To są właśnie te detale #11 Piłka nożna jaką kochamy
Czym jest właściwie dzisiejsza piłka nożna? Sportem? Biznesem? Hobby? Pracą? Tłem wytworzonym przez Masonów po to, żeby mieć na czym oprzeć serię zarabiających krocie gier FIFA? A może piłka nożna jest emocjami? Piłka nożna jednoczy czy dzieli? Dlaczego ludzie chcą wydawać pieniądze, żeby patrzeć, jak 22 kolesi biega i kopie nadmuchany balon? Czemu niektórzy preferują stanie cały czas na swoim sektorze i zdzieranie gardeł, czego nie zrobiliby w żadnym innym miejscu na Ziemi?
Na wszystkie te egzystencjalne pytania każdy może odpowiedzieć sobie sam, bo już wiele różnych wersji podobnych rozkmin słyszałem. Faktem jednak jest, że piłka nożna jest również pewnym zjawiskiem socjologicznym, bo mało jest rzeczy tak angażujących i jednoczących ludzi, jak właśnie nasz ukochany futbol. Ale co dla kibica jest właściwie w nim najważniejsze? Co w nim kochamy najbardziej? Spójrzmy na to z perspektywy fana neutralnego, bo ludzie mogą kibicować Realowi, Barcelonie, Bayernowi, United, Lechowi, Górnikowi Zabrze czy Chojniczance - spoko, patrzenie na piłkę pod kątem tego typu sympatii to jest jedna sprawa, zresztą wszyscy wszędzie analizują futbol pod takim właśnie względem. Ale weźmy taką sytuację, w której fanatyk Ruchu Chorzów, interesujący się piłką nożną i grający w jakiejś tam A-klasie, zobaczy sobie w weekend taki jakiś randomowy mecz. Pierwszy z brzegu, nie wiem, Augsburg vs Wolfsburg. Czego on po takim meczu będzie oczekiwał? Co będzie chciał zobaczyć, poświęcając swój sobotni czas na oglądanie jednego z wielu, niczym nie wyróżniającego się meczu Bundesligi, której jakoś na co dzień za bardzo nie śledzi (bo woli badać i analizować grunty pierwszoligowe, gdzie występuje jego Ruch, a poza tym zapieprza na kopalni i nie ma za bardzo na to czasu ani siły)? Podstawcie sobie w jego miejsce kogokolwiek i jakiegokolwiek, ponieważ nie chcę mówić o utożsamianiu się z fanem Niebieskich, bo fani Górnika automatycznie wyłączą ten tekst i wyrzucą komputery/ telefony przez okno - byleby tylko ten ktoś był kibicem piłki nożnej tak po prostu. Najlepiej podstawcie tam samych siebie. Na co dzień maniaczysz Premier League i LaLiga? To dawaj Atalanta vs Benevento. Całe życie Ligue 1? Dawaj Termalica vs Wisła Kraków. Czego będziesz oczekiwał po takim przypadkowym spotkaniu?
