Marzenie czy przekleństwo? Tłusty Czwartek #3
Marzenia – czym tak naprawdę są? Czy należy do nich dążyć za wszelką cenę? Czy mogą stać się przekleństwem? Czy warto je spełniać? Pewnie wielu z nas zadawało sobie takie pytania w dzieciństwie i szukało na nie odpowiedzi – często bezskutecznie. Marzenia to nic innego jak nasze indywidualne cele życiowe i niewątpliwie jest to truizm. Każdy z nas podświadomie dąży do realizacji swoich ambicji – każdego dnia z każdą upływającą sekundą naszego krótkiego życia próbujemy się rozwijać i samorealizować we wszelakich projektach, w których bierzemy udział. Niestety często zdarza się tak, że zbyt wysokie ambicje potrafią przynieść skutki odwrotne do tych zamierzonych.
Jak co tydzień, korzystając z kilku dni wolnego przysiadłem sobie do komputera w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego tematu na felieton. Pierwotnie miał tutaj wlecieć tekst, który podsumowałby wygraną Barcelony z Chelsea, ale pewnie byłoby to zbytnie pójście na łatwiznę. Do czego zmierzam – po prostu uważam, że warto czasem pochylić się nad troszkę cięższymi tematami, aniżeli to jak piłkarz A kopie piłkę do zawodnika B w meczu drużyny C z drużyną D. Z resztą często wychodzi tak, że ostatecznie przewidujemy wynik E, wszystko wskazuje na F, a wiemy… G. Wielkie G. Dlatego też dzisiaj nawet pastwienie się nad ekipą Jose Mourinho za przegrany dwumecz z Sevillą, wedle mojej oceny, nie byłoby na tyle interesujące, co odniesienie się do wywiadu, którego magazynowi Panenka udzielił Andre Gomes – pomocnik FC Barcelony. Poniżej kilka fragmentów z tego tekstu. Ja oczywiście zachęcam Was do przeczytania całości, którą znajdziecie TUTAJ, żebyście mogli wyrobić sobie swoją własną opinię na ten temat.
Portugalczyk zapytany o początek jego pobytu w Barcelonie odpowiedział:
"Pierwszych sześć miesięcy w Barcelonie było dobrych, ale później wszystko się zmieniło. Być może to nie będzie najbardziej fortunne wyrażenie, ale gra w Barcy w pewnym stopniu stała się dla mnie piekłem"
To prawda, osobiście zawsze staram się dać każdemu z nowych zawodników co najmniej pół roku na aklimatyzację, wdrożenie się do zespołu, poznanie zwyczajów treningowych, przyswojenie niuansów taktycznych. Oczywiście czasem coś takiego jak aklimatyzacja jest zupełnie niepotrzebne i potwierdziło to już wielu zawodników, ale to już zależy od każdego osobnego przypadku. Wielu z fanów Barcelony oczekiwało, że zawodnik kupiony za blisko 35 milionów euro będzie realnym wzmocnieniem na teraz, na już – no bo przecież tyle kosztował. Nie drodzy koledzy – w dzisiejszych czasach 35 milionów to tak naprawdę śmieszne pieniądze, jak na realia dzisiejszego rynku transferowego, jakkolwiek abstrakcyjnie to nie brzmi. Nie za takich średniaków płaciło się większe sumy. Nawet krytykowany swego czasu przez środowisko piłkarskie Paulinho przychodził do Barcy z CHIN za bagatela 40 milionów euro! Z CHIN. Presja na Andre nie wynika zatem z wielkości pieniędzy, które w niego zainwestowano, tylko z przeszacowania jego obecnych oraz potencjalnych umiejętności. Oczywiście, ciężko winić tutaj samego zawodnika. Bo gdy pojawia się oferta z tych ,,nie do odrzucenia", to znaczna większość bez cienia zawahania przyjmuje ją i traktuje jako życiową szansę na zaistnienie w piłkarskim świecie. Niewątpliwie w podobny sposób postąpił Andre Gomes. Ale czy marzenia zawsze powinny nam przesłaniać zdrowy rozsądek?
Zagłębiając się dalej w treść wywiadu, możemy przeczytać:
"Podczas treningów jestem bardzo cichy i nawet dobrze czuję się w towarzystwie kolegów z drużyny. Podczas spotkań jednak czuję się bardzo źle, nie mam pewności siebie i wszystko układa się nie po mojej myśli, przez co potem bardzo cierpię. Cały czas myślę o tym wszystkim i bardzo mnie to rani od wewnątrz. Otrzymuję ogromne wsparcie od kolegów, jednak sprawy nadal nie układają się tak, jak powinny. Na co dzień jestem bardzo zamknięty w sobie i sfrustrowany. Nie mam ochoty rozmawiać z nikim, nie zawracam sobie głowy innymi osobami, przez co czuję się bardzo zakłopotany. Często boję się nawet wyjść z domu, bo na ulicy czuję cały czas wstyd."
