Jeszcze nie tym razem, Bayernie!
Bayern Monachium dogonił w ten weekend Borussię Dortmund i to jest fakt. Bawarczycy nie przeskoczyli jednak dortmundczyków ze względu na gorszy bilans bramkowy, ale to nie zmieniało jednej rzeczy, którą BVB musiała tak czy siak zrobić: pokonać Bayer Leverkusen. Emocji w tym spotkaniu nie brakowało...
Składy:
- Dortmund: Bürki - Hakimi, Akanji, Zagadou, Diallo - Weigl, Witsel - Sancho, Götze (83. Dahoud), Guerreiro (76. Bruun Larsen) - Alcacer (90. Wolf)
- Leverkusen: Hradecky - Weiser, Tah, S. Bender, Jedvaj - Baumgartlinger - Aranguiz, Brandt - Havertz, Volland, Bailey (70. Alario)
No siema, panie Bosz, jak tam po powrocie do Dortmundu? Na Signal Iduna Park najlepiej pana nie wspominali, a jeszcze miał pan okazję podkręcić nieco klimacik, pokonując Borussię na jej własnym stadionie i mocno ingerując w układ bundesligowej tabeli! No i wiele wskazywało na to, że poczciwy Peter tak właśnie zrobi, ponieważ przez pierwsze pół godziny meczu gospodarze NIE ISTNIELI. Nie było BVB, nie było tej słynnej machiny Luciena Favre’a, która rzecz jasna w ostatnich tygodniach popadła w niemały marazm. Bayer atakował wysoko, podchodził dużą liczbą piłkarzy i grał na wielkiej intensywności, lecz nie stwarzał realnego zagrożenia. Dopiero po 20 minutach niedaleko obok słupka uderzył Sven Bender, a trzy minuty później w identyczne miejsce trafił wolejem Kai Havertz.
I zaczęła się jazda...
Sygnał do ataku ze strony Borussii dał dopiero w 28. minucie Jadon Sancho, który po wygraniu pojedynku 1 na 1 oddał celne uderzenie. Niecałą minutę później niezłą szansę miał Julian Weigl, ale został zablokowany. BVB powoli budziła się ze snu, a to wystarczyło, żeby po tylu minutach nijakości wyjść na prowadzenie! 30. minuta spotkania, rzut rożny, Sancho z asystą, a Dan-Axel Zagadou z golem - tak było! Obrońcy gości pogubili krycie, a odpowiadający za francuskiego stopera Jonathan Tah... nie wiem, co zrobił, ale dopuścił go do stuprocentowej sytuacji, której ten nie mógł zmarnować. Mentalnie rudy był w tamtym momencie zespół Bayeru, bo przecież do tej pory miażdżył przeciwnika na jego połowie! Przez pierwszy kwadrans miał ponad 80% posiadania, ale... co z tego, Andrzeju?
Zaczęło się meczycho, tym bardziej że „Aptekarze” pod wodzą Bosza nie odpuszczają i grają ofensywnie. Już w 37. minucie wyrównali, kiedy po dwójkowej akcji między Kevinem Vollandem i Havertzem ten pierwszy uderzył płasko przy słupku, strzelając zza pola karnego. Remisem nie nacieszyli się jednak długo, ponieważ... już w 38. minucie Dortmund znów prowadził! Abdou Diallo, grający z musu na lewej stronie obrony, no bo przecież Schmelzer grać tam nie będzie, dośrodkował precyzyjnie do Sancho, który niepilnowany zamykał całą tę akcję. Anglik kropnął z woleja i w krótkim odstępie czasu do asysty dołożył gola! Grubo!
Jeden strzał, ale wystarczył
Druga połowa zaczęła się z mniejszym impetem i mniejszą liczbą akcji, niż miało to miejsce w końcówce pierwszej. Widać było, że obie drużyny są świadome, że grają z przeciwnikiem, który ma „ofensywa” na drugie imię i lubi kontratakować - a z takimi to nigdy nie wolno kozaczyć, choć wciąż oglądało się to kapitalnie. Strzelanie rozpoczęło się równo po godzinie gry, kiedy Borussia oddała... swoje pierwsze uderzenie po przerwie, a było ono autorstwa Mario Götzego. Niemiec nabiegł na wytaczającą się z pola karnego piłkę i przymierzył płasko przy słupku, dając zespołowi prowadzenie 3:1.
Dortmundczycy przez sekundę prowadzili nawet 4:1, ponieważ gola - w końcu! - zdobył Paco Alcacer, jednak sędzia tego trafienia nie uznał, gdyż Hiszpan znajdował się na półcentymetrowym spalonym (jednak nie „w końcu!”...). W kolejnych minutach Bayer próbował coś zdziałać, szczupakiem uderzał Leon Bailey, dośrodkowanie Vollanda chciał wykorzystać rezerwowy Lucas Alario, ale na 2:3 strzelił dopiero w 75. minucie stoper, ten, który nie pokrył Zagadou - Tah, po asyście Juliana Brandta. Zaczęło być wesoło, bo wszyscy przypominali mecz z Hoffenheim, w którym Borussia prowadziła do 75. minuty 3:0, a zremisowała 3:3... Tutaj Leverkusen miało prostszą sytuację i zaczęło przeważać. Gospodarze wciąż byli z tylko jednym uderzeniem w drugiej połowie - tym bramkowym. Dopiero w ostatnich kilku minutach efektownym wolejem w trybuny popisał się Jacob Bruun Larsen.
Końcówka była wesoła, sędzia doliczył pięć minut, a Charles Aranguiz spiął się z Axelem Witselem. Więcej goli jednak nie padło i Borussia wygrała po raz pierwszy od 26 stycznia! Dzięki temu otrząsnęła się nieco z letargu i nie tylko odskoczyła Bayernowi na trzy punkty, które są mizerną różnicą, ale także dała sygnał, że wraca do żywych w poważnej grze. Bayer to jeden z największych, jeśli nie największy, kocur wiosny w Bundeslidze i mimo szczerych chęci poległ dzisiaj w Dortmundzie. Jeszcze Borussia nie zginęła, choć wciąż wiele jest do poprawy. Reus, PIszczek - wracajcie!