Poniedziałkowa kopanina #3 O piłkarskich podróżnikach
Piłka nożna. Dla niektórych zawodników spełnienie marzeń z dzieciństwa. Dla większości po prostu zwykła praca, z której – co naturalne – chcą wycisnąć jak najwięcej, więc często decydują się na coraz to bardziej intratne oferty. Część z nich wybiera też mniej oczywiste, mocno egzotyczne kierunki. Do takich piłkarzy mam ogromny szacunek. Co więcej, uważam, że tacy panowie jak Adrian Mierzejewski czy Jacek Magdziński są bohaterami jednych z najfajniejszych karier w polskiej piłce.
Podróżowanie i ciekawość świata to piękne cechy, które niewątpliwie poszerzają horyzonty. Piłkarze są w o tyle uprzywilejowanej sytuacji, że ciekawość świata może być nie tylko ich pasją, ale też sposobem na życie. Umówmy się, Adrian Mierzejewski czy Marcin Budziński zarabiają w Australii na coś więcej niż frytki raz w tygodniu. Nieważne jednak jak wielka byłaby tam kasa, potrzeba ogromnego pokładu energii i odwagi, aby zdecydować się na tak nietypowy ruch. Aby rzucić wszystko i wyjechać grać w piłkę do Azji, Australii, czy Afryki. Trzeba... po prostu trzeba mieć w sobie chęć, aby złamać pewne bariery. Zestawmy ze sobą dwóch zawodników: wspomnianego Magdzińskiego, o którym za moment napiszę szerzej, i Mateusza Kupczaka z Bruk-Bet Termaliki. Kiedy skończą swoje kariery, nikt nie będzie o nich pamiętał – nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Który z nich z tych kilkunastu lat kopania piłki wyniesie więcej? To pytanie retoryczne. Pierwszy zostanie z niesamowitymi wspomnieniami, o których – z czystym sumieniem – będzie mógł opowiadać wnukom. Drugiemu pozostanie chwalenie się, że zna każdy zakamarek Niecieczy i pomieszkał sobie kilka lat w pobliskim Tarnowie.
Pod koniec czerwca miałem OGROMNĄ przyjemność poznać Jacka Magdzińskiego osobiście. Słowem wstępu: jest to zawodnik, który przez większość swojej kariery tułał się po niższych ligach polskich (jego Mount Everestem była I liga), aż pewnego dnia otrzymał... wiadomość na Facebooku od niemieckiego menedżera, który później przeprowadził jego transfer do Angoli. Tak, dobrze widzicie, to nie żadna literówka: do Angoli, nie Anglii.
Początkowo dostałem zaproszenie na Facebooku, ale go nie zaakceptowałem. Po chwili zadzwonił telefon z niemieckim numerem. Porozmawialiśmy, zaproponował taki wyjazd. Byłem w szoku, nie wiedziałem, co się dzieje. Myślałem, że ktoś sobie robi jaja – początkowo potraktowałem to niepoważnie. Każdy kolejny telefon pokazywał jednak, że to faktycznie będzie działać. Kropką nad „i” był osobisty przyjazd tego człowieka na mój mecz. Spotkaliśmy się w Toruniu, ustaliliśmy wszystkie szczegóły. Zdałem sobie sprawę, że to dzieje się naprawdę. Zacząłem opowiadać o wszystkim moim bliskim. Informację ogłosiłem światu dopiero w momencie otrzymania biletu. Wtedy miałem pewność, że rzeczywiście lecę do Angoli.
- Grałeś wtedy w IV lidze.
- Byłem tam, ponieważ już powoli chciałem kończyć z piłką. W głowie miałem inny plan na życie. Wcześniej grałem w pierwszoligowej Puszczy Niepołomice, z którą rozwiązałem kontrakt. Głównie dzięki temu znalazłem się w Angoli. Człowiek odpowiedzialny za mój transfer wpisał sobie w google, kto rozwiązał kontrakt w I lidze i trafił na mnie. Wcześniej stworzyłem z dwa-trzy filmiki z czasów gry w Gwardii Koszalin. Spodobało mu się, dostał numer przez ówczesnego i obecnego trenera Tadeusza Żakietę i poszło.
