobie jeszcze nadzieję na kwalifikację do Ligi Mistrzów, wyjdzie na to spotkanie zmotywowane jak na finał tychże rozgrywek. No, jakby to powiedzieć delikatnie, było ciut inaczej. The Blues wyglądali tak, jakby chcieli pomóc swojemu menedżerowi w odejściu. Serio, Brutus przy takiej zdradzie się chowa. Podopieczni Conte nie chcieli tego spotkania wygrać, w przeciwieństwie do gospodarzy z Newcastle, którzy bardzo tego pragnęli. Różnicę w motywacji obydwu stron zauważyłby Stevie Wonder. Sroki, prowadzone przez wyśmienitego tego dnia Ayoze Pereza, wygrały 3-0. Chelsea tym występem umocniła się na piątej pozycji, ale nie do końca o to im chodziło. No chyba, że stęsknili się za Ligą Europy, którą przecież w 2013 roku wygrali. Za dwanaście miesięcy będą mieli okazję to powtórzyć. Na szczęście dla kibiców Chelsea nie istnieje już Puchar Intertoto, bo patrząc na obecną sytuację klubu, mógłby on zapragnąć grania i w tych rozgrywkach.
Zatrzymajmy się na chwilę przy drużynach z Londynu, ale udajmy do Huddersfield. Beniaminek podejmował bowiem Arsenal. Większość domorosłych bukmacherów mogła uznać ten mecz za tak zwany pewniaczek. W końcu Kanonierzy w tym roku kalendarzowym na wyjeździe jeszcze nie wygrali, więc co może się stać tym razem? No dobra, żarty na bok, The Gunners mieli święty obowiązek zagrać wyśmienicie i godnie pożegnać Arsene’a Wengera. Z tymi superlatywami to może nie do końca im wyszło, bo tego spotkania nie można było nazwać spektaklem, ale Arsenal dopiął swego i w ostatnim meczu sezonu wywalczył pierwsze wyjazdowe punkty w tym roku. Szok i niedowierzanie. Strach pomyśleć, co by było gdyby zimą nie przyszedł Aubameyang.
Nie wiem jak wy, ale kiedy ja widzę, że mają się ze sobą zmierzyć zespoły, które już absolutnie o nic nie walczą, a ich sytuacja jest pewna, a w terminarzu mamy ostatnią kolejkę, obstawiam nudny mecz, który oba zespoły zagrają tylko dla formalności. No i wtedy wychodzi na boisko taki Tottenham z jakimś Leicester i pokazują mi jak bardzo nie znam się na piłce. Oba zespoły pokusiły się dziś bowiem o mecz sezonu, a przynajmniej solidnego kandydata do tego miana. Strzelanie w piątej minucie rozpoczął Jamie Vardy, chwilkę potem wyrównał Kane, a w piętnastej minucie było już 1-2 za sprawą Mahreza. Potem bramki padały jedna za drugą, aż Koguty wygrały 5-4. Mieliśmy pięknego gola Iheanacho i śmiesznego samobója Fuchsa. Oglądając ten mecz po prostu nie można było się nudzić, a nawet nie powinno się mrugać, bo istniała szansa, że przegapi się coś ciekawego. Obudził się też Harry Kane, który pod koniec spotkania sprezentował nam efektownego, indywidualnego gola. Gdyby każde spotkanie tak wyglądało, świat byłby lepszym miejscem.
Podobna sytuacja, od opisu której zacząłem poprzedni akapit, miała miejsce w przypadku Manchesteru United i Watfordu. Oba zespoły były już pewne wszystkiego i te dwie ekipy zachowały się dokładnie tak, jak można było przypuszczać. Mecz był nudny, rozgrywany raczej na stojąco. Carrick rozegrał swój ostatni mecz w karierze i z resztą popisał się genialnym podaniem przy bramkowej akcji. Dzięki niemu Mata wyszedł sam na sam z bramkarzem i wyłożył Rashfordowi piłkę na pustą bramkę. Hiszpan pokazał Mane, jak i kiedy należy to robić.
Ostatnim opisanym w tym sezonie spotkaniem będzie starcie Manchesteru City z Southamptonem. Święci nie mieli jeszcze matematycznego utrzymania, ale nikt o zdrowych myślach nie sądził, że Obywatele ograją ich 9-0, a Swansea zwycięży przy tym ze Stoke. Mistrzom Anglii co prawda zależało bardzo na wygranej, bo nagrodą było okrąglutkie sto punktów. Zapewnił je Gabriel Jesus, który strzelił gola dopiero w doliczonym czasie gry. Wcześniej Southampton bardzo dobrze się bronił, a nawet stwarzał okazję. Kolejny dobry mecz rozegrał Jan Bednarek, ale w końcówce zabrakło skupienia ze strony całej defensywy.
Co ciekawego działo się w innych spotkaniach? W zasadzie to nic. W meczu na dnie angielskiej ekstraklasy Swansea uległa Stoke, ale Fabiański obronił karnego. Polak wyjął w tym sezonie trzy jedenastki, co jest najlepszym wynikiem w tych rozgrywkach. Nie ma wątpliwości, ze Łukasz musi po tym sezonie znaleźć sobie pracodawcę w innym zespole Premier League, bo na Championship jest po prostu zbyt dobry. Przegrał też West Brom. Krychowiak tym razem zagrał od pierwszej minuty, ale podobnie jak wszyscy jego koledzy, niczym się nie wykazał. Miejmy nadzieję, że dla obydwu Polaków nadejdą lepsze czasy i co ważniejsze, lepsze zespoły.