Bayern Monachium znowu pokonany!
Znowu to zrobili! Bayern Monachium znowu przegrał mecz! Mieli pecha Bawarczycy, bo Bayer Leverkusen nie był dzisiaj tym samym niemrawym Bayerem bez ambicji, jakim był podczas jesiennego spotkania tych zespołów Ekipa Petera Bosza wyszła na monachijczyków ultraofensywnym składem, co przyniosło kapitalny efekt. Mistrz po raz kolejny został pokonany!
Składy:
- Leverkusen: Hradecky - Weiser, Tah, S. Bender, Wendell - Aranguiz - Havertz (45. Baumgartlinger), Brandt - Bellarabi (90+2. Paulinho), Volland, Bailey (84. Alario)
- Bayern: Ulreich - Rafinha (79. Sanches), Süle, Hummels, Alaba - Kimmich, Goretzka - Müller (74. Gnabry), James (77. Davies), Coman - Lewandowski
Mecze tych zespołów zawsze mają potencjał na dobre widowisko. Czasem tak jest, czasem nie ma, ale Leverkusen ogólnie rzecz ujmując jest od wielu lat ekipą, która zawsze liczy na zajęcie miejsca w górze tabeli, najlepiej w Lidze Mistrzów. Jesienią im nie szło, ale przed Świętami do klubu przyszedł trener Peter Bosz, który ma za zadanie naprawić "Aptekarzy" i przywrócić im blask. A skoro jest Bosz, to jest też ofensywa i wysoki pressing, z którego Holender słynie i którym hołdował już w Borussii Dortmund (gdzie średnio się to sprawdziło...).
Dlatego gospodarze wyszli na Bayern mega ofensywnie i nie licząc obrońców, nie mieli w swoich szeregach właściwie żadnego innego defensywnie usposobionego zawodnika! Ba, nawet grający na prawej stronie obrony Mitchell Weiser słynie ze swoich przebojowych rajdów po skrzydle i może być ustawiany wyżej - aczkolwiek dzisiaj jego dynamika miała być wykorzystana głównie do zatrzymania niebezpiecznego Kingsleya Comana. W środku pola Leverkusen tym "najniżej" ustawionym piłkarzem był Charles Aranguiz, który oczywiście jest zadziorny i wybiegany, ale jest również świetnie wyszkolony technicznie. Przed sobą do pomocy miał ofensywnego Kaia Havertza i Juliana Brandta, który przez Bosza został przesunięty ze skrzydła do środka. Ogień!!!
Mecz zapowiadał się ciekawie także dlatego, że monachijskiej ekipie w ostatniej chwili wypadli Manuel Neuer i Thiago Alcantara, w efekcie czego Joshua Kimmich został przesunięty do środka, a na jego pozycji zagrał Rafinha.
Ręce, rączki, rączunie
I było grubo! Od początku! Już w pierwszej minucie Mats Hummels popełnił 1 z 2/3 karygodnych błędów, które nachachmęcił w pierwszej połowie i zagrał pod nogi przeciwnika. Poskutkowało to zablokowanym strzałem Kevina Vollanda i sporą kontrowersją, ponieważ niemiecki stoper bardzo szeroko wystawił przy interwencji rękę. Karny? Nie, sędzia uznał, że łopata wystawiona przez Hummelsa na jakieś dwa i pół metra była nieświadoma (brak intencji), a w Bundeslidze za to jedenastek się nie dyktuje. Kontrowersyjnie, ale zgodnie z przepisami.
W pierwszej części gry jeszcze kilka takich rąk było, raz były gwizdane, raz nie, Karim Bellarabi nawet dostał za nią żółtą kartkę. Ale nie to było najważniejsze, bo kluczowe dla tego spotkania (i tych rąk też) było ogromne wręcz tempo i ultraofensywne nastawienie obu zespołów. Bayer podchodził bardzo wysoko pod Bayern, naciskał, wymuszał błędy i trzeba przyznać, że był bardzo godnym rywalem dla mistrzów. Działo się, a oglądało się to tak, że "wow" samo cisnęło się na usta. Choć paradoksalnie setek i mnóstwa sytuacji nie było aż tak wiele - lepiej pod tym względem wyglądała pierwsza połowa hitu Eintracht vs Dortmund.
Lewandowski z golem! A jednak nie...
