Footroll w terenie #3 - Superpuchar Niemiec 2018
Kiedy piszę dla Was ten tekst, jest dość późno, jestem zmęczony, bolą mnie nogi a na dodatek mój sąsiad ma remont. Ale ja tu nie o sąsiadach, a o meczu który dane mi było dzisiaj obejrzeć. Był to mój pierwszy finał na żywo, chociaż znajdzie się lwia część osób, która powie, że Superpuchar to taki jakby sparing i w ogóle się nie liczy do finałów. I don't care. Jednym słowem, było fajnie. W więcej niż jednym słowem, zapraszam niżej. Aha, z góry przepraszam za nienajlepszą jakość zdjęć czy też nagrań, ale robić ładne zdjęcia kilkuletnim telefonem, gdzie wokół jest masa ludzi, to nie jest najprostsze zadanie. Niemniej jednak, wszystko można przy odrobinie chęci dostrzec.
Superpuchar Niemiec tak naprawdę ma taką formę, jak obecnie od 2010 roku. I tak się kluby zgadały, że fajnie gdyby ten mecz był rozgrywany na stadionie posiadacza Pucharu Niemiec za dany rok. I takim szczęśliwym zbiegiem okoliczności okazało się, że posiadaczem Pucharu Niemiec w roku 2018 jest klub z Frankfurtu, w mieście, w którym mam przyjemność mieszkać. Któregoś dnia, przeglądając listę eventów planowanych na Commerzbank Arenie, rzucił mi się w oczy właśnie ten Superpuchar. Teraz tylko sprawdzić dostępność miejsc, a było ich w pi...erun dużo. Już miałem upatrzone miejsce, już kursor śmigał na "kup teraz", ale zatrzymałem się, by sprawdzić, jak tam wygląda sprawa z miejscami stojącymi na trybunie zachodniej, gdzie dzieją się największe jajca, gdzie jest doping i przyśpiewki. I jest, ostatnie, jedno miejsce czaicie? Pewnie znacie to uczucie, zakupić ostatnią sztukę czegokolwiek. To już wiecie jak się czułem. Formularz danych osobowych wypełniony szybciej, niż Usain Bolt pobiegł w Berlinie. Załatwione, zapłacone, proszę czekać na pocztę.
Wybiegamy teraz nieco bardziej w przyszłość, do dnia dzisiejszego, godzina około 19. Czekałem wówczas na tramwaj, który zawiezie mnie prosto pod same bramki bezpieczeństwa. Musicie też wiedzieć, że zawsze, gdy na Commerzbank-Arenie gra się w piłkę nożną, zostaje uruchomiona osobna linia tramwajowa, tylko dla nas, kibiców. Kursuje ona tylko i wyłącznie z dworca na stadion i ze stadionu na dworzec, po kolejnych głodnych emocji kibiców.
Na tablicy widzimy transport na lotnisko, na przedmieścia, ale mnie interesuje tylko najwyższa pozycja.
Generalnie to wcale nie musiałem czekać na tramwaj, gdyż od stadionu dzieli mnie jakieś 20-30 minut piechotą. Ale zrobiłem to z jednego powodu. Wiedziałem, że tramwajem będą jechać kibice Eintrachtu i Bayernu. Chciałem zobaczyć, czy będą jakieś "konfrontacje". Wokoło mnie w tramwaju było 5-6 kibiców Bawarczyków, reszta była odziana w czarno-białe koszulki. Ku mojemu zaskoczeniu nie działo się nic, absolutnie nic. Kibice jednego i drugiego klubu z zaangażowaniem wymieniali się spostrzeżeniami odnośnie składów i całej otoczki. Jedna sytuacja utkwiła mi w pamięci. Wysiadając na przystanku, kibic Bayernu zostawił bluzę na siedzeniu obok. Momentalnie za nim wybiegł kibic Eintrachtu, celem oddania zguby. Niby drobny gest, ale takie drobne gesty szanuje się najbardziej. Generalnie była bardzo przyjazna atmosfera, która utrzymała się już do końca samego meczu.
Jeśli kiedykolwiek będziesz miał(a) tą przyjemność wybrać się na mecz Bundesligi we Frankfurcie, wiedz że jest to bardzo specyficzny teren. Wysiadając z tramwaju widzisz autostradę, obok której prowadzi droga do bramek. Oddalając się jednak od autostrady, trafisz na tunel, w którym możesz napełnić żołądek litrami piwa, czy też półmetrowymi hot dogami. Wybierając te dwie ścieżki, polecam tunel. Oto on
Zdjęcie lekko nieostre, ale myślę, że mi to wybaczycie, bo później robi się coraz lepiej. Patrząc na stadion z lotu ptaka, zobaczymy, że znajduje się on w samym sercu lasu. Nie bez powodu jeszcze kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu nosił nazwę Waldstadion właśnie ze względu na otaczający go las. Jest inny niż wszystkie. Przechodząc przez bramki kontrolne, wchodzisz jednocześnie do tegoż lasu, gdzie dzieli Cię już tylko kilkaset metrów od stadionu który przebija się gdzieś między gałęziami. Jest to miejsce nadzwyczaj szczególne. Czuć ten leśny klimat, słychać w głowie śpiewy kibiców, które niegdyś zdobiły ten las. Przechodząc pierwszy raz ten niepozorny kawałek natury, czułem jedynie szacunek do miejsca, które wskazuje drogę do świątyni tysiąca ludzi.