Słysząc takie słowa z ust piłkarza odnoszę wrażenie, że osoba odpowiedzialna za jego transfer do Barcelony, wyrządziła mu ogromną krzywdę. I wrażenie to z każdym kolejnym dniem, tygodniem i miesiącem Portugalczyka w Barcelonie zamienia się w stuprocentowe przekonanie. Zdania wypowiadane przez byłego zawodnika Valencii przypominają w niektórych miejscach wręcz swego rodzaju krzyk rozpaczy, wołający: POMOCY! I tu nie chodzi o fakt, że Andre jest słaby psychicznie – to nie jest przyczyna To jest właśnie rezultat! To, co dzieje się dzisiaj z pomocnikiem Barcelony, ma bardzo złożone podłoże. W mojej opinii Gomes jest typem piłkarza, który musi czuć się w drużynie komfortowo – musi mieć poczucie, że jest ważną osobą w układance trenera i że ma zagwarantowane zaufanie i wsparcie od kolegów z zespołu. Ten typ piłkarza głównie odnajduje się w miejscach, gdzie presja nie jest tak duża. A umówmy się – w Barcelonie nie jest duża. Jest KUREWSKO WIELKA. I w przypadkach takich jak te wymienione przed momentem, (oczywiście poza dwoma ostatnimi zdaniami) taki piłkarz jak Andre jest w stanie pokazać pełnię swoich umiejętności. Przychodząc do Barcelony musiał poniekąd mieć świadomość tego, w co się pakuje. Presja w Barcelonie, Realu, Bayernie czy Juventusie to nie presja w Arsenalu czy Milanie (gdzie obecnie jest praktycznie zerowa) – kibice tych drużyn są przyzwyczajeni do sukcesów, oglądania wielkich gwiazd oraz pięknych bramek na boisku i nie są w stanie zaakceptować na dłuższą metę braku wyników, bądź słabszej dyspozycji. Niestety, dłuższy proces aklimatyzacyjny Andre zbiegł się w czasie ze słabszą dyspozycją Barcelony w poprzednim sezonie – wiadomo, że wtedy kibice są żądni krwi i ofiar. W takim przypadku najłatwiej upolować sobie kogoś nowego – kogoś, kto nie będzie miał argumentów na swoją obronę. Tak, Gomes stał się ofiarą słabszych wyników Barcelony w poprzedniej kampanii. Na niego spływała fala hejtu, mimo iż reszta drużyny nie grała znacząco lepiej od niego. O ile Lucho starał się wyzwolić w Andre wszystko co najlepsze, dawał mu raz po raz szansę na udowodnienie sobie i innym, że warto na niego stawiać, o tyle Ernesto Valverde, póki co nie ceni zbyt wysoko umiejętności Portugalczyka. Mamy marzec, sezon powoli wkracza w końcową fazę rozgrywek, a Andre w całej kampanii ma około 30% rozegranych minut względem poprzedniego sezonu. Statystyka ta jest porażająca i nieubłagana. Kto z nas byłby w stanie wytrzymać tak ogromną presję, wiedząc, że nie jest w stanie obronić się piłkarsko? Niestety, taka jest brutalna rzeczywistość – Andre Gomes nie był, nie jest i nigdy nie będzie już materiałem na wiodącego piłkarza FC Barcelony. Im szybciej zrozumieją to ludzie z Camp Nou – tym lepiej dla nich i oczywiście dla samego zawodnika. Niestety, każde kolejne głupie gwizdy na Camp Nou wcale nie pomagają Portugalczykowi, wręcz przeciwnie! Wprowadzają u niego jeszcze większy niepokój i osłabiają jego i tak już niską pewność siebie. Wstydźcie się cule! A powinienem chyba raczej napisać ,,ciule” bo to odzwierciedla Wasze zachowanie. Brak wsparcia dla zawodnika własnego klubu jest żałosny, ale brak szacunku i dręczenie go to już zwyczajne skurwysyństwo. A wiecie co jest najgorsze? Boli mnie jak cholera, że trybuny Camp Nou, dopiero po opublikowaniu tego wywiadu przywitały Andre brawami a nie jak do tej pory gwizdami. Przykre.
Dalej Andre mówi:
,,Moi przyjaciele mówią mi, że problem tkwi wyłącznie w mojej głowie, że hamuję wszystkie pozytywne myśli. Wierzą, że jestem w stanie zrobić wiele dobrych rzeczy, ale cały czas pytam siebie: „dlaczego nie potrafię w takim razie ich spełnić”?”
Po takich słowach, warto przytoczyć tutaj jedno jakże prawdziwe zdanie: "W sporcie sukces rodzi się w głowie". Nie jest to może prawda objawiona, ale najprostsze określenie tego, co w dużej mierze pomaga każdemu z nas osiągać sukcesy. Nie wolno załamywać się pojedynczymi niepowodzeniami – z każdej porażki wyciągać trzeba choćby najmniejsze pozytywy, nie wolno użalać się nad sobą. Trzeba za to nad sobą pracować. Każdego dnia. A porażki powinny nas motywować do jeszcze cięższej pracy. Warto w tym wszystkim jednak mierzyć siły na zamiary.
Zadajmy sobie zatem proste, ale jakże ważne pytanie: czy na pewno każdemu biorącemu udział w tym transferze zależało na dobru zawodnika? Nie wiem jak Wy, ale ja śmiem w to wątpić. Delikatnie mówiąc.
Po raz kolejny futbol pokazuje nam swe brutalne oblicze. Większość agentów piłkarskich postrzega futbol i samych zawodników jako maszynkę do robienia hajsu, nawet kosztem czyjejś kariery. Nie chciałbym nikogo oskarżać, ale istnieją przesłanki ku temu, by móc twierdzić, że Andre najzwyczajniej w świecie został cynicznie wykorzystany przez kogoś z najbliższego otoczenia. Nie bójmy się tego stwierdzić, ktoś perfidnie wykorzystał marzenia piłkarza o grze dla wielkiego klubu, do realizacji swoich egoistycznych celów. Mi samemu, mimo iż nigdy nie byłem fanem talentu Gomesa, jest go cholernie szkoda i mam nadzieję, że jeszcze udowodni całemu światu, że jest kocurem.
*Cały cykl felietonów Tłusty Czwartek, mojego autorstwa ma charakter subiektywny. Biorę na siebie 100% odpowiedzialność za wszystko co się w nich znajdzie – w końcu Footroll z założenia ma charakter opiniotwórczy