To przepraszam państwa #24 XI: Nie lekceważ
Biorąc pod uwagę to, w jakim kraju żyjemy, jedną z pierwszych rzeczy, jakich uczyliście się na pamięć, były prawdopodobnie Przykazania Boże. Być może nawet nie na religii w szkole, a wcześniej przez babcię opiekująca się wami, która recytując modlitwy nie zauważyła, że dwuletni wy niemalże zakrztusiliście się gryzionym różańcem. Mniejsza o to. Tematem dzisiejszego wywodu nie będzie bowiem wasz jadłospis z dzieciństwa czy to, czego uczyliście się wtedy na pamięć. Będzie o jednej z podstawowych zasad, a trudno przecież o bardziej podstawowe niż Przykazania Boże, do których nawiązałem. Dziennikarze, artyści czy całkowicie normalni ludzie (żeby nie było, zdecydowanie zaliczam się do tej trzeciej grupy, do dwóch pierwszych dużo mi brakuje), często w swoich wywodach, by podkreślić swoją tezę, parafrazują ją w Jedenaste Przykazanie. To też zrobiłem ja i zaraz wytłumaczę wam, dlaczego na dekalogu, gdzieś tam małym druczkiem, nawet czcionką rozmiaru siedem, niech będzie Calibri, powinno być napisane „Nie lekceważ”.
Dlaczego jest to dla mnie tak istotne? Nie będę was oszukiwał, nie jestem przecież idealnym człowiekiem, który wszystkie ważne morały wyznaje i wykonuje bezbłędnie wszelkie powszechnie przyjęte za moralne zasady, przez co szuka sobie kolejnych wyzwań więc nie to jest kwestią. Przyczyną jest sprawa bardzo prozaiczna, a mianowicie delikatne kłucie w serduszku w momencie, w którym mój ukochany klub odpadał z Ligi Mistrzów. We wtorek Manchester United, bo z przyczyn dosyć pierwotnych to właśnie w tej drużynie zakochałem się platonicznie, wyleciał z rozgrywek europejskich z prawdziwym hukiem, kiedy to Sevilla ograła go na własnym stadionie, który akurat w tym sezonie jest przecież swoistą twierdzą.
Manchester był tego dnia po prostu mdły. Czerwone Diabły z trudem zagrażały bramce gości, podczas gdy ci raz za razem znajdowali się w polu karnym gospodarzy. Jeśli już jednak United cokolwiek atakowało, miało to charakter partyzancki i wyglądało na nieprzygotowane. Wszyscy piłkarze byli na boisku jacyś tacy dziwnie pewni siebie, pomimo prezentowanej gry. Sprawiali wrażenie przekonanych o swojej wyższości, wydawało im się, że mecz sam się zaraz wygra. Dokładnie jak studenci przychodzący na egzamin, którzy noc wcześniej powtarzali sobie, że „tego nie będzie” a „to jest przecież banalne”. Rzeczywistość skarciła ich jednak w sposób bardzo brutalny. Nie trzeba było być Jackiem Gmochem czy Ruudem Gullitem, by zrozumieć dlaczego Czerwone Diabły tego dnia przegrały. Mogłeś obejrzeć w swoim życiu tysiąc meczy lub tylko dziesięć z nich, ale po obejrzeniu tego wiedziałeś, z jakiego powodu Andrij Szewczenko dziś losował karteczkę z napisem „Sevilla”, a nie „Manchester United”. Przez zlekceważenie rywala.
Zlekceważenie przeciwnika to najgorsze, co można zrobić w futbolu. Nie można polegać na swojej własnej marce i liczyć, że wyniki z poprzednich spotkań zapewnią nam dobry rezultat również w nadchodzącym starciu. Powiedzenie, że „jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz” jest bowiem tak bliskie prawdy, jak stwierdzenie, że polskie reggae to muzyka. O twojej dyspozycji nie decyduje przecież poprzednie spotkanie a to, jak przygotujesz się do danego starcia i z jakim nastawieniem na nie wyjdziesz. United wyszło na ten mecz z nastawieniem, że na pewno awansuje, podczas gdy nie poczyniło żadnych kroków, które by mogły to sprawić. Dlaczego?
Powodem jest paradoksalnie… zwycięstwo. Przyczyną wtorkowej klęski był sukces w sobotnim spotkaniu. Już tłumaczę, o co chodzi. Mecze z Liverpoolem to dla wszystkich osób związanych z Manchesterem United priorytet. Czerwone Diabły zostały wyśmienicie przygotowane przez Jose Mourinho na to spotkanie. Portugalczyk miał konkretną strategię, a każdy zawodnik United wiedział, jak ma ją wdrożyć. W ten sposób skupiono się na powietrznych słabościach Lovrena i wykorzystano szybkość Rashforda. Obrońcy i gracze środka pola wiedzieli jak zneutralizować wyśmienity atak Liverpoolu i dokładnie to zrobili. To był świetny plan, równie genialnie wprowadzony w życie. Tamto zwycięstwo dało Manchesterowi wiele. Dodatkowe punkty przewagi nad goniącymi go drużynami, zwycięstwo w prawdopodobnie najbardziej rywalizacji w Anglii i spełnienie, wynikające z tego, że przygotowany plan się sprawdził. To wszystko rozluźniło Czerwone Diabły, ale niestety, aż za nadto.
Mourinho uznał, że skoro rozpracował Liverpool, który ostatnimi tygodniami grał w zasadzie najlepiej w całej Wielkiej Brytanii, to na Sevillę nawet nie trzeba będzie się spinać. Poza tym, w pierwszym meczu zaliczyli wyjazdowy remis, Andaluzyjczycy nie zdobyli u siebie nawet bramki, więc tym bardziej nie uda im się to na Old Trafford, które w tym sezonie jest niemalże bunkrem. Piłkarze wyszli z podobnego założenia. Skoro pyknęliśmy Liverpool, to co nam może zrobić Sevilla? Defensorzy śmiali się do rozpuku na samą myśl, że atakujący Hiszpanów będą groźniejsi niż trio ofensywne The Reds. Po co specjalnie przygotowywać się na zespół, który w tym sezonie strzelił niemalże dwa razy mniej bramek niż Liverpool, który zaledwie kilka dni wcześniej nie władował nam do siatki nic. Oczywiście pomijam samobója Bailly’ego bo to był przypadek. To wszystko sprawiło, że w Manchesterze United nikt, ani w sztabie, ani wśród zawodników nie pomyślał, że Sevilla faktycznie wyjdzie na Old Trafford grać, a nie wywiesić białą flagę i się położyć.
To tylko jeden z wielu przykładów, którego każdego roku a może nawet i miesiąca udowadniają nam, że w piłce nożnej nie ma nic gorszego, niż nadmierna pewność siebie. Od tej kwestii nie ma żadnego wyjątku, każdy mocny zespół zalicza wpadki z drużynami gorszymi, bo ich lekceważą Przykładami mogę sypać bez zastanowienia. Barcelona przegrywająca z Celticiem swego czasu, Chelsea z Burnley na początku tych rozgrywek, czy porażka United z Porto z 2004 roku, do której po klęsce z Sevillą Mourinho nawiązywał. Do każdego rywala trzeba się przygotowywać, każdego należy szanować, wszystkich należy traktować jako groźnych. Grając w piłkę trzeba mieć w głowie jedną ważną rzecz. Jeśli chcesz wygrać, musisz mieć świadomość, że możesz przegrać, w przeciwnym razie bardzo się zdziwisz.