W ekipie Bayernu szalał Kingsley Coman, z którym twardo walczył wspomniany Weiser. Jednak Francuz i tak uprzykrzał się obronie gospodarzy , jak np. w 13. minucie, kiedy 22-latek bez większych problemów minął "krowiastego" Jonathana Taha i oddał groźne uderzenie na bramkę niepewnego dzisiaj Lukasa Hradecky'ego. Chwilę później Coman dośrodkował groźnie w pole karne, gdzie w wielkim tłoku odnalazł się Thomas Müller, lecz został zblokowany. Tak samo jak w 40. minucie, po efektownym podaniu zewnętrzną częścią stopy Hummelsa, Francuz popędził w stronę bramki fińskiego golkipera, ale ten efektownie obronił jego strzał. Co prawda na niewiele się to zdało, ponieważ kilkanaście sekund później Wendell nie nacisnął Müllera, przez co Niemiec na spokojnie mógł dośrodkować i obsłużyć Leona Goretzkę, który uderzeniem głową zdobył swoją czwartą bramkę w 2019 roku! Co za forma byłego gracza Schalke!
W doliczonym czasie pierwszej połowy gola na 2:0 zdobył jeszcze Robert Lewandowski, lecz po dłuższej rozkminie VAR uznał, że Polak był na minimalnym spalonym. Sędzia Tobias Stieler zagwizdał trzy razy i oba zespoły zeszły do szatni po fantastycznych do oglądania 45 minutach.
Wraca słaby Bayern
W pierwszej połowie żadna ze stron nie była wyraźnie lepsza, choć może minimalnie bardziej pozytywnie prezentował się Bayern. Natomiast po przerwie już tak nie było, bo to Leverkusen pokazało ząbki. Zaczęło się od wymiany ciosów, czyli tak, jak przez sporą część pierwszej części gry, ale potem... Leon Bailey dostał piłkę ustawioną przed polem karnym i huknął z rzutu wolnego, dając Bayerowi remis. Sven Ulreich był trochę zasłonięty w tej sytuacji, ale nie można powiedzieć, że zrobił wszystko, co było w jego mocy. "Die Werkself" nie odpuszczali i dalej siedzieli na monachijczykach, groźnie strzelał Julian Brandt, a w 63. minucie stała się rzecz niesłychana... No dobra, nie była niesłychana, bo była jak najbardziej możliwym scenariuszem.
Gospodarze rozpoczęli akcję od własnej bramki i po rozegraniu czterech podań wyszli na prowadzenie 2:1! Hradecky długim podaniem obsłużył Aranguiza, ten oddał futbolówkę Weiserowi, który ruszył niczym rasowy skrzydłowy, po czym wypuścił na boku Bellarabiego. Ten obsłużył Kevina Vollanda, który znalazł się w polu karnym totalnie niepilnowany i sprytnym strzałem pokonał Ulreicha. A jeśli myślicie, że Bawarczycy wściekli się i ruszyli z szarżą na swoich przeciwników, to... mylicie się, bo Bayern był bardzo bezjajeczny.
Potężni zmiennicy
Miał tam z czasem sytuację James Rodriguez (jeden z najsłabszych na boisku), oddał strzał głową Lewandowski, ale oprócz tego trudno jest wspomnieć o jakimś zagrożeniu ze strony przyjezdnych. Nawet Coman zgasł z czasem, choć przez ponad godzinę ostro zagrażał bramce Leverkusen. Można byłoby oczekiwać jakiegoś impulsu od zmienników, ale Serge Gnabry, Alphonso Davies i Renato Sanches nie są jakimiś przesadnymi zastrzykami jakości. Bayer bronił skutecznie, grał mądrze, starał się utrzymywać przy piłce i raz na jakiś czas kontrować, wykorzystując takich sprinterów jak Bellarabi, Bailey czy Weiser. No i dało to efekt.
W 87. minucie dobrze dysponowany Brandt otrzymał prostopadłe podanie, będąc dosłownie na styk z linią spalonego wyznaczoną przez Niklasa Süle. Ruszył w kierunku bramki i wystawił piłkę Lucasowi Alario, który nie zmarnował patelni i ustalił wynik spotkania. Argentyńczyk musiał co prawda trochę poczekać, ponieważ VAR obczajał temat, ale w przeciwieństwie do Lewandowskiego jego gol został uznany (chodziło o pozycję Brandta). 3:1! A tego Bayern nie był już w stanie odrobić. Gdyby grał tak, jak w pierwszej połowie, to może by się udało, ale 45 minut niezłej gry to za mało. Leverkusen było po prostu lepsze i pokazało, jak powinny grać zespoły z czołówki. Monachijczycy powinni cieszyć się, że ich kolejnego potknięcia nie wykorzystała Borussia Dortmund, która tylko (aż?) zremisowała we Frankfurcie.