"Zarabiacie takie pieniądze, a tylko kopiecie piłkę." - Zapytaj mnie o nią #1 z Yurkoskym
Wiem, wiem. Musicie mieć niezły mętlik w głowie, bo na portalu stricte piłkarskim widzicie ksywkę, jak się niedługo okaże tylko pozornie niezwiązaną z futbolem, a na dodatek ten tytuł jest jakiś dziwny, tak jakby miało być o jakiejś kobiecie. Hajs się nie zgadza i trzeba się przebranżowić?
Otóż nie, już spieszę z wyjaśnieniem. „Zapytaj mnie o nią” będzie serią wywiadów o piłce i rapie, czyli dwóch moich miłościach, którymi z powodu chronicznego braku talentu nie mogę się zajmować, ale mogę się o nich mądrować. Czasem jednak dochodzi się do wniosku, że ktoś inny może mieć do powiedzenia o wiele więcej ciekawych rzeczy, niż ty sam i właśnie dlatego powstała ta seria. Poznacie opinie wielu szanowanych w rapgrze osób, które wcześniej nie miały okazji do wygadania się na tematy piłkarskie, choć do powiedzenia mają bardzo dużo. Co do nazwy, to dobrze wiecie, że uwielbiam parafrazować cytaty. „Zapytaj mnie o nią” jest oczywiście moją własną interpretacją klasyka Eldo, ale w tym wypadku tytułową „nią” nie będzie oczywiście ojczyzna, a piłka nożna. Słuchacie rapu? Pasjonujecie się futbolem? To dobrze, spodoba się Wam.
Serię zaczynamy od rozmowy z Yurkoskym. Mamy więc do czynienia z najbardziej znanym rapowym Youtuberem w naszym kraju. Michał Pol mógłby śmiało rzec, że na polu hiphopowym jest on influencerem i mejwenem najwyższych lotów. Przeprowadzał wywiady z lwią częścią polskiej sceny, przy okazji nie raz ogrywając ich w FIFĘ. Poza tym prowadzi festiwale i trudno powiedzieć, czym zajmuje się w wolnych chwilach, bo w zasadzie ich nie ma. Znalazł jednak godzinkę na rozmowę, dlatego przeczytajcie, co ciekawego miał do powiedzenia. Zapraszam.
Dla wygody odbioru tekstu moje wypowiedzi będą pogrubiane i oznaczane literkami „MF”, a odpowiedzi Yurkosky’ego, tu już możecie się pewnie domyślić, literką „Y”
MF: Przybliżysz nam swoją przeszłość piłkarską? Wiemy przecież, że ją masz.
Y: Tak, jest przeszłość piłkarska. Jestem wychowankiem Polonii Słubice. Co ciekawe, zaczynałem karierę razem z Łukaszem Fabiańskim, chodziliśmy do jednej szkoły, on był rok starszy. Znaliśmy się, teraz wiadomo, że tego kontaktu już nie ma. Później przeciąłem się z nim jeszcze w szkółce Lecha Poznań.
MF: Czyli w Lechu też był epizod?
Y: Tak, byłem cztery lata w szkółce Lecha. Poszedłem do liceum, do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Poznaniu. Kiedy grałem w Polonii Słubice, mój trener powiedział mojemu tacie, że fajnie byłoby, gdybym poszedł gdzieś dalej. Początkowo rodzice niechętnie do tego podchodzili, nie chcieli mnie wysyłać tam już tuż po gimnazjum i myśleli nad innymi wyjściami. Miałem jednak kolegę na AWF-ie w Poznaniu, który stwierdził, że to musi być Lech. Dzięki niemu został załatwiony numer do jednego z trenerów w Lechu i dowiedzieliśmy się, kiedy jest nabór. Pojechałem na testy. To był sparing z Amicą Wronki, która była wtedy Mistrzem Polski tego rocznika, grał tam Filip Burkhardt. Wszedłem w 60 minucie i strzeliłem gola. Tak dostałem się do Lecha, w którym grałem potem 4 lata. Następnie przyszedł czas studiów i trzeba było podjąć decyzję, co robić dalej. Mogłem przejść do rezerw Lecha, ale nie dostałem się na AWF do Poznania i ostatecznie poszedłem do Gorzowa Wielkopolskiego, bo tam też był ten kierunek. Wtedy w zasadzie moja przygoda z poważną piłką się skończyła.
