WYWIAD: "Pele był już dogadany z Hannoverem!" - czyli masochizm, Rosjanie i wojna z ultrasami
Footroll wchodzi na pełnej, dlatego mam okazję zaprezentować Wam mój pierwszy duży wywiad z prawdziwego zdarzenia! Wiecie, o Bayernie czy Borussii Dortmund gadają wszyscy i zawsze, oni są wszędzie, a kibiców tych zespołów spotkać stosunkowo nietrudno. Co natomiast z innymi, mniejszymi klubami? Nie istnieją? Nie mają kibiców? Są nudne? Nic z tych rzeczy! MACIEJ IWANOW to wieloletni kibic Hannoveru 96, który od kilku lat mieszka w Isernhagen pod Hannoverem właśnie. O ekipie z Dolnej Saksonii wie chyba wszystko i bardzo prawdopodobne, że nie ma drugiego Polaka, który o ekipie Die Roten wiedziałby więcej!
Dlaczego prezydent klubu toczy jedną z najgłośniejszych wojen z ultrasami? Jak w Hannoverze wspominają Artura Sobiecha? Dlaczego Hannover to klub dla masochistów? Czy chuligani w Niemczech faktycznie zostali zwalczeni? Dlaczego TEN legendarny Pele nie trafił do Hannoveru? Czemu najlepszy strzelec w historii klubu wykupił wszystkie karty kolekcjonerskie ze swoim zdjęciem? Jak wygląda postrzeganie Roberta Enke bezpośrednio w samym Hannoverze? W czym piłkarskie byłe NRD jest lepsze od piłkarskiego byłego RFN? Co łączy Gazprom, Hannover i byłego kanclerz Niemiec? O tym wszystkim i o wielu, wielu mega ciekawych rzeczach przeczytacie w poniższym wywiadzie! Na pewno nie będziecie zawiedzeni, zapraszam!
Nie zapomnijcie dać Maćkowi followa na Twitterze. Zarzuca tam takimi ciekawostkami, że kapcie z nóg spadają!
Follow @Maciej_Iwanow <--- KLIK
Skąd w ogóle wziąłeś się w Niemczech?
Ze mną było tak, jak chyba z większością emigracji - mówił Maciej Iwanow. - W Polsce nie było roboty, albo była robota za słabą kasę, więc wyjechało się do Niemiec. Na jesień będzie już szósty rok zagranicą. Nie miałem problemów z aklimatyzacją, bo związki z Niemcami były u mnie od zawsze, tutaj mieszkała większa część mojej rodziny. Na początku, kiedy trzeba było załatwić jakieś sprawy administracyjne, organizacyjne, wszyscy mi pomagali. Tak samo było ze znalezieniem pracy. Nie było więc żadnego problemu.
Jaka była pierwsza różnica, która rzuciła ci się w oczy po przeprowadzce?
Chyba była to różnica kulturowa - dużo czarnoskórych, dużo Turków, czego nie było w Polsce. Oprócz tego ordnung muss sein, porządek musi być. Jest to widoczne nawet w najprostszych sprawach, typu segregowanie śmieci, na co Niemcy są bardzo wyczuleni. Wszędobylska biurokracja, wszystko musi być na papierku, musi być wysłane pocztą, nawet najmniejsza pierdoła z urzędu. Ale można się do tego przyzwyczaić.
Jak Niemcy postrzegają polską piłkę? Tutaj, wiadomo, patrzymy na nich jak na bogów futbolu, Beckenbauery i inni, a w drugą stronę?
Niemcy postrzegają polską piłkę w perspektywie Lewandowskiego. Jest Lewandowski i na tym się kończy. Nie mają pojęcia o polskiej lidze. Wiadomo, że wiedzą o drużynach typu Legia Warszawa czy Lech Poznań - wiedzą, że istnieją. Ale jakieś szczegóły czy jacyś zawodnicy, to nie. Dopiero niedawno Niemcy dowiedzieli się o Koronie Kielce, bo w 11 Freunde i kickerze był wywiad z Gino Lettierim. A poza tym znają tych piłkarzy, którzy grają w Bundeslidze.
Niedawno w Bundeslidze, w barwach Hannoveru 96, występował Artur Sobiech, o którym potem jeszcze sobie pogadamy. A tak się składa, że ty jesteś kibicem Hannoveru. Skąd to się u ciebie wzięło?
Nie tylko Hannoveru, Bayernu też!
