Angielski HurriCane spustoszył Panamę!
I cyk – 30. mecz tegorocznego Mundialu już za nami! W nim to Anglia bardzo boleśnie zlała Panamę. Ale właśnie – czy w całym meczu zlała? W końcu druga połowa zakończyła się tak naprawdę remisem 1:1. Szkoda tylko, że pierwsza dała wynik 5:0 dla Synów Albionu.
Wynik tego meczu został otwarty szybciej niż pierwsze piwo na piątkowych melanżach – już w 8. minucie John Stones, środkowy obrońca reprezentacji Anglii znakomicie znalazł się w polu karnym i zgrabnym strzałem głową z jedenastego metra otworzył wynik spotkania. Krycie obrońców Panamy – level Arsenal z meczu z Nottingham.
Kwadrans później było już 2:0. Najpierw Lingard zrobił to, co najlepiej umie w polu karnym, czyli ,,łapał zająca”. Jak się okazuje – złapał, w czym pomogli mu Escobar i Torres, a sędzia nie zawahał się ani przez moment i podyktował jedenastkę dla Anglików. Tę chwilę później na gola bardzo pewnym strzałem zamienił Harry Kane.
Kolejnych 15 minut później Anglicy wbili 3. bramkę. Tym razem Lingard zrobił to, co najlepiej robi SPRZED pola karnego... czyli strzelił taką bramę, że klękajcie narody. Zdecydowanie jeden z najpiękniejszych goli tego Mundialu. Kto nie widział – najpierw niech żałuje, a potem niech obejrzy go sobie na YT albo w późniejszej retransmisji meczu.
W 40. minucie było już 4:0. Najpierw Lwy Albionu (tak, tą akcją zdecydowanie zasłużyli na ten przydomek) fantastycznie rozegrały rzut wolny na 35. metrze od bramki Panamy (tę akcję również radzę obejrzeć), następnie całość nieudolną główką próbował kończyć Sterling, ale UDOLNĄ główką poprawił go Stones, który tym samym strzelił swojego drugiego gola w tym meczu.
Kiedy wydawało się, że to najwyższy wymiar kary dla Panamczyków, ci znów pokazali, że nic z tych rzeczy, dopuszczając się kolejnego kretyńskiego faulu we własnym polu karnym. Tym razem Godoy faulował Kane’a, który chwilę później identycznym uderzeniem jak przy pierwszej jedenastce zdobył swojego drugiego (w całym turnieju czwartego), a dla Anglików piątego gola w tym meczu.
Druga połowa obfitowała już w znacznie mniej emocji i bramek. Pierwsza z nich to stuprocentowy przypadek i nastrzelenie przez Loftusa-Cheeka Harry’ego Kane’a, który w ten sposób skompletował jednego z najbardziej kuriozalnych hat-tricków w historii Mistrzostw Świata (dwa karne i bycie nabitym przez piłkarza z własnej drużyny).
W 78. minucie W KOŃCU nadeszła wiekopomna chwila dla Panamy – oto kraj, w którym żyją 4 miliony ludzi, debiutujący na Mistrzostwach Świata dopiero w ich 21. edycji, w końcu strzela też na nich bramkę. I to nie byle komu – jednemu z byłych mistrzów świata oraz kadrze do dziś uważanej za jedną z najlepszych na świecie. Autorem bramki 37-letni Felipe Baloy, żywa legenda reprezentacji Panamy.
Kwadrans później sędzia zakończył spotkanie i oba zespoły mogą się zająć tym co czeka ich w najbliższej kolejce – Panamczycy ratowaniem honoru w meczu o 3. miejsce grupy G w meczu przeciwko Tunezji, Anglicy zaś przygotowaniem do meczu z Belgią o 1. miejsce tejże grupy i TEORETYCZNIE łatwiejszego rywala w 1/8 finału.
Rywalem tym będzie jeden z zespołów z grupy... H, w której to grają Polacy. A ci już dziś o 20:00 zmierzą się w Kazaniu z reprezentacją Kolumbii o być albo nie być na rosyjskim turnieju. Anglii i Belgii zatem gratulujemy, Panamczyków i Tunezyjczyków żegnamy, a za Polaków trzymamy kciuki!