MF: Nie myślałeś żeby spróbować czegoś w gorzowskim Stilonie?
Y: Po tym, jak nie dostałem się na AWF do Poznania, mocno spadła mi motywacja i już nie chciałem. Potem odzywali się do mnie znajomi, którzy wiedzieli o mojej przeszłości w Lechu, czy nie chciałbym może grać w zespołach z trzeciej ligi, czwartej, może okręgówki. Faktycznie potem grałem, jednocześnie studiując. Grałem już tylko dla przyjemności, co uważam za super sprawę. Potem, kiedy wyjechałem do Norwegii, przez pół roku trenowałem jeszcze z zespołem z Bergen z trzeciej ligi norweskiej. To też było bardzo fajne.
MF: Jakie są różnice między takim poziomem w Norwegii i w Polsce?
Y: Ogromne! Szczególnie pod względem wydolnościowym, fizycznym i też jakościowym.
MF: Podejście było pewnie dużo bardziej profesjonalne, prawda?
Y: Nie do końca! Zależy od elementu treningu. Tam nie było problemu, że wychodzisz na niego bez rozgrzewki. Trening zaczynają od czterdziestominutowej gierki, potem rozbiegają to kilkoma sprintami na pełnym gazie i na koniec kilka minut stretchingu. Oni są takimi zahartowanymi końmi. Nie muszą się rozgrzewać i rozciągać przed treningiem, bo każdy robi to we własnym zakresie. To inna mentalność. Tam nie trzeba im o tym przypominać.
MF: W Polsce jest zupełnie inaczej.
Y: Właśnie, stąd ta kontuzyjność. Ja też nie zawsze się rozgrzewałem i przez to miałem urazy.
MF: Kto był twoim idolem? Byłeś napastnikiem, więc pewnie też grał na tej pozycji.
Y: Alan Shearer. Koszulka Newcastle z jego nazwiskiem i „dziewiątką” na plecach byłą moją pierwszą. Bardzo też lubiłem Paula Gascoigne’a. Piotr Reiss też był jednym z nich, miałem przyjemność z nim trenować i go podpatrywać. Imponowało mi to, jakim szacunkiem był darzony w klubie.
MF: Możesz przytoczyć jakąś anegdotkę z tamtych czasów?
Y: Wiesz co, te anegdoty są śmieszne, kiedy dotyczą jakichś znanych osób, a ja nie miałem z takimi styczności. W mojej drużynie grał ze znanych w zasadzie tylko Jakub Wilk, który później występował w pierwszej drużynie. Co ciekawe, za tamtych czasów w Lechu był też Paluch.
MF: To już wtedy się poznaliście?
Y: Właśnie nie. Poznaliśmy się dopiero w rapgrze i wtedy też doszliśmy do tego, że on był w tej samej szkółce, tylko grał rok wyżej, dlatego nigdy się nie poznaliśmy. To była ogromna akademia, było mnóstwo drużyn.
MF: Jest prawdopodobnie największa i najlepsza w Polsce. Widać to teraz po ilości reprezentantów kraju wywodzących się właśnie z niej. Można powiedzieć, że obracałeś się w piłkarskiej śmietance.
Y: O widzisz, to super. To były niezapomniane czasy, na przykład możliwość gry przy Bułgarskiej w sparingu z pierwszym zespołem czy chociażby wyjazd na Arena auf Schalke. W Gelsenkirchen na tym stadionie graliśmy jako pierwsi młodzicy w historii. Świetna sprawa. Przecież grał tam wtedy jeszcze Tomasz Wałdoch i Tomasz Hajto. Jedliśmy z nimi obiad. Był z resztą na nim też Premier Leszek Miler i ówczesny Premier Niemiec. To było duże wydarzenie.
MF: Dobra, to przejdźmy może do mniej personalnych, piłkarskich kwestii. Uważasz, że w obecnej rapgrze koncept-płyta o piłce nożnej miałaby rację bytu? Sprzedałaby się?
Y: To zależy, kto by ją nagrał. Jeżeli nagrałby ją Quebonafide, to myślę, że tak. Jeśli zrobiłby to jednak ktoś z mniejszymi zasięgami, to wydaje mi się, że raczej nie. Jest wielu raperów, którzy nawijają o piłce, robią pojedyncze numery, ale cała płyta pewnie nie dałaby rady. Chociaż może ktoś by zaskoczył i ubrał ten temat w takie metafory, że wyszłoby ciekawie. Ileż można nawijać, że wchodzi się na bit jak Zidane w Materazziego! (śmiech). Ci, którzy mają już na tyle duże zasięgi nie będą chcieli się też zamykać tylko w tej tematyce.
