La Roja kiedyś i dziś. Co Hiszpanie pokażą na Euro?
Generał Francisco Franco powiedział kiedyś, że zwrot "La Furia" doskonale oddaje istotę hiszpańskiego narodu. Każdy, kto choć chwilę przebywał z Hiszpanami wie, że są to osoby z reguły radosne, uśmiechnięte i impulsywne, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Na Półwyspie Iberyjskim piłka nożna jest niemalże religią. Tam po prostu udziela się to każdemu, dosłownie. I każdemu, kto odwiedza ten kraj w czasie ważnych turniejów czy w kulminacyjnym momencie sezonu La Ligi, ta energia niesamowicie się udziela. Teraz, gdy zbliża się Euro 2020+1 Hiszpanie znów przygotowują się na wielkie, narodowe święto futbolu. Jednakże czy ich ulubieńcy mają szansę na ponowne stanie się najlepszą drużyną na Starym Kontynencie?
Mecze Serie A, LaLiga oraz innych najlepszych lig pełnoletni widzowie mogą oglądać i obstawiać na stronie sponsora portalu, Betclic.pl. SPRAWDŹ TUTAJ!
MATERIAŁY PROMOCYJNE PARTNERA | W grach hazardowych mogą uczestniczyć wyłącznie osoby, które ukończyły 18 lat. Udział w nielegalnych grach hazardowych jest przestępstwem. | Hazard może uzależniać. BEM to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych grozi konsekwencjami prawnymi.
Lekcja historii
Aby odszukać odpowiedzi na postawione pytanie, warto najpierw cofnąć się do roku 1964, kiedy to w finale mistrzostw Europy hiszpańska drużyna pokonała Związek Radziecki, między innymi z legendarnym Lewem Jaszynem w bramce. Później przyszły jednak lata posuchy. Może brakowało odpowiednich zawodników, trenerów czy po prostu Hiszpanie nie mieli szczęścia? A może niepowodzenia reprezentacji wynikały z ogromnego zamieszania w państwie po śmierci dyktatora?
Odpowiedzi próżno szukać, jednak pewnym jest, że poza zdobyciem złotego medalu na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku, następną okazję do świętowania Hiszpania, już demokratyczna, miała dopiero w 2008 roku, kiedy po raz drugi w historii "La Furia Roja" sięgnęła po mistrzostwo Europy. Drużynie było jednak mało i postanowiła zaskoczyć cały piłkarski świat, bowiem w 2010 roku, po pamiętnym golu Andrésa Iniesty w 116. minucie w finale mundialu przeciwko Holandii, Hiszpania stała się królem nie tylko Europy, ale uzyskała status najlepszej drużyny na świecie. Dwa lata później, wygrali Euro rozgrywane w Polsce i na Ukrainie. Przecież to się w ogóle w głowie nie mieści! Wygrać trzy wielkie turnieje z rzędu. Wyczyn godny wszelkiego podziwu. Jednakże, co złożyło się wszystkie na te triumfy?
Narodziny „tiki-taki”
Niewątpliwie kluczowym momentem dla hiszpańskiego futbolu były lata 70. ubiegłego wieku i pojawienie Johanna Cruyffa w Barcelonie. Dla wielu to właśnie Holender stał się inspiracją i wzorem do naśladowania, który swoją osobowością i stylem natchnął całe pokolenia zawodników i trenerów na Półwyspie Iberyjskim. Hiszpanie, dzięki Cruyffowi, zaczęli grać piłkę bardziej ofensywną, estetyczną i kreatywną, co nie tylko dobrze wyglądało z perspektywy oglądających spotkania, a stało się gwarancją wygranej. Ten styl został szczególnie dostrzeżony na Euro 2008.
Wielkie triumfy
Reprezentacja pod wodzą śp. Luisa Aragonesa grała wówczas niezwykle ofensywną i radosną piłkę, a bramka zdobyta w finale przez Fernando Torresa była tego najlepszym zobrazowaniem. Mający oczy “dookoła głowy” Xavi obrócił się, zagrał prostopadłą piłkę w kierunku Torresa, a napastnik minął po drodze Philippa Lahma, przeskoczył nad Jensem Lehmannem i umieścił futbolówkę w siatce. Tamta drużyna była stworzona do grania „tiki-taką” i długie utrzymywanie się przy piłce wcale nie oznaczało bezsensownego odgrywania jej do najbliższego partnera, grając wzdłuż na własnej połowy. Zwycięstwo za zwycięstwem, krok po kroku, do wielkiego finału, gdzie również hiszpański kunszt było widać na pierwszy rzut oka.
