Z piekła do nieba
A jednak, wygląda na to, że klątwa Anoeta została przez FC Barcelonę przełamana na dobre. Wczoraj, z piekielnie trudnego terenu w San Sebastian udało im się wywieźć komplet punktów. Nie był to jednak spacerek jaki widzieliśmy tydzień temu. Mieliśmy dużo, dużo bicia głową w mur, błędów, przebłysków, szczęścia...
Zanim jednak przejdę do podsumowania tego spotkania, warto wspomnieć o Imanolu Agirretxe, który całą swoją karierę, poza jednym wypożyczeniem, spędził właśnie w Realu Sociedad. Z racji właśnie zakończenia kariery, został wysoce uhonorowany przez swoich kolegów, zarząd, kibiców. Ten mecz miał być dla niego najlepszym prezentem z tej okazji - pokonać na własnym podwórku obrońcę tytułu i szalenie rozpędzoną Barcelonę. Prawie się to udało ale "prawie" robi wielką różnicę. Tak samo mur RSSS nie wytrzymał w końcu presji Katalończyków i padł. Ale po kolei.
Miało być łatwo, wyszło jak zwykle
Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że Real na swoim stadionie zawsze rzuca Barcelonie gigantyczne kłody pod nogi, i za każdym razem łapie mnie nawet niepewność, że tym razem się nie uda wygrać. Statystyki tylko to potwierdzają. W 11 ostatnich spotkaniach na Estadio Anoeta, Barcelonie udało się wygrać trzykrotnie. Te trzy razy to trzy ostatnie mecze które między sobą rozegrali na tym stadionie. Czy "klątwa" została przełamana? Chciałbym żeby tak było. Chciałbym nie musieć delikatnie drżeć, czekając na ten mecz. Ale w końcu usłyszeliśmy pierwszy gwizdek i coś się...coś się zaczęło dziać. Działo się to co się działo od lat. Real Sociedad nagle dostawał +10 do każdego możliwego atrybutu i grał bardzo, bardzo skutecznie. Może nie byli pod bramką Barcelony, ale jak już byli, to było groźnie. Pierwszy raz przekonaliśmy się już w 12 minucie, kiedy po rzucie wolnym, Aritz przymierzył co do milimetra, z woleja i Ter Stegen wprawdzie nie był bez szans, mógł się lepiej ustawić, ale niestety noga - piłka - słupek - siatka. Mamy najgorszy możliwy scenariusz dla Barcelony, gdzie po raz drugi z rzędu tracą wczesnego gola. Tym razem jednak nie rzucili się do natychmiastowego ataku, jak to miało miejsce z Huescą. Tym razem postanowili nie tracić zimnej krwi i po prostu grać dalej swoje. Mieli mnóstwo czasu na wykreowanie sobie dogodnej sytuacji do oddania strzału. Mieli na to aż 33 minuty. Drużyna która w tym sezonie strzela najczęściej na bramkę rywala, do końca pierwszej połowy nie oddała ANI JEDNEGO strzału na bramkę rywala. Jakby to powiedział pewien pan w okularach "To jest dramat". Inaczej nie można podsumować tej pierwszej połowy. Do szatni, do zapomnienia.
Marc Andre Ter Strzeże
Druga połowa zaczęła się właściwie tak samo, jak zakończyła się pierwsza. Barcelona dalej biła się z samą sobą, nie umiała w to ostatnie kluczowe podanie. Znając jednak Barcelonę z poprzedniego sezonu, wystarczyło poczekać do okolicy 60 minuty. No i tak sobie czekam, czekam...i mam, kilkadziesiąt sekund przed 60 minutą Messi przy piłce, Messi! MESSI! STRZAŁ!!! COŚ NIESAMOWITEGO!!! PRZECIEŻ TO JEST GENIUSZ! PIŁKA W KOŃCU POLECIAŁA W ŚWIATŁO BRAMKI! Bramkarz obronił. Tyle. Ale jak to na kapitana przystało, musiał pewnie jakoś zmotywować chłopaków do działania i poskutkowało chyba najbardziej na wesołego Niemca na budzie. Co on tam wyczyniał, to są rzeczy niestworzone. Jak wtedy, kiedy w okolicach 61 minuty wziął sprawy w swoje ręce i w sytuacji 2 vs. 2 obronił słaby strzał gospodarzy. A mogło być 2:0, ale przenosimy się natychmiast pod bramkę rywali bo tam mamy rzut rożny, piłka leci w pole karne, główka obrońcy, Rulli stara się piąstkować, widać że to ćwiczył, obrońcy również starają się pomóc bramkarzowi główkując, bramkarz widzi, że koledzy nie chcą mu pomóc piąstkować stojąc mu w drodze, obrońcy dalej myślą że pomagają, piłka jakimś cudem ląduje u Suareza, Suarez którego nie chcą kibice strzela gola na 1:1, kibice Barcelony nagle chcą Suareza, obrońcy Realu Sociedad ogarniają, że jednak nie bardzo pomogli bramkarzowi, kibice Realu są smutni, piłkarze Realu są smutniejsi, kibice którzy postawili na czyste konto Realu u buka są najsmutniejsi.
Ta wyliczanka była równie chaotyczna jak i cała akcja, a jej czytanie zajmie wam niewiele mniej, niż odstęp pomiędzy jedną a drugą bramką Barcelony, a było to tak. Po tym jak Barcelona złapała wiatr w żagle, a Real Sociedad zaczął się gubić w swoich zeznaniach, Coutinho oddał swój firmowy strzał, który wybronił Rulli, brawa. I mamy kolejny rzut rożny. Tutaj jednak nie będę się już bawił w wyliczanki. Po prostu jakoś piłka trafiła do Dembele po kolejnym zamieszaniu, a piłka po drodze do bramki trafiła jeszcze na dwóch piłkarzy gospodarzy, a i tak trafiła do bramki, jakimś sposobem. W tym momencie Barcelona mogła pójść za ciosem i starać się o trzecią bramkę, jednak wynik nie uległ już zmianie. A to wszystko możemy zawdzięczać znowu Ter Stegenowi, który w ostatnich minutach meczu włączył taki Beast Mode, że pała mała. Real mógł ten mecz skończyć wynikiem nawet i 5:2, ale tylko dzięki czterometrowym łapskom Niemca i jego refleksowi, udało się dotrwać do końca. Jak dla mnie zdecydowany Man Of The Match. Na resztę macham pogardliwie ręką, o. W końcu ostatni gwizdek, można już wracać do domu. Barcelona dziękuje swoim kibicom za wsparcie, Trenerzy dziękują sobie nawzajem za ciekawy mecz, Agirretxe nie dziękuje nikomu za spieprzoną celebrację, ja dziękuję Wam, za dotrwanie do końca. Widzimy się gdzieś tam, kiedyś tam.