Ale Bayernowi każdy kibicuje...
No dobra! W każdym razie u mnie zaczęło się to równe 20 lat temu, kiedy przyjechałem do Niemiec na wakacje. Mieszkałem u ciotki i mój kuzyn, zapalony fan Bayernu, zabrał mnie na mecz towarzyski z Hannoverem i od tego się zaczęło. Byłem gówniarzem, miałem wtedy 10 lat i to był w ogóle mój pierwszy mecz na jakimkolwiek stadionie. Nawet w Polsce nie byłem wcześniej na żadnym meczu! Wiadomo, człowiek się zajarał. W pierwszej chwili było to wskutek kuzyna, który pokazywał mi swoje gadżety związane z Bayernem. Najpierw była fascynacja monachijczykami, co wiązało się też z tym, że w tamtych czasach w Polsce jakiekolwiek informacje o lidze niemieckiej były ograniczone. Prędzej można było dowiedzieć się czegoś o Bayernie, zobaczyć go w telewizji, niż dowiedzieć się czegoś o Hannoverze. Do Hannoveru dojrzewałem, jakiś kontakt z nim miałem, bo mieszkała tam moja rodzina. Potem człowiek dorósł, dostał internet, można było coś poszukać, obejrzeć mecz, później były transmisje na Polsacie Sport i tak dalej. Człowiek wkręcał się coraz bardziej, a jak przyjechałem na stałe do Niemiec, to wtedy zaczęła się jazda bez trzymanki i mecze wszystkich drużyn: seniorzy, juniorzy, kobiety, wszystko!
Co wyróżnia Hannover na tle innych niemieckich drużyn?
Masochizm.
Masochizm?!
Tak. Jeśli chcesz być kibicem Hannoveru, to musisz przygotować się na dużą dawkę masochizmu. To jest drużyna, która nie zapewni ci ani walki o tytuły, ani dobrej piłki, ani światowej klasy zawodników. Na Hannover idziesz, żeby poczuć tę atmosferę. Byłem na wielu stadionach w Niemczech i tutaj ta atmosfera należy do niemieckiej czołówki. Wiadomo, że tak może powiedzieć każdy kibic swojej drużyny, ale bardziej podoba mi się ten klimat na Hannoverze, gdzie jednak nie ma tych kibiców sukcesu, nie ma sezonowców, nie ma jakichś wycieczek zagranicznych itp. Bardziej mi się podoba tutaj, niż jak jestem w Monachium: tu wycieczka z Japonii, tu wycieczka z Ameryki. Komercja. Hannover to jednak taka bardziej rodzinna drużyna. Tak samo może powiedzieć Schalke, tak samo może powiedzieć BVB, chociaż też w mniejszym stopniu. Taki widok: idę na stadion i jedną ulicą maszeruje kilka tysięcy osób. Widzę parę 80-latków, trzymają się za ręce, ubrani w szaliki, w kurtki klubowe i idą wspólnie na mecz. Takie widoki są niesamowite.
Pamiętasz swój pierwszy mecz Bundesligi w Hannoverze?
To był mecz Hannoveru z Herthą Berlin. Nie pamiętam dokładnie, jaki to był rok (po późniejszym sprawdzeniu okazało się, że 2005 - red.), ale w Hercie grał jeszcze Artur Wichniarek. Byłem wtedy w młynie! Też byłem z kuzynem i pamiętam, że było 2:2. Berlińczycy prowadzili 2:0 i my potem wyrównaliśmy po rzucie wolnym. Atmosfera po tym golu była nieziemska, to jak stadion oszalał... W takich momentach można się zakochać.
Mimo tego, że Hannover to klub dla masochistów, to jednak są jakieś sukcesy, które kibice mogą wspominać.
Tak, są dwa mistrzostwa Niemiec i Puchar Niemiec. To pierwsze mistrzostwo było w 1938 roku. W finale wygraliśmy z Schalke, które było wtedy dominatorem. Wygrali wówczas trzy mistrzostwa z rzędu i praktycznie nie mieliśmy szans. W pierwszym meczu Schalke prowadziło już 3:1, ale my jakimś cudem wyrównaliśmy w doliczonym czasie gry i spotkanie trzeba było powtórzyć, bo wtedy nie grało się jeszcze dogrywek. W rewanżu przegrywaliśmy 2:3, wyrównaliśmy w 88. minucie i w dogrywce, bo w drugim meczu już grało się dogrywkę, wygraliśmy 4:3.
