Piękny gol Kolarova dał Serbom zwycięstwo. Kostaryka bez jakości
Po pamiętnym ćwierćfinale na ostatnim mundialu wszyscy zaczęli patrzeć na reprezentację Kostaryki inaczej. Wtedy, mając cholernie trudną grupę z Urugwajem, Włochami i Anglią, udało im się zająć pierwsze miejsce i dojść w turnieju tak daleko, jak nikt się nie spodziewał. Dlatego podczas mistrzostw w Rosji, mówiąc o Kostarykanach, dyskutuje się przede wszystkim o ich wyczynie w Brazylii, który drugi raz z rzędu będzie prawie niemożliwy do wykonania. Tym bardziej że już w pierwszym meczu zespół z Ameryki uległ Serbii 0:1.
Przez większość czasu nie było to jakieś rewelacyjne widowisko, chociaż wyraźnie widać było, że dużo większy potencjał drzemie w piłkarzach Serbii. W pierwszej połowie to oni przeważali w posiadaniu piłki, dyktowali warunki gry, pozwalając swoim rywalom na pojedyncze akcje i wypady pod ich bramkę - które były nawet przyzwoite. W Kostaryce wyróżniał się ruchliwy Urena, zaś u Serbów ciekawie prezentował się Tadić. Wszystkie oczy były rzecz jasna skierowane na niezwykle utalentowanego Sergeja Milinkovicia-Savicia, grającego w serbskiej ekipie na pozycji numer dziesięć, który jest kandydatem na kolejny rekordowy transfer w historii futbolu. Albo przynajmniej na top 10, biorąc pod uwagę obecne realia rynku transferowego. Jednak piłkarz Lazio nie pokazywał nic wybitnego, a bardziej przypominał napastnika, ponieważ potrafił odnaleźć się w pojedynczej sytuacji, a futbolówka szukała go w okolicach bramki Keylora Navasa.
Do przerwy był remis ze wskazaniem na Serbię, a wynik zmienił się dopiero w 56. minucie. Europejczycy wywalczyli rzut wolny jakieś 27-30 metrów od kostarykańskiej bramki, a do piłki podszedł dysponujący świetnym uderzeniem Aleksandar Kolarov. No i wziął kopnął w okieno, dziękuję, do widzenia, tyle w temacie. Od tego momentu podopieczni Mladena Krstajicia postanowili cofnąć się do defensywy, oddając inicjatywę przeciwnikom. Sęk w tym, że o ile cztery lata temu Kostaryka była niedoceniona i wszyscy patrzyli na nią z wyższością, o tyle w Rosji nikt już nie ma zamiaru ich olewać. A to wiążę (w tym przypadku wiązało) się z tym, że braki jakościowe w kostarykańskiej drużynie wychodzą na wierzch. Bo świetnie zorganizowani w obronie Serbowie nie dopuścili przeciwników do żadnej klarownej sytuacji strzeleckiej, co nie może dziwić, bo kto ma w tej Kostaryce atakować? Bryan Ruiz, który zaraz będzie bez klubu? Joel Campbell, który nie załapał się nawet do pierwszego składu? Marcos Urena, który zniknął w drugiej połowie?
Decyzja Serbii o tym, żeby się cofnąć, nie była zbyt mądra, bo Kostarykanie zawsze mogli ich ukłuć, a trzeba im oddać, że w obronie również wyglądali całkiem przyzwoicie, więc mogliby ewentualny remis dowieźć. Problem w tym, że na mundialu trzeba pokazać coś więcej, a ich na to nie było po prostu stać. Serbska jakość ich przerosła, a i tak mają szczęście, że Europejczycy jeszcze w pełni się nie rozkręcili. Serbowie wykonali swoje zadanie niezbyt dużym nakładem sił, a prawdziwe wyzwania dopiero ich czekają.
CIEKAWOSTKI:
- Christian Bolanos, który wszedł na boisku w drugiej połowie, pamięta jeszcze mundial z 2006 roku. Jak możecie się domyślić, grał też w meczu z Polakami.
- Gol Kolarova był trzecim na tym turnieju, który został zdobyty po rzucie wolnym. To oznacza, że już teraz liczba goli z wolnych jest taka sama, jak podczas całych mistrzostw w Brazylii.
SKŁADY:
Kostaryka: Navas - Gamboa, Acosta, Gonzalez, Duarte, Calvo - Borges, Guzman (73. Colindres) - Ruiz, Venegas (60. Bolanos) - Urena (67. Campbell)
Serbia: Stojković - Ivanović, Milenković, Tosić, Kolarov - Matić, Milivojević - Tadić (83. Rukavina), Milinković-Savić, Ljajić (70. Kostić) - Mitrović (90. Prijović)