Majchrzak o Anglii - finał będzie ich!
„Rudi, wyobrażasz to sobie? Harry Maguire i Ashley Young będą mistrzami świata…” – taką wiadomość napisał Marcin Rosłoń Przemysławowi Rudzkiemu po awansie do półfinału mistrzostw świata.
Mateusz Święcicki i Filip Kapica na łamach „Piłki Nożnej” typują Anglię do roli cichego faworyta, piszą, że to będzie ich turniej. Dlaczego? Ponieważ ta kadra ma potencjał, o którym jest cicho. Nie ma burzy niczym wokół Beckhamów, Gerrardów, Scholesów i Lampardów.
I wiecie co? To działa. Anglicy przełamują schematy. Może akurat nie chciałbym, żeby byli mistrzami (mam coś takiego, że lubię, gdy mistrz nie przegrywa po drodze żadnego meczu). Ale doceniam, że są prawdziwymi Synami Albionu.Usunęli z tego tytułu słowo „marnotrawni”.
Jeśli wartość tych piłkarzy już jest wysoko poprzez to, że cała kadra gra w Premier League, to teraz urośnie jeszcze bardziej. Ekonomiczny tryb w wielu meczach pozwala na tych mistrzostwach sięgać po laury. Anglicy są o krok od medalu mistrzostw świata.
Wystarczyło, żeby zostali sprowadzeni na ziemię przegraną z Islandią na EURO. Wcześniej nie wyszli z grupy na mundialu w Brazylii, Ashley Young uderzał w poprzeczkę w serii rzutów karnych, sędzia nie uznawał prawidłowej bramki Lamparda, nie wchodzili na EURO 2008, Rooney wylatywał z boiska i znów Anglicy nie podołali w karnych. A na sam koniec przypomnijmy pudłującego Beckhama i Ronaldinho, który przelobował Seamana.
Lista cierpień byłaby dłuższa, ale nie chce mi się pastwić nad Anglikami także za błędy z XX stulecia.
Zresztą wymieńmy sobie najważniejsze postacie:
- dziś Anglia jest najcichszym bohaterem tych mistrzostw między innymi dlatego, że mają w składzie skromnego, poukładanego gościa z przedmieść Londynu - Harry’ego Kane'a (a przy okazji profesjonalistę, strzelca 6 goli i kapitana, co się zowie),
- wierni giermkowie Jesse Lingard, Ashley Young, Harry Maguire, nawet Jordan Henderson (który mógł już Anglików wyrzucić z tego turnieju po spudłowaniu karnego z Kolumbią)
- selekcjoner Gareth Southgate, który przestrzelił karnego podczas EURO 1996, za chwilę będzie kandydatem do Orderu Imperium Brytyjskiego. Już jest uwielbiany na Wyspach, chociaż są też ludzie, którzy nie dowierzają: „Jak temu właśnie Southgate’owi zaczęło nagle iść?”
Na dodatek, Anglicy świetnie spisują się w formacji 3-5-2, co – jak pokazali Polacy – najłatwiejsze nie jest. Wiadomo, zawodzi Kyle Walker, zawodzi Dele Alli, irytuje Raheem Sterling… natomiast mam wrażenie, że wreszcie to jest drużyna. To jest jedność, która imponuje. Jedność, która zamazuje mankamenty tej drużyny. Umówmy się – czy Anglia 2000-2006 grała lepiej? Grała. Miała lepsze wyniki? Nie. Nigdy nie przechodzili bariery ćwierćfinału na wielkiej imprezie – licząc od 1998 roku.
Wiecie jednak, co jeszcze się zmieniło?
Siłą Anglii jest wreszcie bramkarz.
Zastanawiałem się niedawno, czy obecny Jordan Pickford jest lepszy od Joe Harta w szczycie formy. I mam problem – interwencje Pickforda imponowały już podczas młodzieżowego EURO 2017 w Polsce. Odchodził wtedy z Sunderlandu do Evertonu. Dziś jest gwiazdą tego zespołu, a jeśli Anglia wejdzie do finału, to mam na wyciągnięcie ręki „Złotą Rękawicę”. Ile już razy Anglicy płakali, że od czasów Shiltona nie było asa w bramce?
Był Seaman, ale potrafił popełniać takie błędy, że można było osiwieć z nerwów. Był Paul Robinson, David James, Robert Green – czyli średniacy, gorsi każdego polskiego bramkarza, który dostał się do naszej kadry od 2006 roku licząc.
Był Hart, ale szybko skończyła się jego świetna dyspozycja. Dziś nastał czas Pickforda. Internauci dziś mają duży ubaw z golkipera „The Toffees” – robią to samo, co z Jamiem Vardym, czyli wyciągają jego tweety sprzed lat. Pośmiać się można, ale prawda jest taka, że to nie są jedyne pozytywne emocje, jakie Anglik im dostarcza.
***
Panie i Panowie, mam wrażenie, że piszę tekst o finaliście mistrzostw świata (czytaj: uczestniku meczu finałowego, spotkania numer 64). Dorzucam właśnie węgla do pieca lokomotywy pociągu o nazwie „hype”.
PS. Redaktorzy Święcicki i Kapica się znają. Chylę czoła.