Święta w Monachium jednak nie takie smutne
W końcówce tego jakże cudownego 2018 roku piłkarze Bayernu spięli swoje świetnie opłacane tyłki. Mieli bardzo trudne momenty w tej rundzie, ale im bliżej było Sylwestra, tym bardziej melanżowe myśli ich ponosiły i tym lepsze wyniki w lidze zaczęli osiągać. Zeszło się to z zadyszką tych, którymi jaraliśmy się zamiast monachijczyków, dzięki czemu Bawarczycy zrealizowali swój minicel, wygrali na koniec wszystko, co się dało i jesień kończą jako samotny wicelider ze stratą sześciu punktów do Borussii Dortmund.
Składy:
- Eintracht: Trapp - Salcedo, Falette, N'Dicka - da Costa, Fernandes (70. Müller), Willems, Kostić - Gacinović (43. de Guzman) - Haller, Jović
- Bayern: Neuer - Rafinha, Süle, Boateng, Alaba - Martinez, Thiago - Müller (90. Shabani), Kimmich, Ribery (90. Coman) - Lewandowski (90. Wagner)
Czy sześć punktów do BVB to dużo? I tak, i nie. Borussia jest obecnie w mega gazie, ale nie wiemy, jak będzie się prezentowała na wiosnę. Tak samo jak nie wiemy, co będzie pokazywał Bayern. A końcówkę tej rundy miał naprawdę wyśmienitą, bo i jego gra wyglądała w końcu tak, że zęby nie zgrzytały, i defensywa była pewniejsza, i pięć zwycięstw z rzędu wpadło, z czego ostatnie cztery, włącznie z dzisiejszym, bez utraty gola. Takiej passy Niko Kovac jeszcze w swojej futbolowej karierze nie miał, bo nawet jako piłkarz monachijczyków nigdy nie wygrał pięciu spotkań po kolei.
Zaczęło się grubo!
Mecz z Eintrachtem miał oczywiście wiele podtekstów, bo to przecież z ekipy "Orłów" Bawarczycy wyjęli chorwackiego szkoleniowca. Po jego debiucie, nota bene we Frankfurcie, gdzie pokonał gospodarzy w meczu o Superpuchar aż 5:0, wydawało się, że frankfurtczycy szybko zatęsknią za Kovacem, z którym to przecież zdobyli pół roku temu Puchar Niemiec. Nic bardziej mylnego, bo jego następca, Adi Hütter, zaczął wykonywać z zespołem kawał wyśmienitej roboty, ulepszając drużynę do takiego stopnia, do którego nie dotarł nawet Chorwat. Problem w tym, że pod koniec rundy zaczęło im doskwierać zmęczenie, a osiągane wyniki nie były już takie fajne...
Dzisiaj jednak od samego początku widać było, że Eintracht podszedł do tego spotkania na ambicji. Co prawda niepokojąco wyglądało mocno rezerwowe zestawienie trójki środkowych obrońców, gdzie obok regularnie grającego, aczkolwiek tylko 19-letniego Evana N'Dicki wystąpili chimeryczny Carlos Salcedo oraz elektryczny Simon Falette. Jednak "Orły" słyną przede wszystkim ze swojej ofensywy, napędzanej przez rewelacyjne wahadła i w ciągu pierwszych dziesięciu minut pokazały to. Najpierw Filip Kostić zagrał mocno z lewej strony w stronę Luki Jovicia, ten przepuścił piłkę do Mijata Gacinovicia, który uruchomił z prawej strony drugiego wahadłowego, Danny'ego da Costę. Niemiec trafił tylko w Manuela Neuera. Dwie minuty później dwójkową akcję przeprowadzili z kolei Jović i Sebastien Haller, lecz strzał tego pierwszego z niełatwej pozycji nie poleciał w światło bramki.
Obronne sieroty
W 13. minucie do głosu doszedł Bayern. Zaczęło się od groźnego rzutu wolnego Davia Alaby, który trafił co prawda w środek bramki, lecz nadał futbolówce dziwną trajektorię lotu, utrudniając tym samym robotę Kevinowi Trappowi. Goście zyskali rzut rożny i... jakimś cudem nie zamienili go na gola! Po wrzutce Joshuy Kimmicha, grającego, o dziwo, na pozycji ofensywnego pomocnika, najpierw szczupakiem uderzał niepilnowany Javi Martinez, co w fantastyczny sposób obronił Trapp. Niemiec jednak musiał zachować czujność, ponieważ do dobitki ruszył Thomas Müller, który uderzając głową z niespełna pięciu metrów także nie pokonał bramkarza Eintrachtu! Cóż to były za parady! Mają Bawarczycy ostatnio pecha do golkiperów w formie, ekhem, Gulacsi, ekhem...
Mecz rozwijał się w satysfakcjonujący sposób, lecz jakoś po pół godzinie tempo znacznie zwolniło. A nic nie podnosi ciśnienia kibicom, jak błędy obrońców. W 35. minucie N'Dicka nie popisał się przy wybiciu dalekiego podania, przez co piłkę przejął Müller. Niemiec zagrał do Roberta Lewandowskiego, który bez większych problemów poradził sobie z Falettem i wystawił futbolówkę Franckowi Ribery'emu. Łatwe 1:0. Jeszcze przed przerwą Bayern powinien prowadzić wyżej, ponieważ po tragicznym wybiciu Faletta monachijczycy ruszyli z kolejną akcją, którą trafiając głową w poprzeczkę zakończył Müller.
I tak to się żyje na tej wsi
Pierwsza połowa była fajna, ale widać było, że Eintracht zaczyna padać. No i padł do takiego stopnia, że w drugiej właściwie nie istniał w ofensywie. Cóż, trzeba też przyznać, że Bawarczycy robili niewiele więcej, bo... w ogóle po przerwie spotkanie było nudne jak flaki z olejem i nie działo się prawie nic. Gospodarze wyglądali trochę tak, jak typowa drużyna grająca z typowym Bayernem, czyli obawiali się wszystkiego i nie wykazywali woli do walki. Nie była to ta sama ekipa, co w pierwszych 25 minutach. Czyżby zejście kontuzjowanego Gacinovicia w 43. minucie miało na to wpływ? Bo Serb prezentował się naprawdę dobrze.
Jedynymi wartymi uwagi akcjami w drugiej połowie były tylko bramki Bayernu. W 79. minucie monachijczycy przeprowadzili składną i szybką akcję, którą po klepce z Kimmichem wykończył Ribery. Francuz miał przy tym kupę szczęścia, ponieważ trafił piłkę w bardzo nieczysty sposób, przez co poleciała ona jak taki farfocel i odbijając się od słupka wpadła do bramki. Ale to jeszcze nic. W 89. minucie Rafinha chciał dośrodkować, ale... zeszło mu i wpadło za kołnierz Trappa. 3:0, zasłużone, łatwe.
Dzięki dzisiejszemu jakże pewnemu zwycięstwu Bayern stał się samodzielnym wiceliderem Bundesligi. Do BVB, jak już mówiłem, traci sześć punktów. Pogratulujcie ekipie z Bawarii!