MF: Może w takim razie jakaś EPka?
Y: EPka jak najbardziej. Coś luźnego, może jakaś współpraca również, ale cała płyta raczej nie.
MF: Jak już jesteśmy w tym temacie, to jaki jest Twój ulubiony numer o piłce?
Y: Nie wiem, czy jest w ogóle taki numer o piłce, którym się jaram. Może „Pressing” Lanka z udziałem Białasa i ReTo. Tam ten temat jest fajnie ugryziony. Jest dużo nawiązań do piłki, ale nie kojarzy się tylko z tym. No chyba, że któryś z klasyków Meza czy Libera
MF: Występowałeś w meczu charytatywnym w zespole raperów, którzy mierzyli się ze stand-uperami. Miałeś wielu znanych kolegów z branży na boisku. Który z nich się wyróżniał?
Y: Lanek. Zaimponował mi mocno swoją zawziętością i walecznością. Tau też dawał radę, pomimo swoich dość pokaźnych gabarytów. Aztek też dynamicznie grał i bardzo ambitnie podchodził do sprawy. Może tyle tego skilla w piłce, co na majku nie ma, ale był bardzo ambitny. Tych trzech bym wyróżnił
MF: Jeśli chcesz być koleżeńsko uszczypliwy, możesz nam też zdradzić najgorszego.
Y: Białas nie jest najlepszym piłkarzem, to na pewno! (śmiech). Jakbym miał wybierać na podwórku zawodników do gierki, to jego na sto procent nie wybrałbym jako jednego z pierwszych. Jeżeli byłaby to kwestia freestyle’u rapowego na pewno wybrałbym go szybciej. W zasadzie to trudno powiedzieć, bo jak ktoś nie gra za dużo, to też nie pojawił się na długo na boisku.
MF: Kto ma obecnie łatwiejszy start w karierze? Młodzi raperzy czy piłkarze?
Y: Raperzy, ale to jest pozornie łatwiejszy start. Piłkarz nie wybije się jednym dobrym zagraniem, a raper jednym hitem już tak. Droga piłkarska jest dużo dłuższa i dużo trudniejsza. To nie jest tak, że zagrasz sobie jeden mecz, spodoba ci się, a za trzy miesiące chcą cię najlepsze kluby i jesteś rozpoznawalny. W rapie tak się może zdarzyć. Obecnie w mainstreamie mamy graczy, którzy jeszcze 2-3 lata temu nawet nie rapowali.
MF: Dobrym przykładem jest Szpaku.
Y: Tak, ale też na przykład Janek-Rapowanie. Myślę, że jeżeli ktoś by się trzy lata temu obudził i stwierdził, że chce być piłkarzem, to by mu szybko podziękowali.
MF: W takim razie to młodzi piłkarze czy raperzy są bardziej przedsiębiorczy? Wydaje mi się, że obecnie piłkarzom wszystko na początku się daje, a raperzy o wszystko muszą walczyć.
Y: To fakt. Kiedy jesteś dobrym zawodnikiem wszystko jest dla ciebie ogarniane. Jest agent od tego, a ty musisz tylko grać. Pod tym względem mają prościej, oni po prostu nie muszą być przedsiębiorczy. Raper może szybciej się wybić, ale musi być bardziej przedsiębiorczy, bo nikt go za rączkę prowadził nie będzie. Nie mamy jeszcze w Polsce takiej sytuacji, że młodym raperem zajmie się menedżer, znajdzie miejsce w wytwórni, załatwi kontrakty reklamowe. To dopiero powoli rozkręca.
MF: Jeśli taki się pojawia, to jednak nie wszyscy się na niego decydują. Za to młodych piłkarzy bez agenta praktycznie nie ma.
Y: Tak, bo w piłce są już takie struktury, że młody chłopak bez agenta nic nie zrobi. Kiedy ja grałem w Lechu, w moim roczniku był jeden piłkarz, który miał już agenta, z resztą tego samego, z którym był związany Piotr Świerczewski. On się nim opiekował. Kiedy zaczynały się jakieś rozmowy ten chłopak miał morze możliwości, a my nie bardzo wiedzieliśmy, co robić. W rapie takie struktury menedżerskie będą powstać dopiero za kilka lat. Na razie młodzi sobie mogą poradzić. Wystarczy mieć kanał na Youtubie i głowę na karku albo nawet kolegę, który ma głowę na karku.