Drugie mistrzostwo było w 1954 roku. Finałowy mecz graliśmy w Hamburgu, czyli mega blisko. Pokonaliśmy 5:1 Kaiserslautern, w którym grali przyszli mistrzowie świata. Gdy piłkarze Hannoveru wrócili do miasta, to na dworcu czekało na nich 200 tysięcy ludzi! A żeby było ciekawiej, tego samego dnia mistrzem Niemiec została lokalna drużyna rugby, co już w ogóle doprowadziło ludzi do szału. Piłkarze dostali wtedy spore premie, po 1000 marek i wczasy w Bawarii, a trener dostał nowego Volkswagena.
A jak to było z Pucharem Niemiec?
Materiały z tego okresu można obejrzeć nawet na YouTube. Trudno znaleźć coś z czasów mistrzowskich, ale z Pucharu Niemiec wszystko jest! Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że DFB Pokal zdobyliśmy jako drużyna z drugiej ligi. Od tamtej pory nie zdarzyło się, żeby drugoligowiec zdobył Puchar, tylko raz Alemania Aachen była w finale. W każdym razie to był sezon 1991/92 i wtedy w obronie grał Roman Wójcicki, po prostu pan profesor! W finale, po karnych, pokonaliśmy Borussię Mönchengladbach, a jedną z jedenastek wykorzystał właśnie Wójcicki. Ten mecz przeszedł do legendy, bo jest to nasz ostatni sukces.
Które z tych sukcesów są dla kibiców Hannoveru ważniejsze? Puchar czy mistrzostwa?
Myślę, że jednak Puchar. Mało kto pamięta te mistrzostwa, z tych młodszych pokoleń już nikt. Nie ukrywajmy, wtedy to była piłka amatorska, długo przed założeniem Bundesligi.
Kto jest największą legendą klubu?
Legend jest sporo. Na pewno jest nią Dieter Schatzschneider, nasz najlepszy strzelec. Zdobył 138 goli w 180-kilku meczach. Fakt faktem, że większość z nich strzelił w drugiej lidze, ale to nie jego wina. Jeśli zobaczyłbyś teraz jego zdjęcie, to nie uwierzyłbyś, że on był szybki i po prostu nie do zatrzymania. Taki chudy Ailton! On jest takim Klugscheisser, co oznacza takiego przemądrzałego gościa. Zawsze miał zdanie na każdy temat, zawsze był bezczelny i po zakończeniu kariery nadal się nie powstrzymywał. W sezonie 2014/15 walczyliśmy o utrzymanie, między innymi ze Stutgartem czy Freiburgiem i w przedostatniej kolejce Bayern przegrał właśnie we Freiburgu. Schatzschneider się wtedy wkurwił i zwyzwał Bayern od Piss-Mannschaft, że co oni tutaj w ogóle robią, że Pep Guardiola powinien się schować i iść trenować jakieś wioski.
Słynna jest także karta z autografem Schatzschneidera. W Niemczech jest tak, że co sezon każda drużyna wydaje takie karty z zawodnikami, z ich autografami i można je normalnie kupić w sklepie. Schatzschneiderowi zrobiono zdjęcie po meczu z St. Pauli, w którym jeden z przeciwników kopnął go w twarz. Miał ją całą poharataną, miał śliwę na oku i pojechał od razu do szpitala. Złożyło się tak, że fotograf nie miał w innym terminie czasu, więc zrobił mu zdjęcie... w tym szpitalu. Schatzschneider wspominał, że wykupił cały nakład tych kart, żeby nikt ich nie zobaczył i podobno to jest Św. Graal u kolekcjonerów. Obecnie Schatzschneider jest kierowcą prezydenta klubu, Martina Kinda i od czasu do czasu gra w old bojach. Chcesz jeszcze kilka anegdotek o naszych piłkarzach?
Dawaj!
Steven Cherundolo, nasz długoletni kapitan, który rozegrał u nas 415 spotkań, jest Amerykaninem. W wieku 19 lat wyleciał ze Stanów i pierwszy raz przyleciał do Europy, do Niemiec, bez znajomości języka, bez niczego. Mieli go odebrać ludzie z Hannoveru. Przyleciał na lotnisko, no i czekał, i czekał, i... nikt po niego nie przyjechał! Zapomnieli o nim! W końcu zlitowała się nad nim ochrona, bo myśleli, że to może jakiś uchodźca. Zaprowadzili go do biura, zadzwonili i po kilku godzinach w końcu ktoś go odebrał. Takie były początki jednej z naszych współczesnych legend!
