Oliwa sprawiedliwa - Arsenal 1:1 Liverpool
Szczerze? Spodziewałem się więcej goli, co nie oznacza jednak, że poziom meczu zawiódł. O nie, nic z tych rzeczy - co prawda było trochę chaosu z obu stron, lecz nie zepsuło to odbioru spotkania. Zarówno Unai Emery, jak i Jurgen Klopp zaprezentowali futbol na tak, z którego Jerzy Engel byłby dumny i pod którym nie wstydziłby się podpisać. Ostatecznie, remis wydaje się sprawiedliwym rezultatem.
Składy:
Arsenal: Leno; Bellerin, Mustafi, Holding, Kolasinac (81' Welbeck); Torreira, Xhaka; Mkhitaryan (68' Iwobi), Özil, Aubameyang (73' Ramsey); Lacazette.
Liverpool: Alisson; Alexander-Arnold, Gomez, Van Dijk, Robertson; Fabinho, Milner, Wijnaldum; Mane, Salah (94'...Matip), Firmino (80' Shaqiri)
Spotkanie zaczęliśmy od minuty ciszy, poświęconej oczywiście ofiarom katastrofy helikoptera sprzed tygodnia, w której zginął m.in. właściciel Leicester City, Vichai Srivaddhanaprabha. Gdy w końcu zabrzmiał pierwszy gwizdek, wbrew przewidywaniom do ataku ruszyli gospodarze. Zwykle lepsi w drugich połowach Kanonierzy chcieli od początku zaskoczyć Liverpool, używając ich broni w postaci wysokiego pressingu. Głównym celem była prawa obrona The Reds - i faktycznie, grający tam Trent Alexander-Arnold szybko pokazał pierwsze oznaki słabości. W pierwszych minutach swoje okazje mieli Aubameyang i Lacazette, jednak bez zarzutu działała zarówno pułapka ofsajdowa gości, jak i dobrze dysponowany był Alisson Becker.
Liverpool pierwszą okazję miał w 9 minucie po przechwycie Wijnalduma w środku pola, jednak jego dwójkowa akcja z Salahem zakończyła się fatalnym strzałem Holendra. Kilka chwil później świetne okazje miał Arsenal - najpierw jednak Aubameyang został zablokowany przez Gomeza, a potem sprytnie rozegranego rzutu rożnego i wypracowanej dobrej pozycji strzeleckiej nie wykorzystal Xhaka. W 16 minucie gola powinien strzelić Mkhitaryan. Pomimo niepewnego wyjścia z bramki Alissona, jego strzał głową minął jednak słupek.
W końcu, w 18 minucie piłka zatrzepotała w siatce, lecz... po pierwsze, nie w tej co trzeba, a po drugie, niesłusznie odgwizdano spalonego. Ofiarą sędziego liniowego padł Sadio Mane, który dobijając strzał Firmino stał z nim w linii.
Look at the linesman. How can he even call an offside in that position? pic.twitter.com/HyqKsC5nm7
— SH (@Sennesation) 3 listopada 2018
Liverpool zwietrzył jednak swoją szansę i pomiędzy 22 a 24 minutą mógł po raz kolejny strzelić bramkę za sprawą niezwykle aktywnego dziś w ofensywie Van Dijka oraz Robertsona. Przy obu sytuacjach lepszy okazał się Bernd Leno, nie odstępujący dziś dyspozycją Alissonowi na krok.
Mijały kolejne minuty, inicjatywa wracała na stronę Arsenalu, a Klopp raz po raz wściekał się głównie na Fabinho, który tracił piłkę zbyt często jak na standardy typowej "szóstki". Zapędy Liverpoolu umiejętnie gasił w pojedynkę Torreira, a po drugiej stronie Alisson nadal był dla Kanonierów (choć bardziej z ich winy) przeszkodą nie do pokonania. W 40 minucie swojego gola ze spalonego zdobyli gospodarze - strzelcem był Lacazette, ale to już asystujący mu Mustafi wysunął się za linię obrony The Reds. Na sam koniec pierwszej połowy swój rzut wolny dobrze wykonali właśnie goście, strzał po raz kolejny oddał Van Dijk, znokautowany chwilę później przez spóźnionego Leno, lecz piłka zatrzymała się tylko na słupku, po czym usłyszeliśmy ostatni gwizdek po 45 minutach.
Drugą część meczu również lepiej zaczął Arsenal. Jurgen Klopp próbował nawet zmiany usawienia, lecz nie wpłynęło to na obraz meczu. Nadal irytował Fabinho, którego coraz agresywniejsza gra w końcu wymusiła na sędzim wyciągnięcie z kieszeni żółtego kartonika. Napór gospodarzy rósł z minuty na minutę, obrona Liverpoolu broniła się w coraz bardziej chaotyczny sposób. Bramka dla Arsenalu stawała się tylko kwestią czasu, aż tu nagle w 60 minucie stało się coś kompletnie nielogicnzego i na prowadzenie wyszli podopieczni Kloppa. Dośrodkowanie Sadio Mane odbił przed siebie Bernd Leno, ale zrobił to tak niefortunnie, że piłka odbiła się od stopy Roba Holdinga i trafiła wprost pod nogi Jamesa Milnera, który zaprezentował instynkt strzelecki godny napastnika. 0-1.
Już dwie minuty później na tablicy wyników z powrotem powinien widnieć remis. Przed najlepszą do tego momentu meczu szansą stanął Lucas Torreitra, lecz piłka po jego strzale leciała zbyt blisko Alissona, by ten wpuścił ją do bramki. W następnej akcji doszło do groźnie wyglądającego zderzenia głowami Gomeza i Milnera, w którym bardziej ucierpiał ten drugi - jeśli jednak myślicie, że jakieś krwawienie z nosa miałoby zatrzymać Jamesa, no to jesteście w dużym błędzie.
Liverpool dwukrotnie mógł podwyższyć wynik. Najpierw po kontrze ofensywnego trio piłki nie sięgnął Mane, a później swojej trzeciej już okazji nie wykorzystał Van Dijk, znowu zatrzymany przez Bernda Leno. To musiało się w końcu zemścić. Po dobrych zmianach Emery'ego (Iwobi i Ramsey) obraz gry znów diametralnie odmienił się na korzyść Arsenalu i w 80 minucie zobaczyliśmy tego efekty. Szalejący na flance Iwobi znalazł świetnym podaniem Lacazette'a, który mimo bycia wyrzuconym pod linię końcową przez Alissona obrócił się, przełożył sobie piłkę i strzałem w długi róg pokonał Brazylijczyka. 1-1.
Obie drużyny do końca meczu szukały swoich szans na przechylenie szali zwycięstwa na swoją korzyść, lecz pomimo nadzwyczaj radosnego futbolu nie udało się to żadnej z nich. Ani Mane, ani dwukrotnie Salah, ani Bellerni i ani nawet wprowadzony na boisko Welbeck, który próbował pomagać sobie ręką, nie byli w stanie umieścić piłki w siatce rywala. Mając więc w pamięci summa summarum lepszy, aczkolwiek trochę pechowy Arsenal i ukradzionego przez sędziów gola dla Liverpoolu, nie będę pomstował nad niesprawiedliwością końcowego wyniku. Faktem jest jednak, że najbardziej zadowolone z remisu będą Chelsea, Manchester City i Tottenham.