I tak, dla tych którzy tu jeszcze są, robimy kolejny skok do przodu i znajdujemy się już na stadionie, na swoim sektorze, na swoim "miejscu" które rozkłada się po całym sektorze, i będziesz go miał tyle, ile sobie rozepchasz łokciami. Chociaż mimo wszechobecnego tłoku na trybunie, znalazłem całkiem przyjemne miejsce, z całkiem przyjemnym widokiem, z całkiem przyjemnymi ludźmi wokół, gdyby tylko tyle nie palili.
Po kilkunastu minutach, spiker zaczął wymieniać zawodników pierwszej jedenastki Bayernu. Ja jeszcze niczego nieświadomy, po prostu stałem i czekałem. Po kilkunastu sekundach jednak wyciągnąłem telefon, i zarejestrowałem to.
Dla tych, którzy prawdopodobnie nie będą wiedzieć o co chodzi, przeczytajcie najpierw to, potem włączcie drugi raz. Spiker wywoływał kolejne numery i imiona, licząc na to, że kibice dokończą ich nazwiska. Kibice Eintrachtu mieli jednak nieco inne plany, gdyż według nich każdy gracz Bayernu ma na nazwisko Arschloch...czyli Dupek. Słodko. No dobra, ale jak to wyglądało przy składzie Eintrachtu?
W życiu nie dostałem takiej dawki decybeli, jak przy wymienianiu składu Eintrachtu. Ale jak wiadomo jakie są składy, to dawać mi tych piłkarzy na boisko. A to co pokazali na boisku...Piotrek Tubacki opisał Wam to ładnie tutaj. Co do meczu, nie będę się dużo rozpisywał. Chcę Wam natomiast pokazać, jak pewne wydarzenia na boisku wyglądają z perspektywy trybun. Wszyscy dobrze wiemy, co robił Lewandowski. Oprócz władowania hat tricka, miał też kilka sporów z graczami Eintrachtu. I to on był głównym celem kibiców Orłów. Z tego powodu powstała również przyśpiewka, której nie zarejestrowałem bo jestem dzbanem i nie chciało mi się wyciągać telefonu ze względów etycznych. A owa przyśpiewka szła mniej więcej tak:
Lewandowski to sku...syn!
Jak widać, nie jest ona skomplikowana, a była na ustach kibiców najczęściej. Zatrzymując się jeszcze raz na chwilę przy Polaku Rodaku, podrzucam wam "radość" kibiców na zmienienie go przez Sandro Wagnera (najlepszy pomysł Bayernu, z perspektywy kibica Frankfurtu).
Oraz dla kontrastu, wprowadzenie na boisko Ante Rebicia, którego kibice Eintrachtu domagali się już od pierwszej minuty. Niestety wszedł za późno. Adi zbiera sobie minusy u kibiców.
Jak widać Rebić jest dla kibiców Frankfurtu czymś w rodzaju rycerza w złotej zbroi na piedestale, który ma ich uratować z każdej opresji. Tak się niestety nie stało. Przyjęliśmy dziś na klatę pięć ciosów. Można by powiedzieć, że złamało to tutejszych kibiców. I faktycznie przez jakiś czas tak było. Przyśpiewki były nijakie, ciche, jakby miało ich nie być. I w okolicach 86 minuty, kiedy było wiadomo, że jest już po ptokach, kibice postanowili w piękny sposób podziękować swoim wojownikom za zostawienie serducha na boisku. Zobaczcie.
Jakby ktoś z niewiadomych przyczyn, chciałby sobie pośpiewać razem z nimi, poniżej tekst
Deutscher Pokalsieger!
Deutscher Pokalsieger!
Deutscher Pokalsieger!
SGE!
I tu już raczej nie muszę tłumaczyć, że Deutscher Pokalsieger to Zdobywca Pucharu Niemiec.
Jak widać nasze przyśpiewki nie są zbytnio wymagające, ale nie o to w nich chodzi. Ludzie się przez nie jednoczą, szczególnie w trudnych chwilach. Po końcowym gwizdku, kiedy tysiące ludzi wychodziło ze stadionu, ja postanowiłem jeszcze chwilę poczekać, podelektować się chwilą, czy też uchwycić celebrację Bayernu.
Mimo wszystko, był to niezwykle udany dzień. Udało mi się być na pierwszym finale w życiu, zobaczyłem topowych zawodników w akcji. I zostaje mi tylko jedno przesłanie, do najpiękniejszego stadionu w całych Niemczech. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz będziesz mnie gościć i że będę cię opuszczać w lepszej atmosferze. Do zobaczenia. SGE!