Mecz nie zawiódł, ale obie drużyny już tak
Dziś na St. Mary's Stadium miały spotkać się dwie drużyny, które słowo "zawód" powinny sobie umieścić w herbie, a niektórzy piłkarze spokojnie mogliby sobie wydziarać je na czole. Southampton, które przecież miało spokojnie przeboleć sezon znajduje się na 19 pozycji w tabeli, a Manchester United ani myśli aspirować do czołowej czwórki i bije się jedynie o awans do Ligi Europy. Czy spotkanie dwóch zespołów, które w tym sezonie tak bardzo nie domagają mogło być w ogóle ciekawe? Otóż, mogło.
Składy prezentowały się następująco:
Spotkanie rozpoczęło się na korzyść gospodarzy. Redmond do spółki z Obafemim, który w tym wypadku akurat nie jest Martinsem zamieszali w polu karnym tak, że wszyscy defensorzy United zaczęli kłębić się w środku szesnastki. Ten drugi zagrał więc troszkę na bok do Armstronga, który ułożył sobie piłkę i mocno kropnął obok interweniującego De Gei. Niedługo potem było już 2:0. Cedric Soares kapitalnym strzałem z rzutu wolnego zdjął pajęczynę z bramki Hiszpana. Kiedy wydawało się, że już możemy przełączyć kanał, a ja szukałem już formularza zrzeczenia się statusu kibica Manchesteru United, Rashford sam rozprowadził kontrę, którą wykończył potężnym uderzeniem Romelu Lukaku. Kilka minut później znów asystował Anglik. Tym razem wstrzelił piłkę spod linii końcowej w pole bramkowej, a tam futbolówkę zza siebie zagarnął Ander Herrera. Na pewno lepiej mógł się zachować MacCarthy, ale co poradzimy na to, że ma refleks jakby był po czterodniowej libacji.
Choć kibice Manchesteru mogli mieć ogromne nadzieje, że w drugiej połowie Czerwone Diabły rozjadą Świętych w drobny mak, ja miałem gdzieś z tyłu głowy takie przeczucie, że ta część gry zadziała na mnie tak usypiająco, jak podziwianie partyjki snookera. Tak też dokładnie było. Nie działo się za wiele, próżno było doszukiwać się stuprocentowych sytuacji przy obydwu bramkach. Zarówno jeden, jak i drugi zespół trochę za bardzo bał się zaryzykować, przez co wynik stanął w miejscu.
Niemniej jednak ktoś, kto zdecydował się na oglądanie tego spotkania nie powinien żałować. Pierwsza połowa rekompensowała drugą, bo tam naprawdę było, co oglądać. Niestety potwierdziło się to, o czym pisałem we wstępie. To był meczu zespołów zawodzących i obydwa pokazały, że zdecydowanie na to miano zasługują.