Sukces na mistrzostwach świata w 2010 roku można rozważać w niemal tych samych kategoriach. Z tą różnicą, że teraz reprezentacją Hiszpanii zarządza Vicente del Bosque. W odróżnieniu do Aragonésa miał on jednak nieustanne poparcie ze strony Hiszpańskiego Związku Piłki Nożnej, a krajowe media były mu bardziej przychylne. Postawa stoicka, która wręcz emanowała od del Bosque, idealnie wpasowała się pomiędzy stary i nowy styl zespołu. Wszystko to złożyło się na triumf na mundialu w RPA. Analogicznie do 2010, dwa lata później na mistrzostwach Europy można było odnieść wrażenie, że plan del Bosque wciąż działa. Chociaż zwykłe „działa”, to za mało powiedziane. Hiszpania przez Euro przeszła jak burza. Ba, jak ogromne tornado, które zmiata wszystko na swojej drodze. „La Furia” nie zaliczyła ani jednej porażki, a cały turniej zakończyła z bilansem bramkowym 12:1. W finale Włosi byli bezradni i ponieśli bolesną porażkę 0:4. Swoją drogą, Xavi zaliczył asystę przy trafieniu Fernando Torresa w dwóch finałach mistrzostw Europy, a sam „El Niño” stał się pierwszym, który strzelił gola w dwóch finałach Euro.
Gwiazdy i gorzki smak przegranych
Jeśli jesteśmy już przy zawodnikach, to należy wspomnieć o najważniejszym czynniku, który doprowadził Hiszpanię do tylu tytułów. Oczywiście chodzi tu o samych piłkarzy. Iker Casillas, Carles Puyol, Sergio Ramos, Xabi Alonso, Andrés Iniesta, Xavi, David Villa, Fernando Torres… Niektórzy mogą stwierdzić, że ta drużyna to był istny samograj. Bo przecież, jak można nie wygrać niczego z TAKIMI piłkarzami. Legenda na legendzie, legendą poganiana. Drużyna złożona niemalże z samych zawodników Realu Madryt i Barcelony. Ktoś może jednak powiedzieć, że potem przytrafiły się trzy rozczarowujące dla Hiszpanii turnieje. Na mistrzostwach świata w Brazylii w 2014 roku „La Furia Roja” nie wyszła nawet z grupy. Na Euro 2016 Włosi wzięli odwet za finał sprzed czterech lat i Hiszpanie pożegnali się z turniejem w 1/8 finału. Z kolei na mundialu w 2018 roku również odpadli w 1/8 finału, przegrywając po rzutach karnych z gospodarzem turnieju – Rosją.
Kontrowersyjne decyzje Luisa Enrique
Tak się składa, że w obecnej kadrze nie ma już Iniesty. Nie ma także Xaviego i wielu innych „cracków”, dla których specjalnie oglądało się mecze hiszpańskiej reprezentacji. Nie ma ani jednego reprezentanta Realu Madryt, co jeszcze parę lat temu było nie do pomyślenia. Luis Enrique powołaniami na tegoroczne Euro zaskoczył wszystkich. Największymi niespodzianką był oczywiście brak kapitana, Sergio Ramosa. Decyzja ta spotkała się ze sporą krytyką, bo przecież nawet jeśli Ramos nie jest w optymalnej formie i zaliczył, jak na możliwości tego zawodnika, słaby sezon, to tak czy siak obecność takiej osobowości zapewne pozytywnie wpłynęłaby na resztę zawodników, patrząc z psychologicznego punktu widzenia. Dziwi także brak Nacho, który z kolei kapitalnie wszedł w buty Ramosa i był jednym z najlepszych zawodników „Królewskich” w minionym sezonie. Wydaje się, że Mario Hermoso, który przecież był bardzo ważnym ogniwem w mistrzowskim składzie Atlético Madryt, również zasługiwał na powołanie. 14 goli i 13 asyst w La Lidze – to oczywiście statystyki Iago Aspasa z Celty Vigo, który również został pominięty w powołaniach. Za to w kadrze znaleźli się tacy zawodnicy jak Pablo Sarabia, który nawet nie jest częścią podstawowego składu Paris Saint-Germain. Nad powołaniem Erica Garcíi i Diego Llorente także można się zastanawiać, bo ten pierwszy rozegrał zaledwie 12 spotkań we wszystkich rozgrywkach w barwach Manchesteru City, a zawodnik Leeds jest zwykłym ligowym przeciętniakiem i nie wyróżnia się zbytnio na tle pozostałych defensorów zarówno hiszpańskich, jak i tych grających w Premier League.