Jak go poznałem? Pod koniec czerwca przyjechał na jakiś czas do Polski, więc skorzystałem z okazji i umówiłem się z nim na wywiad. Przeprowadziłem go w Szczecinie i - powiem szczerze - nie żałuję żadnej godziny przesiedzianej w pociągu (a jechałem tylko i wyłącznie na tę rozmowę), ponieważ nie ma nic cenniejszego, niż poznać tak pozytywnie zakręconego człowieka. Powyższa wypowiedź, jak i pozostałe, pochodzą oczywiście z mojego wywiadu, który znajdziecie na moim Twitterze (na samej górze, jako przypięty post).
- Uważasz, że robisz coś innego?
- Robię coś trudnego.- Na zasadzie, że łatwiej byłoby mieszkać w jakimś Koszalinie czy Niepołomicach?
- Jestem trzecim Polakiem, który gra w piłkę w Afryce. Pierwszym w Angoli. W trudniejszych momentach - chorobowych, bakteryjnych czy typowo mentalnych i emocjonalnych chwilach - chciałbym się kogoś doradzić. Wtedy zdaję sobie sprawę, że nie było nas zbyt wielu i nikt nie wytrzymał tyle, co ja. Na pewno nie jestem wybitnym piłkarzem - polskich zawodników, którzy są lepsi ode mnie, można liczyć w setkach, ale takich, którzy potrafiliby się dostosować do warunków w Angoli i przeżyć to wszystko jak ja, z pewnością jest niewielu.Co ciekawe, w momencie, w którym wyjeżdżałem, dwóch czy trzech zawodników mogło wylecieć ze mną. Dzwonili, pytali. Mieli nawet wiadomości ode mnie, kiedy już tam byłem i... się nie zdecydowali. Poleciało ze mną dwóch Europejczyków, po trzech miesiącach wrócili do domu, bo trener ich odesłał. Jestem przekonany, że to nie jest łatwe. Sam miałem chwile, w których mi się po prostu nie chciało, ale najtrudniejsze mam już na pewno za sobą, teraz czekam na efekty tego wszystkiego. Niekoniecznie w piłce nożnej.
"Jestem przekonany, że to nie jest łatwe". Być może te słowa są kluczowe. Nie ukrywajmy - nie każdy jest w stanie z dnia na dzień postawić wszystko na jedną kartę i pojechać w nieznane. Jacek się na to zdecydował i nie żałuje żadnej ze swoich decyzji. Zresztą czego tutaj żałować - jak sam mówił, gdyby nie oferta z Angoli, prawdopodobnie nie grałby już w piłkę. A tak poznał zupełnie inny świat... świat, w którym ludzie żyją za jednego dolara dziennie, świat, w którym nikt nie respektuje przepisów ruchu drogowego, świat, w którym kobiety chodzą z miskami na głowie. Generalnie zupełnie popieprzony świat, gdzie często brakuje nawet prądu i wody, co momentami bywa naprawdę uciążliwe...
Ale fakt – często w sklepach nie ma podstawowym produktów żywnościowych, prądu brakuje nieraz przez cały dzień. Wiesz, co jest najgorsze, kiedy nie ma prądu?
- Pytałeś o to samo Kubę Białka. Brak klimatyzacji...
- Masakra... Wracasz wykończony do domu, marzysz o kąpieli i śnie, a tu nie dość, że nie ma wody, to jeszcze jest niesamowicie gorąco i duszno. Kładziesz się tak, jak przyjechałeś – cały spocony, posklejany. W nocy słyszysz, że klima się włącza i od razu lecisz po prysznic. Problem jest poważny, odcięcie prądu w mieście zdarza się co najmniej raz na tydzień. Trwa to zazwyczaj kilka godzin. Ze dwa razy wykąpałem się po afrykańsku.- Czyli?
- No po prostu w misce na podwórku!W Polsce nie trzeba się zastanawiać czy będzie prąd i jedzenie...
- W Afryce jest walka o miejsce na ulicy, walka o przeżycie, walka o jedzenie. Dlaczego? Bo często po prostu tego nie ma. Tak jak ty sobie poukładasz w Polsce dzień: wstajesz rano o 6, o 6:30 wychodzisz. W międzyczasie weźmiesz prysznic i zrobisz sobie jajecznicę. A tam wstajesz o 6, otwierasz kurek... nie ma wody. No to nie wykąpiesz się. Idziesz do kuchni, skończył się gaz i nie zrobisz sobie jajecznicy. To, co sobie zaplanowałeś wcześniej, bardzo często bierze w łeb. Dlatego później, zamiast iść do przodu, ludzie zajmują się naprawianiem rzeczy codziennych. To ich hamuje.To są trudności, które stwarza Afryka. Miałem kiedyś taką sytuację – byliśmy u polskich znajomych na grillu i była fajna sytuacja, ukazująca prawdziwą Afrykę. Kolega niósł czarne fasolki w sosie. Nalał to do zwykłego talerza po sam czubek. Szedł, szedł, szedł i udało mu się świetnie dojść te 15 metrów z kuchni na dwór, żeby to wynieść. Już wita się z gąską, stawia to na stole, który rzekomo powinien być prosty... a ten oczywiście był wykrzywiony! Przeszedł całą drogę, a wylało mu się dopiero na końcu. Angola – możesz być przygotowany na wszystko, a ona i tak cię jeszcze zaskoczy!