Zwykły kibic, neutralny, będzie oczekiwał po prostu dobrego meczu. Ciekawego. Goli, emocji, ostrych wślizgów, kontuzji, efektownych parad bramkarskich, tempa, walki, dynamiki, jeszcze kilku goli. Najlepiej, żeby jeszcze opakować to w jakiś kontekst, który przed meczem przybliży wszystkim oby dobrze przygotowany komentator - passa pięciu wygranych z rzędu po raz pierwszy od dziesięciu lat, trener gości znienawidzony przez gospodarzy, plaga kontuzji w jednej z drużyn. Jeśli to wszystko zbierze się w kupę, zobaczymy po prostu dobry mecz. Ba, właściwie to nawet bardzo dobry. Nieważne będą w nim kontrakty sponsorskie, umowy reklamowe (chociaż reklamodawcy po takim zajebistym starciu urządzą sobie zapewne wielogodzinny seans onanizowania z powodu sukcesu marketingowego), pensje piłkarzy, długi klubu, stary stadion, zaorana jak pole ziemniaków murawa, licencje trenerskie, spiny z UEFA i całe to otoczenie związane z piłką nożną XXI wieku, jakże bardzo skomercjalizowaną. Nie mówię, że komercha jakoś bardzo mi przeszkadza, bo to właśnie ona w znacznej mierze nakręca cały ten show, ale to podpowiada rozum, bo serce mówi co innego. Ono nie chce o tym myśleć, ono nie chce tego widzieć, ono chce oglądać takie mecze, jakie gra się z kolegami na placu, jakie grało się w międzyklasowych starciach w podstawówce, jakie gra się w większości przypadków w siódmych, ósmych ligach. Ono chce po prostu oglądać piłkę nożną. Tyle. Piłkę nożną wynikającą z pasji, piłkę nożną w jej pierwotnym znaczeniu. Dawno, dawno temu piłkarze nie byli przecież zawodowcami. W Niemczech, gdy nie było jeszcze Bundesligi, piłkarze pobierający pensje za bycie piłkarzami, byli niemalże szkalowani, bo tradycje gimnastyczne, Turnen, nieakceptujące takiego podejścia, wszczepione w szkolnictwo po klęskach w bitwach przeciwko Napoleonowi, były tam bardzo silne (TSV Monachium: Turn - und Sportverein München; Turn - und Sportgemeinschaft 1899 Hoffenheim). A teraz? Wyobraża ktoś to sobie? Idea ponad interesem?
Nie mówię, że to jest złe, bo w obecnych czasach kultury masowej, popkultury i kultury populistycznej takie podejście jest naturalną postacią rzeczy i wpisuje się w to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni i czym jesteśmy otoczeni. Pojebałoby nas wszystkich, gdyby wszędzie, 24/7 były tylko materiały stricte intelektualne, zmuszające nasz mózg do wzmożonego wysiłku, nawet przy najprostszych rzeczach jak M jak Miłość. Można próbować nadawać futbolowi intelektualnego charakteru, co również jest bardzo fajne, ale ostatecznie i tak wszystko sprowadzi się do jego pierwotności, gdzie 22 spoconych facetów biega za nadmuchanym balonem, a po strzeleniu gola na 2:1 w 95 minucie, cały stadion podskakuje, ryczy, rzuca wszystkim tym, co ma pod ręką, piwa latają, ale nikt za bardzo się tym nie przejmuje. Jest na to nawet takie naukowe pojęcie, czytałem o tym kiedyś w jednej książce, dwuczłonowe, dość skomplikowane, tylko, kurwa, zapomniałem, jak to ciulstwo się nazywało i mózg mi teraz paruje... Ale nieważne, może ktoś z Was mi podpowie, bo chodzi o zjawisko, w którym ludzie, będący pod wpływem silnego bodźca emocjonalnego, w pewnym sensie zatracają swoją osobowość i zżywają się, łączą się z całymi tysiącami będącymi na stadionie. Wiecie, normalnie pan lekarz, pan nauczyciel, pan wykładowca akademicki jest spokojnym i wyważonym człowiekiem, ale w momencie, gdy drużyna, której gdzieś tam kibicuje od małego, zdobywa zwycięskiego gola w mega ważnych derbach, w ostatniej minucie, a nawet sekundzie, to zacznie skakać, drzeć japę, machać szalikiem, robić dziwne gesty, wyglądając trochę jak małpa, która zdobyła banana. Zacznie zbijać piony z otaczającymi go ludźmi, wpadać im w ramiona i nie będzie ważne to, czy obok niego znajduje się robotnik z fabryki, hydraulik, bezrobotny, czy były więzień, on, tak jak kilkanaście/dziesiąt tysięcy ludzi na stadionie, złączy się w jednolitą masę, wyrażającą te same emocje, mającą ten sam punkt widzenia, ten sam cel i w ogóle będącą jednością. Czy komercjalizacja piłki nożnej, grube miliony przelewające się za kulisami, lewe układy, nepotyzm i kolesiostwo będą wtedy miały jakiekolwiek znaczenie? Nie.