Solidny bramkarz to podstawa
Jedyne, co teraz pozostaje, to czekać na boiskową weryfikację decyzji selekcjonera. Niemniej jednak, patrząc na kadrę sprzed lat i zestawiając ją z tą obecną, dochodzimy do wniosku, że między nimi jest ogromna przepaść. Analizując, pozycja po pozycji, na pierwszy duży zgrzyt natrafiamy już w bramce. David de Gea i Unai Simón, delikatnie mówiąc nie są w najlepszej formie. Co ciekawe, zawodnik Athletiku Bilbao w minionym sezonie La Ligi popełnił najwięcej indywidualnych błędów, spośród wszystkich bramkarzy Primera División. I z całym szacunkiem do wyżej wymienionej dwójki, a także Roberta Sáncheza, nie możemy ich porównywać do Ikera Casillasa. Klasa byłego kapitana Realu Madryt jest po prostu nieporównywalnie większa od całej trójki, która jedzie na tegoroczne mistrzostwa Europy. A co jak co, ale pewny bramkarz, który nie popełnia błędów, to absolutny klucz do odniesienia sukcesu na dużym turnieju.
Nadzieja i braki w obronie jednocześnie
Przechodząc do obrony, to reprezentacja Hiszpanii o dziwo może okazać się jedną z najlepszych, jeśli chodzi o pozycję stopera, bowiem do kadry wskoczył Aymeric Laporte, który ma stworzyć rzadko spotykany duet lewonożnych środkowych obrońców z Pau Torresem.
Mając dwóch stoperów, którzy nie dość, że są pewni w odbiorze i dobrze grają głową, to jeszcze obaj kapitalnie umieją wyprowadzać piłkę i dobrze czują się w rozgrywaniu, co, jak wiadomo, w drużynie, która raczej częściej operuję piłką niż przeciwnik, jest naprawdę kluczowe. Oczywiście, nie stoją oni na tym samym poziomie, co Ramos i Puyol sprzed lat, ale narzekać nie ma na co. Źle nie wygląda także obsada lewej obrony – Jordi Alba i José Luis Gayà to pewniaki i co do tej dwójki nie można się zbytnio przyczepić. Najuboższa jest za to prawa strona defensywy. Z nominalnych prawych obrońców, tudzież prawych wahadłowych, naturalnym wyborem jest kapitan Chelsea, César Azpilicueta.
Co więcej, powołania nie otrzymał także Jesús Navas, kapitan Sevilli, który w minionym sezonie zaliczył sześć asyst w La Lidze i nominalnie gra na pozycji prawego obrońcy, a jak trzeba, to zagra i wyżej. Luis Enrique upiera się, że gotowym do gry na tej pozycji jest także Eric García, jednak co do niego można mieć lekkie wątpliwości, ze względu na brak regularności w grze. Oczywiście, w minionym sezonie kapitalny Marcos Llorente u Diego Simeone również grywał na wahadle, jednak na takie zabiegi w reprezentacji jeszcze chyba trochę za wcześnie, a Llorente zdecydowanie bardziej przyda się wyżej, jako piłkarz nastawiony na ofensywę. Rozwiązaniem na rozmaite problemy i absencje w obronie byłby oczywiście Nacho, który obskoczy wszystkie trzy pozycje w defensywie i jest gwarancją jakości na każdej z nich. A powołanie zawodnika, będącego w stanie załatać wszelkie dziury w obronie przy ewentualnej kontuzji innego piłkarza, jest na takich turniejach zbawienne.
Artyści w pomocy
Jeśli chodzi o środek pola, to tutaj mamy dość stabilną sytuację, chociaż te pozycje w reprezentacji Hiszpanii zawsze były najlepiej obsadzone. Rodri – najwięcej rozegranych meczów spośród wszystkich zawodników Manchesteru City w minionym sezonie, sprawa dość oczywista. Busquetsowi jakości i boiskowej elegancji nigdy nie można odmówić. Thiago, pomimo bardzo przeciętnego sezonu w Liverpoolu, wciąż może dać to „coś” więcej. Oczywiście, na ogólną dyspozycję Hiszpana ogromny wpływ miała odniesiona w październiku kontuzja kolana, która wyeliminowała go na 17 spotkań. Wśród piłkarzy bardziej ofensywnych wyróżnia się Pedri, który jest jednym z objawień tego sezonu La Ligi. Jego obecność w podstawowej jedenastce „La Furia Roja” jest raczej pewna i nikogo nie powinno zdziwić, jeśli 18-latek będzie jedną z wiodących postaci w drużynie Luisa Enrique.