Hans Siemensmayer to w ogóle najlepszy piłkarz H96 ever. Był chociażby ambasadorem Hannoveru podczas Mistrzostw Świata w 2006 roku. Z nim jest taka śmieszna historia. Gdy graliśmy z Energie Cottbus, to siostra kumpla gadała sobie z kibicami Energie. Obok niej stał właśnie Hans. Ona powiedziała do niego: nah, bist du auch cottbusser (też jesteś kibicem Cottbus?), a on: nein, ich bin Hans (nie, jestem Hans!). Nie poznała klubowej legendy. Kumpel ją potem w domu zdrowo opierdolił!
Mieliśmy też dyrektora sportowego Jörga Schmadtke, który kupił zawodnika z Brazylii, ale nie wiedział, ile ma wzrostu. Myślał, że gość ma ponad 190 cm, a okazało się, że ma... 170 cm! Wtedy jeszcze nie było YouTube, żeby sprawdzić zawodników. Kupił go za 2 mln euro, a on ani razu nie zagrał w naszej drużynie! Nastawiasz się na wieżowca, a przychodzi ci karzeł.
Dobrze, że nie był stoperem...
Mam jeszcze jedną anegdotkę związaną z Pele! Jak w 1964 roku awansowaliśmy do Bundesligi...
Czekaj, czyli Hannover jest pierwszym w historii beniaminkiem Bundesligi. Bo założono ją w 1963.
Tak, to był drugi sezon Bundesligi. W każdym razie Hannover chciał kupić Pele! Klub był już z nim dogadany, miał dostawać o wiele więcej pieniędzy niż w Santosie, no ale Brazylijczycy się nie zgodzili.
Czyli Pele chciał?
Pele chciał, Hannover chciał, Santos się nie zgodził. To jest nieznana historia, tego nie znajdziesz nigdzie. Pomyśl sobie, jaki Hannover byłby popularny, gdyby on tutaj przyszedł. Miał 24 lata i był już po dwóch Mundialach. Nawet nie chodzi o to, co by pokazał na boisku, ale ile by dał pod względem marketingowym.
Chciałem też zapytać o Roberta Enke, byłego bramkarza H96, który w 2009 roku popełnił samobójstwo. Wiadomo, że jest on traktowany z ogromnym szacunkiem w całym piłkarskim świecie, ale jak to wygląda bezpośrednio w samym Hannoverze?
Legenda. Do końca istnienia klubu ten człowiek będzie idolem, będzie ikoną, będzie zawsze wspominany i to zawsze tylko i wyłącznie w sensie pozytywnym. To było widać na samym pogrzebie. Pożegnanie odbyło się na stadionie, przyszło kilkadziesiąt tysięcy osób i ta cisza... można to zobaczyć na YouTube, gdzie większość z tych 50 tysięcy po prostu płacze. Nieważne czy młody, czy stary, wszyscy płaczą. Do tej pory wszyscy odczuwają jego stratę, bo nawet nie chodzi o to, że my straciliśmy zawodnika. Enke był liderem, był niezwykle charyzmatyczny. Owszem, był skryty i małomówny, ale wystarczyło, że tylko na kogoś popatrzył i sprowadzał wszystkich do porządku. Od samego początku miał niesamowity szacunek.
Przyznam, że trochę dziwi mnie to co mówisz, bo w książce Życie wypuszczone z rąk był on przedstawiony jako taki człowiek cichy, niewychodzący przed szereg.
Bo on taki był, ale mimo wszystko biła od niego charyzma. Biła od niego pewność siebie.
Przejdźmy może do Polaków. Padły już tutaj dwa nazwiska: Sobiech i Wójcicki. Czy Polacy w Hannoverze mają jakąś większą historię?