Weźmy chociażby sobotnie Revierderby, derby Zagłębia Ruhry, mecz Borussii Dortmund z Schalke. Co tam się wydarzyło, przejdzie do historii, a my byliśmy tego świadkami. Jakim cudem stało się to, co się stało? Nie wiem. Nie da się tego wytłumaczyć w żaden logiczny sposób, bo choć można analizować, można się przyglądać, badać statystyki, oglądać powtórki, to i tak wszystko okaże bez sensu. Każdemu wyjdzie co innego, każdy będzie próbował być mądrzejszym od drugiego, ale są rzeczy, które się filozofom nie śniły. Nie da się zbadać Boga, tak samo jak nie da się zbadać ostatnich Revierderby. Jakieś tam drobne elementy idzie wyszczególnić (to samo tyczy się Boga), wiadomo, fatalnego Stambouliego, który dał potem zajebistą asystę, nieodpowiedzialnego Aubameyanga, gubiącego krycie Zagadou, zmartwychwstającego Harita itd. Ale to wszystko nie tłumaczy tego, jak grając u siebie, w cholernie ważnych derbach, można w pół godziny przejebać z 4:0 na 4:4, nie będąc wcale pierwszym z brzegu ogórkowym klubem (forma nie ma tu nic do rzeczy, szanujmy się). Przecież następnego dnia Schalke puściło do sprzedaży koszulkę z napisem derbysieger, zwycięzca derbów i ładnie wkomponowanym w całość wynikiem 4:4, mimo że przecież tylko ten mecz zremisowali. Chociaż akurat podział punktów był im na rękę, ale to już inna historia. Widok Tedesco skaczącego po meczu na Goretzkę, szalejącego pod sektorem gości, to było coś niesamowitego. Nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie, co czuli w 94 minucie kibice Schalke, gdy Naldo zapakował tym swoim trzymetrowym czołem gola, dającego remis. Kamera ich pokazała, omalże nie wyszli z siebie, żeby z powrotem do siebie wejść. Emocje wygrały, nikt nie myślał o tym, że nagle zrobi się o Bundeslidze mega głośno, że PR-owcy ligi będą wniebowzięci, że reklamodawcy będą mokrzy ze szczęścia, że ten mecz jest transmitowany na pół Świata i właśnie dziesiątki milionów osób oglądają cię, gdy skaczesz jak orangutan ze łzami w oczach, szczęśliwy jak nigdy. No i że drugie tyle zobaczy cię na skrótach w necie. Zrobiłbyś tak w środku centrum handlowego? Gdzie zobaczyłoby cię max sto osób? Nie, ale zrobisz tak na stadionie, gdzie zobaczy cię sto, ale milionów. Olaf Thon to emerytowany już piłkarz, który lwią część swojej kariery spędził właśnie w Gelsenkirchen (383 mecze). Wrzucam screena tweeta Tomasza Urbana:
Ja naprawdę kładłem lachę na to, jakim wynikiem zakończą się te derby, ale w momencie, gdy Burgstaller strzelił pierwszego gola dla gości, ciary przeszły mnie po całym ciele. Im dalej w las, tym więcej drzew i resztę meczu oglądałem trochę jak dzieciak z podstawówki, który po raz pierwszy zobaczy cycki. Tyle że on widzi te cycki przez chwilę, dreszczyk emocji jest, a potem znika, bo mama wchodzi do pokoju i trzeba z powrotem odpalić Minecrafta. A ja przez pieprzone pół godziny czułem się jak Jamajczyk na Syberii. Jestem fanem Bundesligi, a nie Borussii czy Schalke. Jestem właśnie tym neutralnym kibicem po prostu piłki nożnej (sic!), który chce zobaczyć dobry mecz. Tylko tyle. A to, co stało się w Dortmundzie, jest idealnym odwzorowaniem futbolu, jaki kochamy. Takie mecze chcemy oglądać. Pasja, zaangażowanie, walka, gra do przodu, dziecięca radość i emocje dosłownie sięgające zenitu. Wtedy czujemy, że odlatujemy, mimo że to tylko piłka nożna. Tylko i aż.