Fabián Ruiz jest z kolei zawodnikiem, który często podejmuje decyzję o strzale z dystansu czy innym niekonwencjonalnym zagraniu, co jak najbardziej może się przydać. Kto oglądał mecze Atlético w minionym sezonie lub miał przyjemność na żywo zobaczyć grającego Koke, to dochodzimy do prostego wniosku, że to postać, która załata dosłownie wszystkie dziury, czy to w środku pola, czy w obronie, a nawet w ataku jest w stanie dużo zaprezentować. To, w jaki sposób kapitan „Los Colchoneros” porusza się po boisku jest niezwykle imponujące. Jest zawsze tam, gdzie wymaga tego sytuacja. Oczywiście nie jest on pierwszoplanową postacią i zwykle to nie na niego niedzielny kibic zwraca od razu uwagę. Jednak po chwili dokładniejszego obserwowania Koke docenia się, ile robi on dla drużyny. Patrząc na obecnych pomocników ciężko jednak znaleźć kogoś, kto sam byłby w stanie wygrać mecz, jak w przeszłości robili do Iniesta czy Xavi. Próżno szukać zawodnika, który swoją przebojowością i jednym magicznym zagraniem odmieniłby losy spotkania, a może nawet przyczynił się do ostatecznego wygrania turnieju. Brakuje tam kogoś, kto byłby żywą inspiracją dla innych, kto potrafiłby natchnąć całą drużynę do jeszcze większego wysiłku.
Gerard Moreno i spółka
Patrząc na formację ofensywną, to na pewno na uznanie zasługuje Gerard Moreno z Villarrealu. To, że we wszystkich rozgrywkach w minionym sezonie strzelił łącznie 30 goli, to jedno. Ale przede wszystkim pokazuje swoim kolegom, jak wysoko mają naciskać, gdzie podbiegać, jak się ruszać. Jego obecność na boisku sprawia, że każdemu wokół gra się łatwiej. Pozostali atakujący, czyli Álvaro Morata, Dani Olmo, Mikel Oyarzabal, Ferran Torres i Adama Traoré, zarówno ustawieni w formacjach z dwoma lub trzema napastnikami, jak i w wariantach z ofensywnym pomocnikiem, w grając z Gerardem Moreno, mogą zdziałać o wiele więcej, niż w pojedynkę.
Zagłębiając się w poszczególne postacie linii ataku, to oczywiście Torres Torresowi nierówny. Do Fernando Ferranowi jeszcze dużo brakuje. Jednak skrzydłowy Manchesteru City na arenie międzynarodowej jest w stanie zabłysnąć, co udowodnił chociażby w meczu Ligi Narodów przeciwko Niemcom, którym wpakował trzy gole. Dani Olmo z kolei to zawodnik, który ma za sobą dość udany sezon w Lipsku, ale Hiszpanowi ciężko jest przypisać jedną określoną pozycję na boisku. Zagra i na skrzydle, i na pozycji numer dziesięć, jak i w środku pola jako jeden z trzech pomocników. Jeśli chodzi o linię ataku, to Luis Enrique ma do dyspozycji naprawdę ciekawych zawodników, którzy przy odpowiedniej motywacji mogą dużo zdziałać.
Czy happy end jest możliwy?
Oczywiście, dzisiejsza reprezentacja nie może równać się z tą, która wygrała trzy wielkie turnieje z rzędu. Obecnie brakuje stabilizacji na pozycji bramkarza, linia obrony nie ma swojego jednoznacznego lidera, magia zaprezentowana w środku pola może nie przełożyć się na wyniki, a formacja ofensywna albo okaże się świetna, albo rozczarowująca. Nie ulega więc wątpliwości, że zarówno Luis Aragones, jak i Vicente del Bosque, mieli do dyspozycji bardziej klasowych zawodników. Styl drużny został jednak ten sam. Luis Enrique słynie z ofensywnej taktyki i zakładania na rywalu wysokiego pressingu, co pokazywał także jako trener Barcelony, z którą, bądź co bądź, sięgnął po puchar Ligi Mistrzów.
Hiszpan stoi jednak przed naprawdę ogromnym wyzwaniem, bowiem mając w pamięci poprzednie dwa rozczarowujące turnieje, musi mieć z tyłu głowy fakt, iż nie może pozwolić na kolejną wpadkę reprezentacji. Czym „La Furia Roja” może nas zadziwić, to na pewno przebojowością młodych zawodników pokroju Pedriego, Olmo czy Torresa, na których warto mieć oko podczas tego turnieju. Na ofensywny futbol zawsze miło się patrzy, a Hiszpanie od lat słyną ze świetnej techniki, co także jest ich wielkim atutem. Jednakże przy kontrowersyjnych powołaniach, a także brakach stabilności na pozycji środkowego i prawego obrońcy, można się zastanowić, czy nie odbije się to na Luisie Enrique i czy on sam, przez swoje wybory kadrowe, nie skazał tej drużyny na porażkę. Przyszłość pokaże, czy brak takich zawodników jak Iago Aspas czy Nacho wpłynął na ostateczny wynik Hiszpanii na turnieju. W kontekście oczekiwań, to oczywiście są one mniejsze, niż parę lat temu po wielkich wiktoriach, jednak Hiszpania, to wciąż Hiszpania. Ciągle jest mocną ekipą, z doświadczonym trenerem i ciekawymi zawodnikami, którzy są w stanie pokazać naprawdę dużo.