Footroll w terenie - Legia potrzebowała takiego meczu
W sumie to… jak zacząć? Może najlepiej tak jak zawsze – nie mówiąc nic o wyniku. Tak naprawdę napinka na ten mecz zaczęła się w naszym wypadku chyba dopiero wczoraj. Człowiek przyjechał na stadion przy Łazienkowskiej, posłuchał Vukovicia, posłuchał Gerrarda, nasłuchał się komunałów, ale wiedział, że w czwartek nie będzie na Legii banalnego meczu…
Tak było wczoraj:
Jutro przy Ł3 będą pełne trybuny (27 k uprawnionych do wejścia ATM) + 200 przedstawicieli mediów.
— Rafał Majchrzak (@RMnaTT) August 21, 2019
Vuko: Może Gerrard powinien przyjeżdżać częściej i częściej powinniśmy mieć konferencje jeden po drugim, wtedy też mielibyśmy takie tłumy na konferencji jak dzisiaj. pic.twitter.com/pDnBNn1JoR
I wtedy wchodzi on, cały na szaro - Steven Gerrard. Obok niego - Steven Davis. pic.twitter.com/gZlYsCq9xY
— Rafał Majchrzak (@RMnaTT) August 21, 2019
Dziś odpuściliśmy sobie konferencje. Posłuchaliśmy jedynie Domagoja Antolicia (Jezu, czy on w końcu nauczy się podawać ryzykownie do przodu i stwarzać jakąkolwiek przewagę) i Igora Lewczuka (dobrze, że wrócił, to spoko ziomeczek i więcej niż niezły piłkarz) w strefie mieszanej.
Zresztą któż to nieświadomie nawet pomógł na ten mecz się nakręcić? Otóż goście z Ameryki. Wczoraj na PGE Narodowym zagrała Metallica, powracająca do Warszawy po 5 latach przerwy (w 2014 roku sam widziałem ich na żywo). I co się okazało? Specjalny segment koncertu, podczas którego basista Robert Trujillo oraz gitarzysta prowadzący Kirk Hammett grają utwór dedykowany widzom i fanom z danego kraju… a my słyszymy „Sen o Warszawie”.
Szczerze? Zaskoczenia brak. Ale świadomość tego, że:
- dzień przed jednym z najważniejszych meczów dla Legii,
- jeden z największych zespołów świata,
- gra przebój Czesława Niemena w Warszawie...
Powiem tak – myślałem, że to może komuś z tych ludzi doda skrzydeł (w sumie szkoda, że nikt z piłkarzy Legii nie zrobił tak jak Michał Kopczyński i nie nabrał trochę tych pozytywnych fluidów przed meczem z Rangersami, lepsze to niż imprezowanie lub granie w gry). Tak, odleciałem w tym fragmencie. Ale tak samo ludzie odlatywali na myśl o tym meczu.
To tyle, jeśli chodzi o natchnienie. Coś jednak w tym było, że nie przesadzaliśmy z wagą tego spotkania – Rangers to marka renomowana. To nie jest rywal, na którego machniesz ręką. Brakowało czegoś takiego – to nie jest Tyraspol ani Dudelange. Legii tutaj pewnie nikt nie będzie wieszał, jeśli odpadnie z „The Gers”. Taki to rywal, teoretycznie mocniejszy. W końcu jednak cieszyliśmy się przynajmniej z jednej rzeczy. Ci ludzie w końcu wyszli z domów i zapełnili ten stadion. Nie było nigdy tak, że wychodziło się z domu na 100 minut przed meczem i pod blokami czekali ludzie w szalikach Legii. Mam porównanie z meczu z Pogonią – raz, że nie było takich tłumów w autobusach na 1,5 godziny przed meczem, a dwa… nie było takich tłumów w drodze na stadion. Ludzie nie gnieździli się pod kasami, bo wiedzieli, że biletów już nie ma.
- Odpuść, nie ma już biletów! Tak to jest, jak się jest januszem polskiej piłki! – mówili do siebie dwaj kibice Legii, patrząc na tych biedaków, którzy liczyli jeszcze na ostatnie wejściówki. Tłumy ustawiały się za to do wyrobienia kart kibica, konsumowania zawartości menu w Sports Barze, siedziały w namiocie z giętą pod trybuną wschodnią…
- To jest ważny mecz? – pytał jeden kibic, bardzo młody, swojego starszego brata.
Ważny? Najważniejszy od czasu Ajaksu i chyba Astany. Pamiętam, kiedy nie mogłem być na spotkaniu z Napoli, kiedy w 2015 roku przyjeżdżała tutaj ekipa z Włoch, z Gonzalo Higuainem w składzie, z Maurizio Sarrim na ławce trenerskiej. Pamiętam, że mecz z Celtikiem widziałem tylko w telewizji. Ligę Mistrzów widziałem również tylko w telewizji, ale udało się zobaczyć mecz z Dundalk, ten, który dał awans do Champions League. W 2017 roku widziałem, jak Legia wygrywa, ale odpada też jednocześnie z Astaną… a dzisiaj? Nawet nie wiedziałem, co zobaczę. Rozum mówił, że pogrom podobny do tego z Dortmundem. Serce mówiło, że szanse nie są aż tak niskie.
Ale Rangers od początku lipca nie przegrali ani jednego spotkania. Przyjechali z Allanem McGregorem, Jamesem Tavernierem, Stevenem Davisem, Alfredo Morelosem, Sheyim Ojo, Jonem Flanaganem, Scottem Arfieldem, no i Steviem G na ławce. A w dodatku przywieźli głośnych kibiców…
Są głośni. Ale kiedy zapełni się stadion, to czuję, że niewiele wskórają. pic.twitter.com/bwpIwpffGb
— Rafał Majchrzak (@RMnaTT) August 22, 2019
Na Ł3 byłem pierwszy raz w 2008 roku, jeszcze na starym stadionie. Widziałem mecze, gdzie kibiców nie było prawie w ogóle i takie, gdzie był pełen stadion. Mecz o mistrzostwo z Lechią Gdańsk, mecz z Lechem Poznań, mecz z Astaną, mecz z Dundalk… obecny prezes rzadko mógł oglądać zapełniony obiekt, ale dziś mógł na pewno być zadowolony z tego, co widzi na trybunach. I z tego, co słyszy. Przynajmniej przed meczem można było tak sądzić – liczyliśmy, że nie usłyszy nic na swój temat. Nie usłyszał. Ludzi ponosiło przy każdej akcji, a tych, jak wiecie, Legia miała nawet sporo, więcej niż można było się spodziewać.
Piotrek Sidorowicz ładnie Wam to wszystko opisał TUTAJ. My chłonęliśmy to, co się działo. I naprawdę mieliśmy wrażenie, że wynik dla wielu nie jest istotny. Czuliśmy, że będzie ciężko. Że grupa Ligi Europy nie będzie nam dana za darmo. Że poprzednie dwa zawalone sezony będą miały swój wpływ na sytuację Legii.
Ale… szczerze? Legia potrzebowała takiego meczu. Bo mimo, że wynik jest taki, jaki jest… mimo że jest niedosyt… to ten remis naprawdę byśmy uszanowali. Baliśmy się, że to będzie pogrom. A tymczasem tutaj nawet można wierzyć w szalony awans po karnych. Ibrox nową Moskwą? Wielu kibiców Legii już pewnie zaczęło marzyć… i wierzyć. A bez wiary to można było sobie już odpuścić walkę o Ligę Europy.