MF: Kto twoim zdaniem za dużo zarabia? Piłkarze czy raperzy? Ci pierwsi są często o to oskarżani, szczególnie przy okazji sukcesów zawodników z innych dyscyplin, jak ostatnio chociażby siatkarzy.
Y: To jest odwieczny problem. Z tą niechęcią do piłkarzy i ich zarobków spotkałem się już na AWFie. Nauczyciele w Szkole Mistrzostwa Sportowego też z resztą traktowali nas zupełnie inaczej. To było coś w stylu: „Kim wy jesteście? Zarabiacie takie pieniądze, a tylko kopiecie piłkę.” Pływak, kajakarz czy hokeista na trawie trenuje dużo częściej i często dużo ciężej, a jak jest Mistrzem Świata to dostaje 1500 zł stypendium. Ty grasz w niższej lidze i zarabiasz 10 tysięcy. W Ekstraklasie te stawki zaczynają się już od kilkudziesięciu tysięcy. Jak jesteś Robertem Lewandowskim, to zarabiasz takie pieniądze, że cała Polska nie jest sobie w stanie tego wyobrazić. Te gaże są odstrzelone, ale z drugiej strony przecież ktoś za to płaci. Cały świat to ogląda. Fakt, że ktoś inwestuje w piłkarza, to biznes i to nie jest wina zawodnika.
MF: Faktycznie, jakby stawki były dziesięć razy mniejsze też by grali.
Y: Też by grali, bo robiliby to z pasji. To w związku z tym teraz nie mają brać 5 milionów za pojawienie się na sekundę w reklamie? Mają powiedzieć, że to jest za dużo? Aczkolwiek trzeba powiedzieć, że pieniądze, które są chociażby w siatkówce są za małe. Człowiekowi jest po prostu żal tych zawodników, bo też ciężko pracują. Na piłkarzach też ciąży dużo większa presja. Patrzy na nich cały świat, to nie jest takie kolorowe, jak się wydaje.
MF: Edi Andradina powiedział kiedyś, że piłkarze nie mają prawa mówić o presji. Stwierdził, że presja jest wówczas, gdy trzeba wstać o piątej rano do pracy, tyrać do szóstej i martwić się, jak wykarmić kilkuosobową rodzinę.
Y: To jest kwestia życiowa, takiej presji absolutnie nie można porównywać do tej sportowej.
MF: To w takim razie co z zarobkami raperów? Są za duże?
Y: Dopiero teraz oni zarabiają tyle, ile powinni. Teraz wchodzą do rapu pieniądze i inwestorzy, jak na przykład EB z „Projektem Tymczasem”. Na ten moment jest okej, choć na pewno z rozwojem rapu te pieniądze będą coraz większe. Chociaż patrząc na inne kraje, już nawet nie mówię o Stanach Zjednoczonych, bo to inny poziom, ale chociażby Niemcy i Francję, to raperzy tam po wydaniu płyty mogą pozwolić sobie na dużo więcej niż w naszym kraju.
MF: Mam wrażenie, że zarobki w rapie skoczyły wysoko do góry w bardzo krótkim czasie. Jeszcze te kilka lat temu nikt się nie nosił w Gucci czy Versace.
Y: Zarobki skoczyły tak samo gwałtownie, jak popularność. Jeśli chodzi o to noszenie Gucci to nie jest kwestia pojawienia się wielkich pieniędzy. Czapka Gucci kosztuje 2000 zł. Chłopaki mogą sobie pozwolić na nią po jednym koncercie. Niektórzy wydają jeszcze więcej na jeden melanż. Taka czapka Gucci może się młodym podobać. Mnie by zaimponowało, gdyby zrobił sobie zdjęcie z kupionym domem albo dobrym, niewypożyczonym autem. To, że sobie strzeli pasek czy czapkę za 2 koła, to nie znaczy, że na koncie leży parę baniek i już jest luźno.
MF: O posiadaniu własnego auta nawija przecież Quebonafide w ostatnim utworze z PlanemBe. „Pierwszy polski raper w Lambo, w swoim Lambo”.
Y: No widzisz, ale to jest raper numer jeden w Polsce i dopiero może sobie pozwolić. Lewy może mieć pięć takich Lambo i pewnie mógł je nawet dostać, tylko po to, żeby się w nich pokazać. Dysproporcja między zarobkami piłkarzy, a raperów wciąż jest jeszcze ogromna.
