Szczęście sprzyja lepszym i Juventusowi
Dwudziesta siódma kolejka Serie A miała być najbardziej ekscytującą serią spotkań w tym sezonie. Na jej kartach mieliśmy bowiem aż trzy szlagiery. Maraton włoskich hitów miał zainaugurować mecz Lazio z Juventusem. Trzecia drużyna ligi podejmowała wicelidera tabeli, którego notabene już raz w tych rozgrywkach ograła. W pierwszej rundzie Lazio nieoczekiwania wywiozło z Allianz Stadium trzy punkty, w związku z czym Juventus pałał desperacką rządzą rewanżu. Poza tym, zwycięstwo było im też potrzebne, by zbliżyć się do pierwszego w tabeli Napoli. Gospodarze natomiast korzystając ze swojej wyśmienitej formy chcieli wygraną usadowić się jeszcze pewniej na swojej pozycji, tak by Inter nie był w stanie złapać ich za nogi. Na Stadio Olimpico zapowiadał się nam więc przedni mecz. Czy piłkarze sprostali oczekiwaniom?
Na pewno nie udało im się to w pierwszej połowie. Ta część spotkania była po prostu nudna. Co prawda pierwsze dziesięć minut dało nam prawo myśleć, że coś się będzie działo, ale piłkarze obu drużyn szybko schowali się za swoimi gardami, przełączyli zasilanie z benzyny na gaz i tempo meczu stanęło. Zawodnicy, którzy mieli być pierwszoplanowymi postaciami tego widowiska, byli w zasadzie niewidoczni. Gdyby protokół meczowy, nie wiedziałbym, że Dybala jest na boisku, a Milinković - Savić pokazał nam się tylko raz. Dostał świetnie skrojoną przez Luisa Alberto piłkę, ale nie wykorzystał swojego wzrostu i umiejętności gry głową, przez co piłkę posłał wprost w ramiona rzucającego się Buffona.
W zasadzie druga połowa była jeszcze nudniejsza. Piłkarze obydwu drużyn usypiali widzów tak skutecznie, że nie sposób opisać jakąkolwiek ciekawą akcję, no może za wyjątkiem tej, która przeważyła o losach meczu. Juventus miał w doliczonym czasie gry piłkę meczową na nodze Alexa Sandro. Wydawało się, że Stara Dama może się ze zwycięstwem pożegnać, kiedy Brazylijczyk bez pomysłu kopnął ją w obrońców gospodarzy. Futbolówka szybko wróciła jednak pod pole karne Lazio, konkretnie po kopyta Paulo Dybali. Argentyńczyk wdarł się w szesnastkę zakładając sprytną siatkę jednemu z obrońców. Następnie przepychając drugiego stracił równowagę i upadł. Zdążył jednak oddać strzał, z pozycji w której piątkowy melanż kończy większość studentów. Piłka jakimś cudem wylądowała w samym okienku i pozbawiła gospodarzy jakichkolwiek punktów.
Całe szczęście, że ta końcówka była tak kuriozalna i emocjonująca, bo chociaż po części zrekompensowała ogromną nudę, jaką uraczyli nas piłkarze obydwu zespołów. Trudno powiedzieć, że w tym spotkaniu o wyniku zaważyła technika, ambicje czy taktyka. Czynnikiem decydującym było po prostu szczęście. Ono, jak powszechnie wiadomo, sprzyja lepszym, a ten mecz jest tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę. Jeśli się jednak dłużej zastanowić, ten wynik jest dla neutralnych kibiców bardzo dobry. Dzięki niemu rywalizacja zarówno o tytuł, jak i o miejsca w Lidze Mistrzów, znacznie się zaostrzy, a przecież o to nam w piłce chodzi, nieprawdaż?