Polacy mają renomę w Hannoverze. Romana Wójcickiego do tej pory wszyscy wspominają. Raz, on był jednym z architektów tego tryumfu w Pucharze Niemiec. Zresztą cała ta jedenastka, która wywalczyła wtedy Puchar, zostanie w świadomości kibiców. A dwa, on jest kolegą Andre Breitenreitera, obecnego trenera drużyny i też gra w old bojach Hannoveru. Był też Sławomir Majak, ale on zagrał tylko pół roku, więc jego nie pamiętają. Był Andrzej Kobylański, który grał tu trzy lata, wystąpił w 94 meczach, ale jego wspominają bardziej jako taką ciekawostkę. Bardziej wspominają Darka Żurawa, to już legenda. Grał tu siedem lat, wystąpił w ponad 160 meczach, pewny na obronie. Tak jest, że ci Polacy, którzy naprawdę zapisali się w historii Hannoveru, byli zawodnikami defensywnymi.
Bo Artur Sobiech wybitnej kariery tam nie zrobił...
Kariery nie zrobił, ale wszyscy traktowali go z sympatią. Nikt mu na trybunach nie wypominał, że "ooo, znowu, kurwa, tylko dwie bramki w sezonie", bo wszyscy doceniali to, że jest stuprocentowym profesjonalistą, że nie odpuszcza, że daje z siebie wszystko. Jego pechem były kontuzje. Gdy Hannover spadł, to wszyscy mieli nadzieję, że Sobiech w 2. Bundeslidze odżyje. Zaczęło się zajebiście. Pierwszy mecz z Kaiserslautern na wyjeździe Hannover wygrał 4:0, a Sobiech strzelił dwie bramki, w tym jedną bramkę życia. No, a potem się zaczęło, dwa, trzy mecze bez bramki i kontuzja. Prawda jest taka, że klub chciał przedłużyć z nim kontrakt.
Chęć przedłużenia umowy nie wynikała bardziej z żalu?
To też, ale oprócz tego Sobiech wprowadzał bardzo dobrą atmosferę w szatni, co wszyscy podkreślali. Jednak on sam przyznał potem, że jego czas w Hannoverze się skończył, że on nie jest w stanie dać tej drużynie nic więcej. A też chodziło o to, żeby jego żona zagrała w pierwszej lidze.
Jego żona?
Tak, jest piłkarką ręczną. W Hannoverze cały czas grała w trzeciej lidze. Ona zrezygnowała z kariery dla Artura, bo z tego co czytałem - nigdy jej nie widziałem w akcji, bo aż taki fanatyczny nie jestem, żeby chodzić na trzecią ligę ręcznej! - naprawdę miała talent. Ona bodajże ocierała się nawet o kadrę Polski, jeszcze grając u nas w kraju. Teraz, kiedy Artur poszedł do Darmstadt, znalazła drużynę w pierwszej lidze, gdzieś w dolnych rejonach tabeli.
Zajmijmy się może tym, co obecnie dzieje się w Hannoverze. Chyba najgłośniejszą sprawą, jaka kojarzy się teraz z klubem, jest konflikt pomiędzy kibicami Die Roten, a prezydentem klubu Martinem Kindem. Mógłbyś przedstawić tę sprawę szerzej?
Wszyscy myślą, że to zaczęło się tylko i wyłącznie przez to, że Kind zaczął domagać się zniesienia zasady 50+1 dla Hannoveru, tak jak jest to w przypadku wyjątków z Leverkusen, Wolfsburga i Hoffenheim (zasada 50+1 mówi, że większość klubowych akcji musi należeć do samego klubu. Nie może przyjść szejk i kupić sobie 60% udziałów - red.). Konflikt zaczął się w sezonie 2014/15, kiedy Eintracht Brunszwik awansował do Bundesligi i nadeszły długo wyczekiwane ligowe derby między obydwoma zespołami. Podczas ich meczu, który rozgrywano w Hannoverze, na stadionie wybuchły zamieszki... chociaż to może za duże słowo - były burdy, była akcja policji. Każdy ma na ten temat własną opinię, ale zdecydowana większość winy leżała po stronie kibiców Eintrachtu. Policja uwzięła się jednak na naszych ultrasów. Zaczęły się szykany, trzeba było kupować bilety imienne w kasach, co do tej pory się nie zdarzało, trzeba było pokazywać dowody osobiste, były spisywane adresy itd. Wtedy właśnie Kind stanowczo wystąpił przeciwko ultrasom i od tego się zaczęło. Konflikt nadal trwa, chociaż były krótsze czy dłuższe przerwy, np. na drugoligowe derby z Brunszwikiem. Kind poszedł na wojnę z ultrasami i teraz jest sytuacja patowa.
A co konkretnie rozumiesz, mówiąc, że Kind poszedł na wojnę?