MF: Uważasz, że rap ma wpływ na piłkarzy? Tak, jak Youtuberzy próbują swoich sił w rapie, tak nawet piłkarze to robią. Memphis Depay chociażby, a Royston Drenthe całkowicie się z resztą przebranżowił.
Y: To jest już nieodłączny element kultury. Młodzi słuchają rapu, to próbują. Alan Shearer nie rapował, bo nie słuchał. Wtedy to nie było popularne. Teraz w zasadzie każdy, kto słucha rapu, nawet jeśli się do tego nie przyzna, kiedyś próbował samemu coś rapować.
MF: Nawet Twój znajomy, Łukasz Fabiański przyznał ostatnio, że kiedyś coś tam raz napisał.
Y: Wielu piłkarzy wychowało się na rapie, szczególnie tych młodych, dlatego rapują lub słuchają rapu
MF: Czy to dobrze? Czy taki Memphis Depay, który przecież wciąż jest przede wszystkim piłkarzem, a nie przebranżawia się tak, jak Young Multi, powinien sobie nagrywać klip? Nie powinien się skupić na piłce?
Y: Jeżeli będzie umiał to pogodzić, to czemu nie? Jeśli wciąż będzie mu szło na boisku, to nie będziemy mu mówić, co ma robić, a czego nie. Robi to w końcu w swoim wolnym czasie. Kwestia, jak to ocenią ludzie, to już inna sprawa.
MF: Czy poza konkretnymi przypadkami, rap ogólnie ma jakiś wpływ na futbol?
Y: Ma ogromny. Piłkarze słuchają rapu i tym przesiąkają, a potem poznają się z artystami. Ostatnio w mediach pojawiły się wspólne zdjęcia Quebo i Lewego. Jeśli chodzi o social media, to takie coś im nie szkodzi, a wręcz pomaga. Popularność rośnie, a obnoszenie się z tym, że słuchają rapu działa na ich korzyść. To może wpłynąć na większe kontrakty reklamowe i większe liczby. Z takim samym skutkiem dla rapera oczywiście.
MF: Uważasz, że polski rap odstaje od reszty Europy tak samo, jak polska piłka klubowa?
Y: Nie, w żadnym wypadku. Producencko już dawno jesteśmy na tym poziomie, a i wielu raperów ma tak niepodrabialny styl, że wybijają się na tle Europy. Nie mamy się czego wstydzić.
MF: To dobrze, że chociaż tutaj. Teraz trzeba poruszyć chyba najpoważniejszą kwestię z całej puli. Rap i piłka nożna to są w zasadzie dwie ścieżki, którymi można wyjść z patologii. Która twoim zdaniem jest lepsza dla dziecka?
Y: Myślę, że sport. Branża hiphopowa nie jest łatwa.
MF: Poza tym, tam też są używki.
Y: Mało tego, one są wręcz celebrowane. Młodym ludziom to imponuje. Imprezy i luźny styl życia też. To jest jednak bardzo zgubne i oni sami o tym nawijają. W tej kwestii branża w ogóle nie pomaga.
MF: Wydaje mi się, że podświadomie nawet rozwija ten problem. Kawałki o imprezach czy te smutne o braku zrozumienia wyświetlają się bardzo dobrze.
Y: Tak, masz rację, dlatego jednoznaczną odpowiedzią jest sport. Tu jest hartowany charakter, nie wybijasz się jednym numerem, tylko musisz ciężko pracować. Piłka nożna też uczy, że musisz być z dala od syfu, jeśli chcesz coś osiągnąć. Nie zawsze tak było, taka postawa pojawiła się nie dawno, ale teraz nie ma już tak, że leczysz zakwasy piwkiem czy wódeczką, a kiedyś to była norma.
MF: Jednak w piłce wciąż mają miejsce takie sytuacje, chociażby pamiętny melanż reprezentacji przed meczem z Armenią.
Y: Tak, ale w piłce się to zdarzy, a w rapie to jest codzienność. To też zawsze zależy od człowieka, bo mieliśmy mnóstwo osiemnastoletnich piłkarzy zapowiadanych na wielkie gwiazdy, których poniosły pierwsze pieniądze oraz popularność i trzy lata później już nikt o nich nie słyszał. Branża może ci to ułatwiać albo utrudniać, ale wszystko zależy od Ciebie.