... Ale jest to też świat, w którym ludzie zupełnie inaczej podchodzą do życia. Całkowity luz, brak jakiegokolwiek poczucia czasu, Umówiłeś się z kimś na 9:00? Powinieneś być wdzięczny, jeśli zobaczysz go o 18, albo w ogóle. Z ich perspektywy większość naszych problemów jest błaha - oni nawet nie pomyśleliby, że można przejmować się tak nieważnymi rzeczami, na które my często poświęcamy solidną część swojego życia. Jacek widział (i nadal widzi, bo wciąż szczęśliwy gra w piłkę w Afryce) to wszystko z bliska. Chyba nie muszę mówić, jakiego dzięki tej przygodzie nabierze doświadczenia życiowego. Być może jego optyka postrzegania świata zmieni się o 180 stopni. Kto wie... wiem po sobie, jak bardzo ten wywiad wpłynął na postrzeganie przeze mnie pewnych rzeczy, a przecież byłem tylko słuchaczem - Jacek widział to wszystko na własne oczy.
Dzięki temu jest naprawdę bogaty w masę doświadczeń. No to jak - kto wyciągnie ze swojej kariery więcej: Kupczak (można wstawić nazwisko dowolnego przeciętnego piłkarza z Ekstraklasy), czy Magdziński?
***
W podobnej sytuacji jest Łukasz Gikiewicz. Być może kojarzycie go z występów w Śląsk Wrocław. Teraz gra w Jordanii, wcześniej aktywnie zwiedził między innymi Tajlandię. Z nim jestem bardzo wstępnie umówiony na wywiad, być może coś z tego wyjdzie, więc (jeszcze?) nie znam go osobiście, ale z krążących o nim opinii, da się wysnuć dość prosty wniosek: to człowiek zakręcony co najmniej tak samo, jak Magdziński! Wydaje mi się, że to nie przypadek. Trzeba mieć w sobie to coś, patrzeć optymistycznie na świat, mieć wielkie pokłady energii, aby zdecydować się na jakiś nietypowy kierunek.
Często ludzie dziwią się Adrianowi Mierzejewskiemu. No bo jak to - bez problemu złapałby się w każdym klubie Ekstraklasy, a wybrał grę w Arabii Saudyjskiej czy Australii. Jasne - jego przypadek różni się od pozostałych, bo każdego z nich przewyższa potencjałem piłkarskim, ale w sumie czemu tu się dziwić? Mógłby grać w tej Ekstraklasie, ale po co mu to, skoro może - jak sam mówi - spełniać swoje marzenia? Dla jednym to wygrywanie życia, dla innych zwykły skok na kasę. Nikogo w pełni się nie zadowoli - Mierzej wybrał tak, a nie inaczej i swojej decyzji nie żałuje. Czyli wybrał dobrze.
A już najbardziej śmieszy mnie krytykowanie Marcina Budzińskiego. Zamiast podpisać kontrakt z Piastem Gliwice czy inną Termaliką, wybrał australijskie Melbourne City. No po prostu tragedia...
***
To trzeci odcinek moich cotygodniowych felietonów. Jeżeli ktoś nie czytał wcześniejszych, a chce nadrobić, zapraszam:
Poniedziałkowa kopanina #1 Piłka jako serial, dziennikarstwo jako najmniej potrzebny zawód świata
Poniedziałkowa kopanina #2 Lepszym przykładem dla młodych Lewy czy... Warcholak?
Zachęcam do śledzenia, a także obserwowania mojego konta na Twitterze (klik). Tam często zamieszczam kulisy z meczów czy rozmów i wrzucam swoje większe teksty, część z innej strony, na której także regularnie zamieszczam swoje artykuły.
***
Norbert Skórzewski