Wszelkie donosy na policję idą ze środowiska Kinda. Wszelkie policyjne przeszukiwania w mieszkaniach ultrasów idą ze środowiska Kinda, bo on ma dostęp do wszelkich danych. Przed każdym meczem kibice muszą dawać oprawy do akceptacji, co wcześniej się nie zdarzało. Podobnie jest z tym całym choreo, pirotechniką, gdzie wcześniej patrzył na to przychylnym okiem. Wiadomo, były kary, ale pozwalał na to. W tej chwili każdy ciągnie linę w swoją stronę i jest to sytuacja absolutnie bez wyjścia, bo ktoś w końcu będzie musiał odpuścić, a cierpi na tym tylko i wyłącznie drużyna. Słaba runda wiosenna w obecnym sezonie też jest w jakimś stopniu pokłosiem tego konfliktu, braku dopingu na trybunach. Nawet jeśli cały stadion próbuje intonować podstawowe przyśpiewki, to nie jest to samo, co wtedy, gdy do akcji włączy się młyn.
Jakie rozwiązanie Ty byś preferował?
W tej chwili nie ma żadnego dobrego rozwiązania. Według mnie ultrasi powinni przerwać protest, bo on nic nie daje. Było wiadomo, że Kind nie dostanie zgody na przejęcie klubu, czyli na zniesienie zasady 50+1. Przez ostatnie 10 lat główni sponsorzy dali na klub 46 mln euro, a żeby ubiegać się o możliwość przejęcia klubu, Kind musiał wykazać, że zainwestował minimum tyle samo własnych pieniędzy. DFL (Deutsche Fußball Liga - red.) go podliczyło i wyszło im, że dał niecałe 20 mln euro. Oprócz tego, żeby przejąć klub trzeba być na stanowisku nieprzerwanie przez 20 lat, a on miał roczną przerwę (w klubie od 1997 - red.). Było więc wiadome, że nie przejmie Hannoveru, z czego on też zdawał sobie sprawę. Jego celem było nagłośnienie zasady 50+1 i sprowokowanie do dyskusji pomiędzy klubami Bundesligi i 2. Bundesligi. On tak naprawdę posłużył się tymi ultrasami, żeby nagłośnić całą sytuację i postawić się w roli ofiary, bo media głównego nurty stały za nim, media stricte sportowe już tak pomiędzy, a media kibicowskie, no to wiadomo.
Prawda jest taka, że Kind już dawno temu mówił, że nie dopuści do tego, żeby klub przejęli jacyś szejkowie, jacyś Chińczycy. On ma dwóch synów - jeden przejmie jego imperium związane z aparatami słuchowymi, a drugi, który jest managerem muzycznym i kursuje między Berlinem, a USA, przejmie właśnie Hannover 96. Kind powiedział, że on w testamencie zapisze, że nie wolno sprzedać tego klubu inwestorowi z zewnątrz, tylko że trzeba na to spojrzeć też z drugiej strony. Szejkowie i Chińczycy nam nie zagrażają, okej, ale Rosjanie zagrażają już bardzo. Raz, że Kind ma interesy w Rosji, dwa, że oficjalnym doradcą klubu jest były kanclerz Niemiec Gerhard Schröder, który ma posadę w Gazpromie i ma rosyjskich kolegów, a trzy, Rosjanie na pewno chętnie weszliby do tego klubu. Kapitał na pewno by się Hannoverowi przydał, bo obecnie to jest wegetacja. My nie jesteśmy w stanie grać o puchary, o Ligę Mistrzów, a o mistrzostwo to już w ogóle, nikt nie ma szans o nie grać poza Bayernem. Ciągle walczymy o utrzymanie, potem spadamy do drugiej ligi, wracamy do Bundesligi, więc pieniądze by się przydały, ale też nie za wszelką cenę.
Co do tych pieniędzy na pewno by się zgodził Horst Heldt, dyrektor sportowy Hannoveru, bohater najświeższej "afery".