MF: Czy uważasz, że rapowe środowisko bardziej dba o takie podstawowe wartości, jak na przykład zaufanie? W piłce co chwila wypływają jakieś afery, bo gdzieś coś wyciekło, a w rapie jest zamieszanie, bo ktoś coś otwarcie powiedział.
Y: Tak jest, ale nie dlatego, że raperzy są bardziej wartościowymi ludźmi. Chodzi o to, że branże hiphopową tworzą ludzie ściśle z nią związani. To nie jest wielki świat, tam się wszyscy znają, więc jeśli coś się dzieje, to dlatego, że ktoś coś powiedział wprost, bo zwyczajnie innej opcji nie ma. Nie oznacza to jednak, że raperzy są jacyś lepsi czy szlachetniejsi. W piłce są dużo większe struktury i różne machlojki dzieją się na różnych poziomach. Gdyby sami piłkarze tworzyli branżę, sprawy wyglądałyby podobnie, jak w rapie. Widać to z resztą po A-klasie czy B-klasie.
MF: Czy związek słuchacza z raperem czy też wytwórnią, który często bywa podobny do tego łączącego kibica z klubem, może przerodzić się w pseudokibicowanie albo inną niebezpieczną formę fanatyzmu?
Y: Myślę, że nie. Te kibolskie zachowania biorą się troszkę stąd, że to przechodziło z ojca na syna. Często było związane to z patologią, której teraz jest już mniej. Wpajana była nienawiść do konkretnego klubu od małego i tyle. Teraz nawet jeśli ojciec słucha rapu, to nie będzie mówił synowi, że ma kogoś zabić za SB Maffiję. Z resztą raperzy, na przykład Dixoni wyjaśniali, że jakieś niesnaski to jest po prostu personalna niechęć i nikt nie chce, żeby to się przeradzało w jakieś konflikty. Nikt nie każe fanom ustawiać na koncertach i bić się ze słuchaczami innej wytwórni.
MF: Myślisz, że to się nie pojawi?
Y: Nie, nawet jeśli w Stanach do teraz zabijają się za hip-hop i do siebie strzelają, to wydaje mi się, że w Polsce tego nie będzie.
MF: Tam wpływ ma też polityka. Dostęp do broni jest łatwiejszy, każdy może zastrzelić każdego.
Y: Tak, całe szczęście my tego nie mamy. Poza tym, nawet takich sytuacji, że ktoś chce dać komuś w ryj, jest u nas coraz mniej i oby w tym kierunku to szło. Jeśli są jakieś beefy, to dzieje się to tylko w sferze internetu i niech to tam zostanie.
MF: Na koniec pytanie, w którym dam Ci się wykazać kreatywnością. Możesz przeprowadzić reformę jednej zasady. Załóżmy, że nie podobają Ci się spalone, to je wyrzucasz. Co Ty byś zmienił?
Y: Ciekawy byłby taki freak-mecz, jak teraz jest w FIFIE. Strzelasz gola, to wyrzucasz piłkarza albo bramki z dystansu liczą się podwójnie
MF: Jakkolwiek kuriozalnie by to nie brzmiało, w turniejach przedsezonowych miałoby to rację bytu. W szczególności w Stanach Zjednoczonych, jeśli znalazłby się ktoś, kto zapłaciłby za to duże pieniądze.
Y: Ale miałeś jednak na myśli taką zasadę boiskową, którą by się wprowadziło na stałe, tak? W takim razie zwiększyłbym liczbę zmian.
MF: Do tego stopnia, że wprowadziłbyś lotne zmiany?
Y: Tak, lotne są wypasione. Rozgrywka zyskałaby wtedy na dynamizmie. Mogłoby to jednak wprowadzić pewien chaos. Nie wiem czy sędzia, by to ogarnął.
MF: Wystarczyłoby dorzucić jednego sędziego technicznego. Każdy byłby odpowiedzialny za zmiany jednego zespołu.
Y: To by wprowadziło niesłychaną dynamikę. Mógłbyś nagle wprowadzić czterech napastników, a gdyby nie wyszło, zaraz byś ich zdjął. Dałoby to niewyobrażalne możliwości taktyczne dla trenerów. Mogłoby to przewrócić piłkę do góry nogami.
Przecież w końcu jest ona okrągła, więc i tak nie zauważylibyśmy różnicy, prawda?