Teraz jest całe to zamieszanie z przejściem dyrektora sportowego do Wolfsburga. Przejdzie, nie przejdzie, przejdzie, nie przejdzie, co też jest śmieszne. W mediach wieszają na Heldcie psy za to, jak to wszystko rozgrywa, bo zapowiedział, że z własnej kieszeni dołoży pieniądze do sumy odstępnego, żeby tylko iść do Wolfsburga. Nie jest to profesjonalne, ale z drugiej strony ja mu się nie dziwię. W Hannoverze nie ma żadnych perspektyw. Żeby dostać pieniądze na transfer Ihlasa Bebou w zeszłe wakacje, te 5 mln euro, to on razem z trenerem Breitenreiterem musieli się wręcz płaszczyć przed radą nadzorczą. W Wolfsburgu Heldt od razu dostałby 3 mln euro pensji rocznie, kontrakt na 3 lata i 40-50 mln euro na transfery. Dodatkowo w samym Volkswagenie zmienił się zarząd, który obecnie jest propiłkarski, chce sukcesów i chce promocji poprzez piłkę.
Wspomniałeś, że początki konfliktu między Kindem, a ultrasami były związane z burdami podczas derbów z Eintrachtem Brunszwik. W niedawnym meczu Pucharu Niemiec między Schalke, a Eintrachtem Frankfurt doszło do bijatyki na trybunach. Jeszcze nieco wcześniej przed spotkaniem HSV i Schalke dwie kilkudziesięcioosobowe grupy starły się ze sobą w parku, tuż przy ulicy. Jest to dość zabawne, bo w Polsce Niemcy są stawiane jako przykład wzorowej walki z chuliganami i często mówi się, że na Zachodzie sobie poradzili. Więc pytam: poradzili sobie?
Powiem tak, na Zachodzie sobie nie poradzili! Nie poradzili sobie i sobie nie poradzą, bo chuliganka ma się dobrze. Na pewno nie jest tak mocna, jak była w latach 80. czy 90. Dymy na trybunach będą, bo nienawiść między klubami przetrwa, jak np. BVB i Schalke czy Hannover i Brunszwik. Na takich meczach wystarczy iskra. Więcej akcji odbywa się poza stadionami, po parkach, na prywatnych ustawkach. Też wpływ na to ma fakt, że w Bundeslidze nie ma raczej drużyn z byłego NRD. Jak grała tam kiedyś Hansa Rostock, to dymy były co mecz, bo wiadomo jakie są stosunki pomiędzy byłym NRD, a byłym RFN. Uwaga mediów skupia się na Bundeslidze, a tam tych incydentów praktycznie nie ma, maksymalnie 2-3 na sezon. Więcej dzieje się na niższych ligach. W drugiej jest jeszcze spokojnie, ale od trzeciej ligi w dół to już jest wolna amerykanka. Jak Magdeburg grał z Hansą Rostock, to pół miasta było zablokowane, policję ściągali z całego landu. Prawda też jest taka, że chuliganka to domena kibiców z byłego NRD. Piłkarsko te kluby nie mogą równać się z Zachodem Niemiec, więc są numerem jeden przynajmniej, jeśli chodzi o chuliganów. Nie jest to powód do dumy, ale jest to część kultury kibicowskiej.
Niemców podaje się też jako przykład zachowania na trybunach. W meczach między takimi BVB i Schalke kibice w różnych barwach bez problemu mogą siedzieć obok siebie, jeść kiełbaskę, pić piwko, cieszyć się i tak dalej. Faktycznie jest tak, jak pokazują nam to media, czy jest to też w pewnym stopniu jakaś iluzja?
Są zdjęcia kibiców BVB siedzących na sektorach Schalke i na odwrót, ale nie wydaje mi się, żeby były to zdjęcia z młyna. Nie sądzę, żeby ktoś w innych barwach tam poszedł. To by mogło się skończyć bardzo źle. Powiem ci, jak jest w Hannoverze. Gdy przyjechał tu ostatnio Bayern, to ja czułem się jak na wyjeździe. 49 tysięcy ludzi na trybunach, z czego połowa w barwach monachijczyków.
Później bez problemu mogą sobie chodzić po mieście?
Tak, bo to są wszystko ludzie z Hannoveru, nie że z Monachium! Stamtąd przyjechało może z 800 osób, a reszta to tutejsi. U nas jeśli nie kibicuje się Hannoverowi, to kibicuje się Bayernowi. W końcu jest to globalny klub, który ma kibiców w każdym mieście. Najmniej jest ich chyba w Zagłębiu Ruhry i w byłym NRD. Poza tym wszędzie są jego fan kluby i wszędzie spotkasz jego kibiców. Tak to już jest w Niemczech.
Follow @Maciej_Iwanow <--- Halo, followuj, nie?
Follow @P_Tub <--- ekhem, mnie też...